Liczba postów : 9
Lucie Van der Eretein
podstawowe
wiek: 173 lata
rasa: wampir
pochodzenie: francuskie
wizerunek: Giulia Manini
rola w rodzie: obserwator
znaki szczególne
Twarz usiana piegami, ciemniejsze plamki na tęczówce, blizna po ugryzieniu na przedramieniu.
Twarz usiana piegami, ciemniejsze plamki na tęczówce, blizna po ugryzieniu na przedramieniu.
biografia
Życie potrafi być trudne. Szczególnie jeśli pierwsze co pamiętasz, to paryski rynsztok, który przez pierwsze lata był niemalże twoim domem. Na zmianę z ciemnymi, obskurnymi uliczkami tego miasta.
Nie miała nikogo, kto powiedziałby jakie imię dostała przy narodzinach. Jej matka albo zmarła, albo po prostu porzuciła ją, gdy przestała dawać radę. Nie wiedziała. Jej wspomnienia z tego okresu były zbyt mętne, by przypomnieć sobie kobietę, która ją urodziła. Kim była, co robiła? Może była kolejną bezdomną, może kurtyzaną? Czasem się nawet zastanawiała. Nie, żeby ta odpowiedź była jej do czegokolwiek potrzebna.
Była jednym z wielu ludzkich szczurów buszujących tam, gdzie nikt inny nie miał ochoty, lub odwagi, się znaleźć. Kradła, grzebałą w śmieciach, żebrała. Robiła wszystko, by przeżyć. Napędzały ją niemalże zwierzęce instynkty, którymi kierowała się przez pierwsze siedem lat swojego życia.
Po tym czasie zaczęto ją zauważać.
W końcu przeżyła, prawda? Musiała być więc coś warta. Wielu chciało wyciągnąć po nią swoje pazury. W większości liche zamtuzy i bandyckie szajki. Nie wielu ludzi o dobrym sercu chciało zerknąć na bezdomne sieroty, ona jednak potrafiła zwrócić uwagę swoim naturalnym talentem.
Los bowiem obdarzył ją talentem do śpiewu. Nic nazbyt wartego uwagi w świecie ulicy, umiała jednak rozczulać serca, gdy spiewała na paryskich chodnikach, zbierając drobniaki do brudnej, znoszonej czapki. Czasami ktoś wrzucił więcej niż kilka groszy. Pamiętała tych ludzi. Jeździli pięknymi powozami, nosili strojne ubrania zdobione futrem, aksamitem i szlachetnymi kamieniami. Ci mężczyźni i te kobiety nosili się dumą i gracją. Zazdrościła im. Ich nazwisk, wyglądu i łatwego życia. Ona przecież nie miała nic, poza znoszonym ubraniem, nawet imienia. Wszyscy zwali ją Rossignol. Słowik.
Szczególnie pamiętała jednego mężczyznę. Miał zwyczaj przychodzenia w soboty do jednej, zawsze tej samej restauracji, zwykle na późną kolację. Za każdym razem przystawał, by posłuchać jej wieczornych występów, a ona zawsze próbowała śpiewać dla niego najlepiej, jak potrafiła. Z czasem zaczął nawet ją prosić o utwory w konkretnym nastroju, zapewne oddające jego własny? Uczyła się od innych kolejnych melodii, chcąc spełniać jego wymagania, choć nie umiała czytać i pisać. Miała często nie wiele czasu, by dobrze zapamiętać dany utwór, który ktoś inny musiał jej wyśpiewać. Zawsze miała jednak dobrą pamięć i słuch. Udawało jej się, a mężczyzna wrzucała coraz większe kwoty.
Po pewnym czasie mogła nawet kupić sobie buty. A nawet pójść do pracy w szwalni i znaleźć dach nad głową. Nadal jednak śpiewała na ulicach. Miała swoich wiernych fanów. Szczególnie jednego, któremu przecież tak dużo zawdzięczała.
Paryż nigdy nie był miastem spokojnym. Gdy wydostała się z ulicy i zaczęła rozmawiać z ludźmi, którzy wiedzieli znacznie więcej od niej, dotarło do niej czemu. Jej koledzy i koleżanki, biegli w piśmie (którego tajniki dzięki nim sama zaczęła poznawać), czytali gazety i mówili, jak źle się dzieje. Że nie powinni głodować. Że jedne dzieci nie powinny wychowywać się w rynsztokach, gdy inne objadały się rarytasami z dalekich krain ubrane w jedwabne tasiemki i koronki. Rozumiała. Znała tę zazdrość. Zawsze ją prześladowała, wraz z poczuciem niesprawiedliwości, nigdy jednak nie potrafiła czegoś z tym zrobić, nie wiedziała jak. Czuła się bezsilna. Przynajmniej póki nie znalazła innych, którzy w swoich głowach snuli wizje i plany. Pokochała ich entuzjazm, inteligencje i odwagę. Chciała być jak oni. Zaczęła się interesować rozmowami o polityce, które przeprowadzali miedzy sobą jej znajomi. Mimo iż była kobietą, nie była odsuwana, ba, zaspokajano jej ciekawość, gdy tylko czegoś nie pojmowała. Zaczęła uczestniczyć w dyskusjach i stawać się jedną z nich. Odnalazła swoje miejsce w świecie, oddalone od życia na ulicy, pełne marzeń i pasji.
A potem Francja przegrała wojnę z Prusami. Zapewne nikt nie spodziewał się, czego zapalnikiem będzie to wydarzenie. A jednak lud znów wyszedł na barykady. Słowik wyszła razem z nimi, śpiewając nowe pieśni, które miały dawać im otuchy i napawać do walki. Walczyli o lepsze jutro.
I przegrali.
Straciła wszystkich. Niemal straciła życie. Znów wylądowała w rynsztoku. Tym razem z raną, w którą zapewne wdało się zakażenie, z gorączką i wolą przetrwania, której nie rozumiała. Po co żyła? Wcześniej myślała, że może by coś zmienić. Jej przyjaciele dali jej nadzieję, że była na tym świecie po coś. Nie tylko po to, by gnić wśród śmieci.
Wiedziała, że jej czas się kończył. A jednak coś nie pozwalało jej ot, tak odejść. Zbyt długo trzymała się kurczowo życia, za mocno walczyła. Nie chciała tak szybko zgasnąć, nie zostawiając po sobie niemal nic.
Wtedy ją znalazł. Nie chciała, by jej najwierniejszy fan, jak go określała, widział ją w takiej chwili. Zresztą, przecież stała na barykadach. A on był zdecydowanie członkiem burżuazji. Powinni się nienawidzić. Tak przecież mówili jej przyjaciele.
Poprosił ją jednak, by zaśpiewała. Zgodziła się, w utwór wkładając cały swój ból i smutek. A potem ją przemienił.
Obudziła się trzy dni później, nie rozumiejąc, co się stało, nie potrafiąc zrozumieć swojego ciała i pragnienia. Bała się, przerażały ją ich tłumaczenia, czuła się, jakby ktoś wrzucił ją do jakiegoś koszmaru.
Jednak żyła. I miała szansę trwać dłużej niż ktokolwiek inny.
Zadbali o nią. Wszystko tylko dlatego, że jeden z nich lubił jej głos. Że widział w niej coś wyjątkowego. Nie rozumiała czemu, a jednak oddała swoje życie w ich ręce, bo nie zostało jej już nic innego. Uczyła się o literaturze, sztuce, przede wszystkim muzyce. Opanowała grę na fortepianie. Śpiewała na ich przyjęciach, usmiechała się, pławiła w niewyobrażalnych luksusach, którymi jednocześnie się brzydziła. Dostała imię, Lucie, choć nigdy nie poczuła, że naprawdę jest ono jej. Nie była sobą. Tęskniła za słońcem, które stało się jej najgorszym wrogiem, za ludźmi, których nic już nie miało jej zwrócić, za wolnością od głodu krwi.
Jej nowa rodzina to widziała, jej obrzydzenie tym życiem, do którego ją zmusili, dając jej nową szansę. Próbowali jakoś umilić więc jej wiczność.
W końcu okazało się, że jej umiejętności zdobyte na ulicy były całkiem przydatne. Wyznaczono jej misję zbierania informacji, a ona nie mając tak naprawdę nic innego do robienia w swoim zachowanym życiu, zgodziła się.
Nie spodziewała się, że będzie to najlepsza rzecz, jaka ją spotka.
Mogła robić wiele w imię poznawania aktualnej kultury. Przyłączyła się do francuskiej bohemy, poznawała światowej sławy poetów i muzyków, projektantów, aktorów i reżyserów. Poruszała się wśród ludzi o liberalnych poglądach, zawsze pasjonując się ich chęcią walki o lepsze jutro. Chciała być przy nich, gdy wykonywali wielkie rzeczy. Być częścią przełomów w myśleniu i postrzegania rzeczywistości. Uwielbiała takich ludzi, mając w pamięci tych, którzy otworzyli jej oczy. Miała wolną rękę, o ile przestrzegała kodeksu i wykonywała zlecane zadania.
Dalej śpiewała. Często na ulicy, czasem z nową towarzyską, gitarą, której opanowanie choć trochę jej zajęło, to przecież mogła zmarnować na to wiele czasu, którego miała aż nadto. Nie mogła zrobić kariery, za to niczym paryska zjawa pojawiała się to tu, to tam, szukając plotek i zrozumienia kolejnych pokoleń oraz ich sztuki, by później zniknąć i pojawić się wśród innej grupy ludzi, kryjąc się ze soją wieczną młodością. Czasami zdobywała potrzebne informacje dla rodziny, czasem po prostu dobrze się bawiła.
Nie zapomniała jednak o trudnych początkach swoje życia. Te ciągle się za nią ciągnął, niczym bestia dysząca nad jej karkiem, przypominając, jak ulotne jest szczęście. I jak łatwo stracić to, co się kocha, szczególnie ludzi. Dlatego się nie przywiązuje. Choć czasami naprawdę by chciała.
Nie miała nikogo, kto powiedziałby jakie imię dostała przy narodzinach. Jej matka albo zmarła, albo po prostu porzuciła ją, gdy przestała dawać radę. Nie wiedziała. Jej wspomnienia z tego okresu były zbyt mętne, by przypomnieć sobie kobietę, która ją urodziła. Kim była, co robiła? Może była kolejną bezdomną, może kurtyzaną? Czasem się nawet zastanawiała. Nie, żeby ta odpowiedź była jej do czegokolwiek potrzebna.
Była jednym z wielu ludzkich szczurów buszujących tam, gdzie nikt inny nie miał ochoty, lub odwagi, się znaleźć. Kradła, grzebałą w śmieciach, żebrała. Robiła wszystko, by przeżyć. Napędzały ją niemalże zwierzęce instynkty, którymi kierowała się przez pierwsze siedem lat swojego życia.
Po tym czasie zaczęto ją zauważać.
W końcu przeżyła, prawda? Musiała być więc coś warta. Wielu chciało wyciągnąć po nią swoje pazury. W większości liche zamtuzy i bandyckie szajki. Nie wielu ludzi o dobrym sercu chciało zerknąć na bezdomne sieroty, ona jednak potrafiła zwrócić uwagę swoim naturalnym talentem.
Los bowiem obdarzył ją talentem do śpiewu. Nic nazbyt wartego uwagi w świecie ulicy, umiała jednak rozczulać serca, gdy spiewała na paryskich chodnikach, zbierając drobniaki do brudnej, znoszonej czapki. Czasami ktoś wrzucił więcej niż kilka groszy. Pamiętała tych ludzi. Jeździli pięknymi powozami, nosili strojne ubrania zdobione futrem, aksamitem i szlachetnymi kamieniami. Ci mężczyźni i te kobiety nosili się dumą i gracją. Zazdrościła im. Ich nazwisk, wyglądu i łatwego życia. Ona przecież nie miała nic, poza znoszonym ubraniem, nawet imienia. Wszyscy zwali ją Rossignol. Słowik.
Szczególnie pamiętała jednego mężczyznę. Miał zwyczaj przychodzenia w soboty do jednej, zawsze tej samej restauracji, zwykle na późną kolację. Za każdym razem przystawał, by posłuchać jej wieczornych występów, a ona zawsze próbowała śpiewać dla niego najlepiej, jak potrafiła. Z czasem zaczął nawet ją prosić o utwory w konkretnym nastroju, zapewne oddające jego własny? Uczyła się od innych kolejnych melodii, chcąc spełniać jego wymagania, choć nie umiała czytać i pisać. Miała często nie wiele czasu, by dobrze zapamiętać dany utwór, który ktoś inny musiał jej wyśpiewać. Zawsze miała jednak dobrą pamięć i słuch. Udawało jej się, a mężczyzna wrzucała coraz większe kwoty.
Po pewnym czasie mogła nawet kupić sobie buty. A nawet pójść do pracy w szwalni i znaleźć dach nad głową. Nadal jednak śpiewała na ulicach. Miała swoich wiernych fanów. Szczególnie jednego, któremu przecież tak dużo zawdzięczała.
Paryż nigdy nie był miastem spokojnym. Gdy wydostała się z ulicy i zaczęła rozmawiać z ludźmi, którzy wiedzieli znacznie więcej od niej, dotarło do niej czemu. Jej koledzy i koleżanki, biegli w piśmie (którego tajniki dzięki nim sama zaczęła poznawać), czytali gazety i mówili, jak źle się dzieje. Że nie powinni głodować. Że jedne dzieci nie powinny wychowywać się w rynsztokach, gdy inne objadały się rarytasami z dalekich krain ubrane w jedwabne tasiemki i koronki. Rozumiała. Znała tę zazdrość. Zawsze ją prześladowała, wraz z poczuciem niesprawiedliwości, nigdy jednak nie potrafiła czegoś z tym zrobić, nie wiedziała jak. Czuła się bezsilna. Przynajmniej póki nie znalazła innych, którzy w swoich głowach snuli wizje i plany. Pokochała ich entuzjazm, inteligencje i odwagę. Chciała być jak oni. Zaczęła się interesować rozmowami o polityce, które przeprowadzali miedzy sobą jej znajomi. Mimo iż była kobietą, nie była odsuwana, ba, zaspokajano jej ciekawość, gdy tylko czegoś nie pojmowała. Zaczęła uczestniczyć w dyskusjach i stawać się jedną z nich. Odnalazła swoje miejsce w świecie, oddalone od życia na ulicy, pełne marzeń i pasji.
A potem Francja przegrała wojnę z Prusami. Zapewne nikt nie spodziewał się, czego zapalnikiem będzie to wydarzenie. A jednak lud znów wyszedł na barykady. Słowik wyszła razem z nimi, śpiewając nowe pieśni, które miały dawać im otuchy i napawać do walki. Walczyli o lepsze jutro.
I przegrali.
Straciła wszystkich. Niemal straciła życie. Znów wylądowała w rynsztoku. Tym razem z raną, w którą zapewne wdało się zakażenie, z gorączką i wolą przetrwania, której nie rozumiała. Po co żyła? Wcześniej myślała, że może by coś zmienić. Jej przyjaciele dali jej nadzieję, że była na tym świecie po coś. Nie tylko po to, by gnić wśród śmieci.
Wiedziała, że jej czas się kończył. A jednak coś nie pozwalało jej ot, tak odejść. Zbyt długo trzymała się kurczowo życia, za mocno walczyła. Nie chciała tak szybko zgasnąć, nie zostawiając po sobie niemal nic.
Wtedy ją znalazł. Nie chciała, by jej najwierniejszy fan, jak go określała, widział ją w takiej chwili. Zresztą, przecież stała na barykadach. A on był zdecydowanie członkiem burżuazji. Powinni się nienawidzić. Tak przecież mówili jej przyjaciele.
Poprosił ją jednak, by zaśpiewała. Zgodziła się, w utwór wkładając cały swój ból i smutek. A potem ją przemienił.
Obudziła się trzy dni później, nie rozumiejąc, co się stało, nie potrafiąc zrozumieć swojego ciała i pragnienia. Bała się, przerażały ją ich tłumaczenia, czuła się, jakby ktoś wrzucił ją do jakiegoś koszmaru.
Jednak żyła. I miała szansę trwać dłużej niż ktokolwiek inny.
Zadbali o nią. Wszystko tylko dlatego, że jeden z nich lubił jej głos. Że widział w niej coś wyjątkowego. Nie rozumiała czemu, a jednak oddała swoje życie w ich ręce, bo nie zostało jej już nic innego. Uczyła się o literaturze, sztuce, przede wszystkim muzyce. Opanowała grę na fortepianie. Śpiewała na ich przyjęciach, usmiechała się, pławiła w niewyobrażalnych luksusach, którymi jednocześnie się brzydziła. Dostała imię, Lucie, choć nigdy nie poczuła, że naprawdę jest ono jej. Nie była sobą. Tęskniła za słońcem, które stało się jej najgorszym wrogiem, za ludźmi, których nic już nie miało jej zwrócić, za wolnością od głodu krwi.
Jej nowa rodzina to widziała, jej obrzydzenie tym życiem, do którego ją zmusili, dając jej nową szansę. Próbowali jakoś umilić więc jej wiczność.
W końcu okazało się, że jej umiejętności zdobyte na ulicy były całkiem przydatne. Wyznaczono jej misję zbierania informacji, a ona nie mając tak naprawdę nic innego do robienia w swoim zachowanym życiu, zgodziła się.
Nie spodziewała się, że będzie to najlepsza rzecz, jaka ją spotka.
Mogła robić wiele w imię poznawania aktualnej kultury. Przyłączyła się do francuskiej bohemy, poznawała światowej sławy poetów i muzyków, projektantów, aktorów i reżyserów. Poruszała się wśród ludzi o liberalnych poglądach, zawsze pasjonując się ich chęcią walki o lepsze jutro. Chciała być przy nich, gdy wykonywali wielkie rzeczy. Być częścią przełomów w myśleniu i postrzegania rzeczywistości. Uwielbiała takich ludzi, mając w pamięci tych, którzy otworzyli jej oczy. Miała wolną rękę, o ile przestrzegała kodeksu i wykonywała zlecane zadania.
Dalej śpiewała. Często na ulicy, czasem z nową towarzyską, gitarą, której opanowanie choć trochę jej zajęło, to przecież mogła zmarnować na to wiele czasu, którego miała aż nadto. Nie mogła zrobić kariery, za to niczym paryska zjawa pojawiała się to tu, to tam, szukając plotek i zrozumienia kolejnych pokoleń oraz ich sztuki, by później zniknąć i pojawić się wśród innej grupy ludzi, kryjąc się ze soją wieczną młodością. Czasami zdobywała potrzebne informacje dla rodziny, czasem po prostu dobrze się bawiła.
Nie zapomniała jednak o trudnych początkach swoje życia. Te ciągle się za nią ciągnął, niczym bestia dysząca nad jej karkiem, przypominając, jak ulotne jest szczęście. I jak łatwo stracić to, co się kocha, szczególnie ludzi. Dlatego się nie przywiązuje. Choć czasami naprawdę by chciała.
ciekawostki
- Udało jej się opanować język angielski, ma jednak silny francuski akcent.
- Uwielbia słodkie, lekkie wina oraz czekoladki.
- Nie lubi polować, woli żywić się krwią z banków. Nie chcę atakować innych, bo sama wielokrotnie ledwo uszła z życiem z ciemnych zaułków.
- Przez długi czas miała pretensje do swojego stwórcy, za to, że ją przemienił i choć mu wybaczyła kilka dekad temu, nigdy mu o tym nie powiedziała.
- Uwielbia wszelkie gatunki muzyki i zawsze lubi odkrywać nowych artystów.
- Ma kolekcję płyt winylowych.
- Umie szyć, ale tego nienawidzi.
- Była na wielu randkach, ale ciągle szuka tego “czegoś”, w latach 80 XX wieku przestała nawet ograniczać się tylko do płci przeciwnej. Nic to jednak nie dało.
- Uwielbia słodkie, lekkie wina oraz czekoladki.
- Nie lubi polować, woli żywić się krwią z banków. Nie chcę atakować innych, bo sama wielokrotnie ledwo uszła z życiem z ciemnych zaułków.
- Przez długi czas miała pretensje do swojego stwórcy, za to, że ją przemienił i choć mu wybaczyła kilka dekad temu, nigdy mu o tym nie powiedziała.
- Uwielbia wszelkie gatunki muzyki i zawsze lubi odkrywać nowych artystów.
- Ma kolekcję płyt winylowych.
- Umie szyć, ale tego nienawidzi.
- Była na wielu randkach, ale ciągle szuka tego “czegoś”, w latach 80 XX wieku przestała nawet ograniczać się tylko do płci przeciwnej. Nic to jednak nie dało.