Liczba postów : 1257
Tytuł: The Wheel of Fortune
Data: sierpień 1915
Miejsce: Kair
Kto: Tahira Darbinyan, Marcus Wijsheid
Miasto toczone brytyjską chorobą zdawało się ciche i senne. Okupacja wygląda zwykle krwiście i brutalnie na papierze, a jednak życie toczyło się dalej, a ludzie jak zawsze sprawnie adaptowali się do nowej sytuacji. Wizzair już nie płonęło, burdel zniszczonych budynków czy dóbr bardziej ruchomych już sprzątnięto, by zwykłe burdele mogły działać dalej dla spragnionych negocjowalnego afektu żołnierzy. Ta knajpka jednak nie należała do tamtych terenów, choć też była opodal garnizonu. Na uboczu, przy bocznej uliczce, kusiła intymną atmosferą, przyciszonymi rozmowami i mocnym dla zmęczonych gwarem i słońcem. Przydymione światło lamp naftowych z trudem przedzierało się przez mglistą zasłonę dymu. Mrukliwy kairczyk stojący za ladą nie zagadywał, nie żartował z gośćmi, a jedyne co wychodziło z jego ust to cena za podawany trunek.
Siedziała w najodleglejszym kącie, niewidoczne od drzwi wejściowych i niespiesznie tasowała karty. Ubrana była na modłę europejską, w białą sukienkę o okrągłym dekolcie, dość śmiało odsłaniającym kości obojczyka i mostek, obszytym złotą tasiemką w symetryczne zawijasy. Na lewej piersi ułożone były materiałowe kwiaty, kremowe i białe, ramiona zasłaniała gęsto tkana chusta w kolorze głębokiego indygo. Burzę kręconych, ciemnych włosów poskramiała wstążka o tym samym kolorze, i kilka kwiatów, tych samych co stanowiło ozdobę sukni, ukrywało się za lewym uchem. Jej ciemna karnacja zdradzała pochodzenie, czy etniczną przynależność, jednak ledwie przed momentem pożegnała się z australijczykiem bez problemu operując angielską mową. Mężczyzna wyraźnie zafrapowany, na odchodne wypił jeszcze kilka głębszych raz za razem, i opuścił to miejsce, nie uświadczywszy nawet cienia zainteresowania z jej strony. Był tu z bratem, był zbyt sprawny i zbyt mało nią zainteresowany... Nie była głodna, nie aż tak, aby rzucać się na jego desperacką tęsknotę za pozostawioną w rodzinnych stronach narzeczoną. Rozmyślała więc, ruch dzisiaj był mniejszy niż w ciągu ostatnich tygodni. Kto wie, może powinna zapytać arkana o swoją przyszłość? Może czas było już rozwinąć żagle i ruszać w dalszą drogę?
_________________
Data: sierpień 1915
Miejsce: Kair
Kto: Tahira Darbinyan, Marcus Wijsheid
“And my life passes while I
live in expectation,
waiting for
one radiant moment in
the darkness of night
or one quiet moment in
the clamor of day.”
live in expectation,
waiting for
one radiant moment in
the darkness of night
or one quiet moment in
the clamor of day.”
Miasto toczone brytyjską chorobą zdawało się ciche i senne. Okupacja wygląda zwykle krwiście i brutalnie na papierze, a jednak życie toczyło się dalej, a ludzie jak zawsze sprawnie adaptowali się do nowej sytuacji. Wizzair już nie płonęło, burdel zniszczonych budynków czy dóbr bardziej ruchomych już sprzątnięto, by zwykłe burdele mogły działać dalej dla spragnionych negocjowalnego afektu żołnierzy. Ta knajpka jednak nie należała do tamtych terenów, choć też była opodal garnizonu. Na uboczu, przy bocznej uliczce, kusiła intymną atmosferą, przyciszonymi rozmowami i mocnym dla zmęczonych gwarem i słońcem. Przydymione światło lamp naftowych z trudem przedzierało się przez mglistą zasłonę dymu. Mrukliwy kairczyk stojący za ladą nie zagadywał, nie żartował z gośćmi, a jedyne co wychodziło z jego ust to cena za podawany trunek.
Siedziała w najodleglejszym kącie, niewidoczne od drzwi wejściowych i niespiesznie tasowała karty. Ubrana była na modłę europejską, w białą sukienkę o okrągłym dekolcie, dość śmiało odsłaniającym kości obojczyka i mostek, obszytym złotą tasiemką w symetryczne zawijasy. Na lewej piersi ułożone były materiałowe kwiaty, kremowe i białe, ramiona zasłaniała gęsto tkana chusta w kolorze głębokiego indygo. Burzę kręconych, ciemnych włosów poskramiała wstążka o tym samym kolorze, i kilka kwiatów, tych samych co stanowiło ozdobę sukni, ukrywało się za lewym uchem. Jej ciemna karnacja zdradzała pochodzenie, czy etniczną przynależność, jednak ledwie przed momentem pożegnała się z australijczykiem bez problemu operując angielską mową. Mężczyzna wyraźnie zafrapowany, na odchodne wypił jeszcze kilka głębszych raz za razem, i opuścił to miejsce, nie uświadczywszy nawet cienia zainteresowania z jej strony. Był tu z bratem, był zbyt sprawny i zbyt mało nią zainteresowany... Nie była głodna, nie aż tak, aby rzucać się na jego desperacką tęsknotę za pozostawioną w rodzinnych stronach narzeczoną. Rozmyślała więc, ruch dzisiaj był mniejszy niż w ciągu ostatnich tygodni. Kto wie, może powinna zapytać arkana o swoją przyszłość? Może czas było już rozwinąć żagle i ruszać w dalszą drogę?
_________________
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!