21.02 Take me to church

2 posters

Go down

André Chevalier

André Chevalier
Liczba postów : 114
Pojednanie z Bogiem, co? Andre nie był przekonany do tej idei. Ani trochę. Ani tyci-tyci. Naprawdę i szczerze wątpił w to, by Marcus przykładał do duchowej sfery życia jakąkolwiek wagę: przyziemny, chłodny, uwiązany do ziemi niemalże betonem. Po prostu nie. Brak wiary w tę nagłą i zupełnie niezapowiedzianą chęć do odwiedzenia domu Bożego urósł w nim tym mocniej, gdy w rozmowie, już nawet nie pamiętał, jak i od kogo, wyszedł ten temat. Chwilę później, albowiem Chevalier to człowiek czynu, byli już w trasie, długiej – bo przecież nie zabrał go do pierwszego lepszego kościoła, a czasu na pogłębianie wątpliwości miał aż nadto.
Tylko żadnymi się nie podzielił. A przynajmniej nie bardziej niż za pośrednictwem kontrolnych zerknięć w stronę pasażera, pojawiających się raz na paręnaście minut głębokich westchnięć i ust, składający się w coś na wzór „dlaczego?”. Milczał, o ile sam Gołąbek Pokoju nie zechciał go trapić. To zresztą nie było jedynym powodem uzasadniającym ciszę w pojeździe – francuz wciąż miał w pamięci moment, w jakim przyszło im się rozstać w mieszkaniu Vanina. Co prawda, potem wykonywali pracę tak, jak zawsze. Gdzieś w środku gryzła go myśl, iż Białorusin był świadkiem takich, a nie innych widoków. Nie wstydził się choroby. Ale słabości – już tak.
Po niespełna godzinie, może z paroma zagubionymi minutami, dotarli pod świątynię; zwykły, mały kościółek, w większości z drewna. Po prostu wiejski – niemniej, urokliwy. Ewidentnie nie był miejscem na więcej, niźli trzydzieści osób. Mijane na drodze znaki jedynie to potwierdzały – rzeczywiście, miejscowość, w której teraz byli, nie należała do najbardziej zaludnionych. Vanin z całą pewnością słyszał o niej kiedyś, może nawet był, kto wie. Koniec końców, nie była daleka od Paryża, a gdyby nie obecność korków na drogach, pewnie byliby tu szybciej. Cóż, minusy wielkich miast.
Francuz wysiadł jako pierwszy, rozprostował kości i nim udał się na modły czy inne cuda zrobił to, co robił zawsze. Oparł się o bok samochodu, swojego!, i zapalił. W 1/3 gilzy cisza zaczęła mu przeszkadzać. Może nawet uwierać. To powodowało natłok myśli, niekoniecznie tych dobrych, a wizyta w kościele miała w zwyczaju je mnożyć. Z oczywistego powodu nie zamierzał sobie na to pozwalać. Gdyby był sam… Cóż, nie był.
— Coś czuję, że woda święcona cię spali — rzucił, strzepując popiół. Dopiero teraz spojrzał na Marcusa bez krycia się, że to robi.

Marcus Vanin

Marcus Vanin
Liczba postów : 268
Tak jakoś wyszło, że poza dominującym milczeniem, nawinął się chwilowo temat kościoła. Vanin rzeczywiście nie był zwolennikiem religii samych w sobie ani też nie wierzył w świętość budowli stawianych przez ludzkie dłonie, ale jeśli miałoby to jakkolwiek pomóc mu zrozumieć punkt widzenia kierowcy, zgodził się. Od tamtej pory, kiedy zaprosił Andre do siebie, zaczął wręcz obsesyjnie zastanawiać się, co siedziało pod jego kopułą.
Tylko właśnie ta cisza. Sam rozmyślał o okolicznościach, w jakich rozstali się w jego domu. Pomijając, że były one dość pokrętne i Vanin do dzisiaj nie potrafił zrozumieć, skąd tamtejszy gest od długowłosego, to jeszcze dobitnie zostało mu uświadomione, by nie był "upierdliwy". Zgodnie z życzeniem Francuza zdystansował. Nie mógł jednak tak po prostu zostawić tematu zdrowia kierowcy. Zważywszy na to, iż ten miał dość odpowiedzialną rolę w ich biznesie, musiał sprawdzić. To, czego się dowiedział, bynajmniej nie pozwoliło Marcusowi podjąć odpowiedniej decyzji. Andre nie leczył się, zaprzestał wizyt od około dwóch lat. Nawet nie wiedział, jakie były rokowania jego choroby. Wizja tego, że mężczyźnie mogłoby się stać podczas przewożenia była niepokojąca i niosąca ryzyko. Tak naprawdę dla nich wszystkich.
Jednak milczał w tej kwestii. Milczał i nie potrafił go odsunąć. Chciałby dowiedzieć się czegoś, zrozumieć. Niezwykle go to trapiło. Na tyle, że sam nie odzywał się do niego ani słowem, przynajmniej do momentu, aż nie zajechali na miejsce. Miał wrażenie, że jak tylko otworzy usta, to pytania same zaczną z niego wylatywać w niepohamowany sposób. Nietypowe i mocno irytujące uczucie.
Wysiadł z samochodu i chwilę powiódł wzrokiem za długowłosym, który sięgnął po papierosa. Kolejnymi przemyśleniami również nie zamierzał się podzielić. Po prostu poprawił kołnierz płaszczu i schował dłonie do kieszeni. Odwrócił wzrok w stronę budowli, żeby się jej przyjrzeć. Dopiero po chwili usłyszał głos Andre.
- Dlaczego tak myślisz? - Spytał, prawdopodobnie retorycznie, zawieszając na nim ukradkowe spojrzenie. Nie był świadomy wątpliwości kotłujących się w głowie kierowcy. Nie pomyślałby o tym, że ktoś taki, jak Andre, tak bardzo bał się słabości. Zresztą po nim nie mógł się spodziewać niczego... Po prostu nie potrafił go wyczuć - już pomijając oczywiście nielogiczne zachowania w kwestii jego stanu zdrowia, a raczej jego zaniedbywania. - Jeśli spali, to spali. Chyba nie będziesz tęsknić? - Spytał zaraz delikatnym uśmiechem na twarzy, zanim Andre zdążył odezwać się na pierwsze pytanie.
Potem pozwolił swojej głowie znów zadręczać się myślami na temat wszystkich ostatnich wydarzeń. Od wyciekniętych w media filmu z jego byłym wspólnikiem w roli głównej, po problemy z Bratvą. Do tego dochodził znak zapytania nad jego kierowcą. Czuł, że powoli tracił kontrolę, a dopiero co zaczynał wszystko sobie budować... Cóż, może pomodli się o Boga o lepszą passę? Panie Boże, spraw proszę, żeby nie dosięgnęła mnie sprawiedliwa kara za grzechy.
- Czy to jakieś... Szczególne miejsce? Kościołów jest sporo w Paryżu, ale przyjechaliśmy tutaj. - Spytał po krótszej chwili ciszy, ponownie zatrzymując spojrzenie na budowli.

_________________
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Biznesmen
10 razy nawiąż w wątkach do zawodu postaci.
Niedoskonały
Odnieś się/odegraj 5 razy wpływ swoich mutacji negatywnych postaciami na forum.
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Ciekawski
Poznaj 3 wampiry lub 3 wilkołaki na fabule.

André Chevalier

André Chevalier
Liczba postów : 114
Mechanik prychnął pod nosem i pokręcił głową.
— Podoba mi się, iż uważasz, że jestem zdolny do myślenia — odparł z głupawym uśmiechem.
Nie, bynajmniej nie zamierzał odpowiadać. Nie teraz, nie dziś. Może wcale. Zabawa z frustrowaniem Vanina, poza tą w jego mieszkaniu, była zbyt pocieszna. Poza tym już w domu, leżąc na kanapie i przeglądając Pecheur.com, zauważył, że istniała lepsza metoda na Marcusa, niż wypytywanie go wprost – należało doprowadzić mężczyznę do momentu, w którym tracił kontrolę nad robotycznym systemem przetwarzania i analizy wydarzeń; kiedy nie był w stanie zrozumieć czegoś na poziomie zerojedynkowym, szybko przystępował do odkrywania swoich tajemnic. Tajemnic, które francuz jak najbardziej chciał poznać. A skoro nie musiał przy tym sprzedawać własnych… Tym lepiej!
— Trochę będę — mruknął nostalgicznie, niemalże smutno. Ba, nawet teatralnie popatrzył w podłoże. Pauza. Krótka chwila ciszy i zwątpienia, chaos absolutny. Wciągnął dym papierosowy i dodał poważnie, jakby wcale nie wiedział, co mógł spowodować wcześniejszą wypowiedzią: — To ładny kościół. Tylko nie wiem, co i komu przyszło do głowy, żeby używać drewna. Jak buchnie ogniem, to panie… Nie ugasisz. Gorzej niż z paczką zapałek.
Przy ostatnich wypowiedzianych zdaniach bogato gestykulował dłonią, pokazując, na co i rusz inne fragmenty drewnianej świątyni. Rzeczywiście, materiał, który wskazał francuz, należał do łatwopalnych. Mało kto jednak wiedział, że wbrew powszechnej opinii ten rodzaj drewna nie ulega spaleniu. Do budowy użyto bowiem materiału specjalnie sprowadzonego z Norwegii. Nie paliło się, co najwyżej żarzyło. A w samym kościele, rzeczywiście, wybuchł kiedyś pożar. Ba, nawet sam pomagał w opanowywaniu niszczycielskiego żywiołu, a później w sprzątaniu. Jak jednak widać na załączonym obrazku – w domu bożym nie było nawet śladu po tymże wydarzeniu.
— Powiedzmy… Bliski mojemu sercu — przyznał wyjątkowo szczerze. Acz nieco mgliście. „Bliski sercu” mogło oznaczać tak naprawdę wszystko i nic. A powód wyboru tej konkretnej świątyni był bardzo zaskakujący. Inaczej: byłby, gdyby Andre zechciał o nim opowiedzieć. Tę historię znał jednak jedynie Cyril i zakonnik czyniący posługę w kościele. Francuz ani myślał zmieniać ten stan rzeczy. Z kilku zresztą powodów. — Jeśli miałbym serce, rzecz jasna.
Wzruszył ramionami i upuścił niedopałek, wgniatając go w glebę butem.
— Chodź, może dadzą wino mszalne w podzięce za przyprowadzenie grzesznika — zażartował i ruszył w kierunku kościółka. W połowie drogi, a przecież nie było to więcej niż paręnaście metrów, rzucił temat, który ostatnio wprawił w ruch większość forów dyskusyjnych, a także — jeśli czytać brukowce — gazety: — Widziałeś filmik, który krąży po internecie?
Złapał za klamkę od drzwi wejściowych, ale nim na nią nacisnął i wparł do świątyni jak do siebie, dodał:
— Płaskoziemcy i inni spiskowcy mają używanie. Zaraz zaczną twierdzić, że w lasach kryją się nagie nimfy… Znaczy, no, nie obraziłbym się za nagą piękność. Więc liczę, że mają rację.

Marcus Vanin

Marcus Vanin
Liczba postów : 268
- Głupi nie jesteś, więc podejrzewam, że jednak myślisz. - Odparł tonem, jakby stwierdził fakt. Co z tego, że prawdopodobnie Andre rzucił to w formie żartu. Jedno w Vaninie było niezmienne - mówienie językiem faktów, a ten obejmował również komplementy. Cóż, niebezpośrednie i bynajmniej nie mające na celu poprawić cudzego nastroju, ale jednak zawsze coś.
Jeśli już o nastrojach mowa, Marcus zawiesił dłuższe spojrzenie na kierowcy, którego wypowiedź została nacechowana smutkiem. Rzeczywiście nie wiedział, co naprawdę kryło się za taką odpowiedzią. Jego mózg poszedł najłatwiejszą drogą i skojarzył z pytaniem, które przed chwilą zadał.
- Za mną? Naprawdę? - Spytał już zupełnie poważnie i ze szczerym zdziwieniem w głosie. Sam wątpił w to, żeby rzeczywiście tak było, więc zaczął podejrzewać, że może Andre postanowił znowu stroić sobie dziwne żarty. Co komplikowało sprawę, gdyż chwilowa emocja na twarzy długowłosego całkowicie przeczyła tej teorii.
Potem powiódł wzrokiem za ręką, która wskazała kościół.
- Wygląda, jakby już stał sporo lat na tej ziemi. Nie znam się na drewnie, ale jeśli dotychczas nie spłonął, to musi być coś na rzeczy. - Zauważył, sugerując się logiką, co nie było zaskakujące. Rzeczywiście wiedzy o rodzajach drewna i ich konserwacji absolutnie się nie znał.
W końcu padło nieco bardziej wylewne zdanie ze strony Francuza, co sprawiło, że Marcus ponownie zerknął na niego z zainteresowaniem. O to chodziło, dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Wszystko po to, żeby ewentualna wiedza pomogła mu w pewnej decyzji.
- Mhm. - Mruknął już nieco mniej przekonany na kwestię nieistniejącego serca. Dość odważne słowa jak na człowieka, którego organ ciągle pompował krew. Każdy miał słabości. Dlatego puścił to mimo uszu.
Ruszył za mężczyzną. Nim jeszcze wkroczyli do środka świątyni, Andre poruszył kwestię filmiku, którym żył cały Paryż, o ile nie cała Francja. Vanin przyglądał mu się teraz uważniej.
- Zawsze ci się zbiera na rozmowę o mordzie przed kościołem? - Spytał nieco ironicznie. Potem parsknął krótkim śmiechem przez nos. - Nagie piękności kosztem psychopatów rozrywających szyję niewinnych ludzi? Pasowałby ci taki stan rzeczy? - Kolejne pytanie już zadane nieco poważniejszym tonem. Rozprawianie z niewtajemniczonym człowiekiem o tym temacie nie należało do komfortowych. Mówienie o kimś, z kim prawie zaczęło się współpracę, też nie należało do najłatwiejszych. Marcus prawie nadział się na minę i tylko szczęście uratowało go od tego, by zwrócić na siebie uwagę oczu Novus Ordo. Niepotrzebna mu była taka sława.
W końcu weszli do środka. Wnętrze tego kościoła odbiegało kompletnie od tego, co zapamiętał z dzieciństwa i młodzieńczych lat, kiedy chodził do tego w jego miejscowości. Różnice kulturowe i drobne w architekturze, już pomijając fakt, że nigdy nie był w takiej drewnianej, małej świątyni. Mimo to, ciepłe oświetlenie żyrandoli, echo odbijających się drzwi kościelnych i powszechnie panująca cisza wprawiła Vanina w pewien sentymentalny nastrój. Wyprzedził Andre, wybierając rząd gdzieś po środku. Potem przystanął i spłatał palce w znanym geście, zawieszając wzrok na wizerunku Jezusa, który wyglądał gdzieś za amboną. Chwila ciszy i refleksji, podczas której robił rachunek własnego sumienia. Przynajmniej Bóg przyszykuje się na to, kogo będzie osądzać po śmierci.
Nachylił się w końcu w stronę Francuza, kiedy minęło kilka dłuższych minut, może kilkanaście.
- Więc dalczego jest bliski twojemu sercu? - Spytał szeptem, żeby nie mącić ciszy w świątyni. Szacunek do takich miejsc miał, tak w końcu został wychowany przez swoją rodzinę.

_________________
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Biznesmen
10 razy nawiąż w wątkach do zawodu postaci.
Niedoskonały
Odnieś się/odegraj 5 razy wpływ swoich mutacji negatywnych postaciami na forum.
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Ciekawski
Poznaj 3 wampiry lub 3 wilkołaki na fabule.

André Chevalier

André Chevalier
Liczba postów : 114
— Odważne założenie — skwitował już beznamiętnie, co najwyżej z politowaniem. Nieobecnym w głosie, ale w wygiętych przy końcówkach brwiach – już tak. Francuz nie miał się za inteligentnego, co najwyżej cwanego i przebiegłego. Z dwojga złego, to właśnie te dwie pozostałe cechy zapewniały szanse na sukces. Mądrość w świecie, który stał głupotą, częściej była karą, aniżeli nagrodą. Słusznie zatem odtrącał od siebie tę ideę i trzeźwe myśli. Objeżdżał jak rondo. Bokiem.
Nie zaśmiał się, choć chciał. Bardzo, cholera, chciał. Sądził, że żart był bardziej niż wymowny. Najwidoczniej Marcus jak często miewał przebłyski, tak często również gasnął. Cóż, to nawet lepiej, zważywszy na to, jak świetnie francuz bawił się w towarzystwie sztywnego kolegi. Ludzie bali się robotów; ich czarno-białego patrzenia na świat, podejmowania decyzji na podstawie binarnego systemu rozstrzygania rachunku zadań. On też kiedyś, a tym bardziej teraz – gdy ta wizja stała się jak najbardziej realna, się trwożył. Niemniej, jeśli te kupy żelastwa byłyby takie jak Białorusin, sam postawiłby go w rogu pokoju i kazał przynosić sobie banany. Ileż miałby radości z takiego towarzystwa. Lepsze to niż gapienie się na powilgotniały, pękający sufit w pokoju.
— Oczywiście — przyznał tak poważnie, jak tylko mógł, siłą prostując wykrzywiające się do uśmiechu kąciki ust. Mało brakowało, a zamiast przeprowadzić dym do płuc, zwyczajnie by go połknął. A wtedy symfonia kaszlu murowana. Tego, po ostatnim razie, wolał uniknąć i zawczasu zaserwował sobie na śniadanie odpowiedni syrop, gwarantujący ślizg na gardle. No, to był jeden z powodów. Był jeszcze inny. I wcale nie wynikał z sześciuset lat doświadczenia, a zaledwie… Kilku. I to też niekoniecznie w tej materii, o której można pomyśleć. Francuz po prostu lubił być głośno. Do puzonistki testującej wydolność płuc było mu daleko. Klarnecistką też nie był. Wokal jednak, w odpowiednich i emocjonujących sytuacjach – miał niezły… Kto to widział tak obrażać sumy. I to publicznie, pod nickiem silure_glane123.
— Bo ja wiem — podrapał się po głowie. — Chyba ma z… Dwadzieścia? Tak, jakoś tak. Wcześniej był tu inny, ale, co za zaskoczenie, spłonął. Dlatego odbudowali go z lepszego materiału. Eksport z samej Norwegii. Radzi sobie z ogniem, nie wiem tylko, czy z tym piekielnym.
Chevalier zdawał się sporo wiedzieć o przybytku. Może, biorąc pod uwagę powyższe, w ramach społecznego czynu sam brał udział w budowie? Nie byłoby to wcale dziwne, tężyznę, biorąc pod uwagę wieloletni fach, musiał mieć nawet za młodu. Tego, że takie malutkie kościółki narzekały na braki w skarbcu, nikomu nie trzeba było mówić. A nawet jeśli trzeba było – wystarczyło przekroczyć próg, by zobaczyć nieurodzaj pokrytych złotem symboli. Był Jezus, ambona, obrazki prezentujące drogę krzyżową. Nic więcej, nic mniej. Skromnie. Jak to na wsi. Skromnie, ale po swojemu i szczerze.
— Zwłaszcza przed kościołem, my katolicy tak mamy — potwierdził. Jakby nie patrzeć… Ludzie umierali, ale nie ich idee. Kto wie, może za chwilę wierni urządzą przemarsz z pochodniami i spalą jakąś czarownicę albo, o!, wyprawią uroczystą krucjatę. Zważywszy na „nadprzyrodzone” okoliczności, nie byłaby to taka znowu nierealna wizja. — Mniejsza konkurencja, co miałoby mi w tym stanie niby nie pasować?
I nacisnął. Na klamkę, rzecz jasna. Stamtąd już tylko uklęknięcie (no, prawie) na brudnym i zakurzonym dywanie, przez co najwyraźniej pozostał w tyle za Vaninem, a później udanie się za nim – do ławeczki. Prawie jak przy one night standzie. Tylko to kościół, a oni nie zamierzali popełniać grzechów, a się z nich spowiadać. Chyba. W każdym razie kontynuacja to wykluczała – Chevalier złożył kolana na klęcznik (na tyle, jak dalece był w stanie) i podobnie jak Marcus – pogrążył się w zadumie. On podchodził do tego poważnie, czego zresztą wcześniej nie wydawał się kryć. Zapomnijmy na moment o erotomańskich wizjach nagich nimf, dobrze?
Dotarł mu do ucha głos Białorusina. Otworzył jedno oko, to, którego Marcus nie mógł widzieć, powoli i leniwie — nachylił się w jego stronę i powiedział:
— Ciii… Chyba w końcu nawiązałem łączność z Bogiem, tak… słyszę go. O…
Zręczne wybrnięcie z pomocą pasującego do sytuacji substytutu „wjeżdżam do tunelu”. Tylko on, zamiast tracić sygnał, zdawał się go nawiązać. Nieważne, że nie. Jeśli Vanin nie potrafił czytać mu w myślach, a miał nadzieję, że tak właśnie jest, zgodnie z przewidywaniami – powinien zrozumieć przekaz. Może nie ten, który Andre by sobie życzył, ale nagłe świadectwo nawiązania nici porozumienia z Bogiem też było w porządku.
Tymczasem, od pustych ścian kościoła począł rozbijać się dźwięk stawianych na deskach butów. Bynajmniej nie wiernego, bo dobiegał z przodu, a nie tyłu. Ksiądz? Nie inaczej. Ewidentnie pogrążony we własnych sprawach, dopiero spostrzegłszy dwójkę, podszedł bliżej.
— Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus — przywitał ich. Czego, zwykle, księża nie robią. Nie, kiedy dziecię Boże się modli. Powód przerwania tego był jednak prozaiczny i raczej łatwy do rozszyfrowania – znał Andre.
— Na wieki wieków Amen — odpowiedział frywolnie francuz i wstał, by wyjść z ławki. Stał więc obok zakonnika. Z tym swoim sławnym, głupim uśmiechem. Zwykle niezapowiadającym nic, co można by zakwalifikować jako „nudne” czy „typowe”.
— Nic się nie zmieniłeś Andre.
Chevalier zaśmiał się pod nosem. Miał przecież lustro w domu. Może i starzał się lepiej, niż większość jego kolegów – do łysiny miał niezwykle daleko, ba, nawet zakoli brakowało, ale… Ale ewidentnie miał więcej zmarszczek niż w młodości. Gdyby widywali się z panem w koloratce częściej, niż raz na dekadę, może by i mu uwierzył. A tak? Nie w sposób nie zauważyć pewnych istotnych zmian.
— Z przykrością, ale o tobie nie mogę powiedzieć tego samego — odparł i jak gdyby nigdy nic, poklepał, jak można przypuszczać, przyjaciela po ramieniu. Tak, ewidentnie dobrze się znali. Nikt normalny nie klepie księdza. To raczej oni… I wcale nie dorosłych mężczyzn. Chociaż… Różnych rewelacji o sławnych imprezach na Plebanii donosiły brukowce.
— A to…? — powiedział ksiądz, jeszcze, bez imienia, odlepiając na chwilę wzrok od francuza i kierując go, a jakże, na Marcusa.
Nim jednak Gołąbkowi Pokoju byłoi dane coś odpowiedzieć – w ruch poszły usta Andre. Przepowiednia braku nudy właśnie została spełniona. Mechanik znał blondyna, no, prawie posiwiałego, na tyle, by wiedzieć, że i on był bardzo podatny na jego żarty. Musiał sobie poużywać, póki mógł. Nie wiadomo przecież czy następnych dziesięciu lat dożyje. Okazja mogła się nie powtórzyć. Nie w takim układzie.
— Vanin, szukamy dla niego dobrego egzorcysty.
— Czy tak jest? — kontynuował facet w sukience, nie na żarty przejęty.

Marcus Vanin

Marcus Vanin
Liczba postów : 268
Marcus przemilczał kwestię swoich założeń. Gdyby uważał Andre za głupca, nie rozmawiałby z nim. Cwaniactwo rzeczywiście było dużym atutem długowłosego i to ono zadecydowało o tym, że udał się tamtego dnia do warsztatu w celu chwilowego rozeznania, które końcowo skończyło się wzięciem go we współpracę. Niemniej do prowadzenia satysfakcjonującej rozmowy nie wystarczył taki zestaw cech. Może mechanik chciał być głupi, a to spora różnica. Marcus zrozumiałby taką potrzebę maskowania w świecie pełnym głupoty. Nieraz sam cierpiał z tego tytułu, że myślał w nieco inny sposób niż rówieśnicy. Zero-jedynkowo, a jednocześnie w sposób inny, niż "kanon" człowieka zakładał. Cierpiał do dzisiaj, gdyż specyficzne zachowania dalej się go trzymały, co Andre sam zdążył zauważył. Z dwojga złego, lepiej się z tego śmiać, niż krzywo patrzeć. Czy Gołąbek Pokoju był wrażliwy w środeczku? Równie wątpliwe, co zamiłowanie kierowcy do roślin. Wątpliwe, ale nie niemożliwe. Każdy miał bowiem jakieś słabości i drobne sekrety.
Całe szczęście, że mężczyzna oszczędził sobie wyśmiewanie. Zamiast tego, zaszczycił bruneta odpowiedzią, a że ta brzmiała zupełnie poważnie, nie zamierzał poddawać jej kwestionowaniu. Uniósł brew ku górze, zamilkł i odwrócił spojrzenie, nie wiedząc, co o tym myśleć. Z tego tytułu odepchnął to na bok, żeby zaraz przysłuchać się historii o kościele. Dotarłszy do jej końcówki, Marcus westchnął i pokręcił głową z dezaprobatą. Teraz załapał, o co chodziło kierowcy.
- Lubisz ryzykować, co? - Spytał nieco sarkastycznie, odwołując się do tych ogni piekielnych.
- A więc katolik... - Mruknął tylko pod nosem, notując, że właśnie wchodził do katolickiej świątyni. Temat nadprzyrodzonych okoliczności odstawił na bok. Z wielu powodów, ale pierwszym i oczywistym było to, że właśnie przekroczyli próg kościoła. Nie wypadało rozmawiać o tego typu sprawach. Andre zresztą zdawał się podchodzić do tematu bardziej żartobliwie niż na poważnie, co było mu na rękę. Lepiej nie kusić losu. Nie wiedział, jak potencjalnie zareagowałby na istnienie wampirów albo na to, że Marcus sam nim był.
Znajdując się już w ławeczce, liczył, że mężczyzna uchyli rąbka tajemnicy na temat przybytku. Dlatego westchnął nieco zrezygnowany, kiedy otrzymał taką odpowiedź i pokręcił nieznacznie głową z dezaprobatą. Wtedy szmer zakłócił ciszę. Marcus od razu powiódł wzrokiem w stronę źródła dźwięku i napotkał spojrzenie księdza.
- Na wieki wieków... - Odpowiedział zupełnie odruchowo, skinąwszy lekko głową, a potem z uwagą i zainteresowaniem spoglądał na mężczyzn, którzy rozpoczęli wymianę zdań. Powiódł wzrokiem za kierowcą odchodzącym w stronę duchownego. Sam wyprostował się w miejscu, nie wiedząc, czy miał podejść, czy zostać na miejscu. Jednak wkrótce sam poderwał się z miejsca, żeby dołączyć do dwójki. W końcu i uwaga księdza padła na Marcusa. Usta Vanina się otworzyły, ale Andre go ubiegł. Obdarzył kierowcę wymownym spojrzeniem. Już miał go poprawić, kiedy nastąpiła kolejna część wypowiedzi długowłosego.
Brwi Vanina wystrzeliły do góry i teraz spoglądał na kierowcę-debila spojrzeniem, w których pojawiły się chęci uduszenia jegomościa za wymyślanie takich absurdalnych rzeczy. Skierował skonsternowany wzrok na księdza i mrugnął kilka razy zupełnie wybity z tropu. Duchowny najwyraźniej wziął na poważnie tekst mechanika, co jeszcze bardziej wprawiło Marcusa w zakłopotanie.
- Nie... Nie, absolutnie nie. - Odezwał się w końcu, unosząc otwartą dłoń, i zerkając kątem oka na mężczyznę, który postanowił robić sobie z niego żarty. W jedną sekundę poprzysiągł sobie zemstę za głupie dowcipy. Przez chwilę błądził spojrzeniem po podłodze. Otworzył usta, szykując w głowie farmazon pokroju tych, którymi czasami rzucał sam Andre. - Eee... Andre oczywiście żartuje. Sprawa jest delikatna... Widzi ksiądz, zastanawialiśmy się, czy kościół katolicki udziela śluby parom... Jednopłciowym. Myślałem, że skoro już protestanci powoli zmierzają w takim kierunku, to może i tutaj coś się zmieniło na przestrzeni ostatnich lat. Bardzo by nam zależało... - Urwał i odchrząknął. Przez prawie całą swoją wypowiedź spoglądał w podłogę, jakby wstydził się nawiązać kontakt wzrokowy z księdzem. Obeszło się bez zbędnych, upupiających określeń - wypowiedź wyraźnie wskazywała na nich, jako partnerów. No i grunt to wyglądać na nieco zakłopotanego w całej tej wypowiedzi, a krótkodystansowe pozoranctwo zawsze mu szło dobrze. Nikt nie musiał wiedzieć, że w rzeczywistości Vanin zdawał sobie sprawę ze stanowiska kościoła katolickiego w sprawię ślubów kościelnych wśród par jednopłciowych. Dodatkowo do popełnienia tego niewinnego żartu podkusił go fakt, iż świątynia, w której się znajdowali, nie należała do jego sentymentalnych miejsc w przeciwieństwie do Andre. To on, koniec końców, będzie musiał się tłumaczyć z durnych dowcipów jego kolegi.
Za chwilę odwrócił głowę w stronę mechanika, chcąc zobaczyć jego reakcję. Jednego mężczyzna nie wziął pod uwagę - roboty, czy też sztuczna inteligencja, potrafiły się uczyć. Jeszcze trochę, a Vanin opanuje możliwość opowiadania kawałów. Później już tylko prosta droga do przejęcia całego świata.

_________________
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Biznesmen
10 razy nawiąż w wątkach do zawodu postaci.
Niedoskonały
Odnieś się/odegraj 5 razy wpływ swoich mutacji negatywnych postaciami na forum.
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Ciekawski
Poznaj 3 wampiry lub 3 wilkołaki na fabule.

André Chevalier

André Chevalier
Liczba postów : 114
Chwila ciszy. Konsternacji. Przynajmniej na twarzy blondyna, bo Chevalier jedynie uśmiechnął się głębiej i pokiwał potwierdzająco głową. Nic więcej, nic mniej, choć – rzecz jasna i oczywista – nim to nastąpiło, sam musiał przetworzyć słowa Marcusa. Naturalna sprawa.
— O… Nie, nie — zająknął się ksiądz, widocznie zakłopotany. — Niestety nie. Rzeczywiście, Watykan dał zielone światło na błogosławienie tych, którzy nie żyją zgodnie z doktrynami, ale pokornie proszą. Niemniej…
Duchowny westchnął i podrapał się po policzku. Brakowało mu słów. Wcale nie dlatego, że nie śledził na bieżąco przykazów z samej góry (przynajmniej administracyjnej), a dlatego, że kompletnie nie spodziewał się podobnych wyznań tak szybko, jak to miało miejsce. Cóż, najwidoczniej był jedynym, na kim „związek” zrobił wrażenie.
— Nie błogosławią związku, a osoby. Mówiłem ci już Vanin. To nie takie proste — dokończył francuz i pokręcił zrezygnowanie głową. Ba, nawet ośmielił się czule, najczulej jak tylko potrafił, pogładzić Białorusina po plecach, dając mu tym samym odpowiedź na wcześniej zadane pytanie – tak, lubił ryzykować. Kochał. Namiętnie i bezczelnie.
— Tak, właśnie tak — potwierdził blondyn. — Dobrze cię znowu widzieć.
Mechanik uśmiechnął się szeroko i powiedział dokładnie to, co mówi się w takich sytuacjach: ciebie również. Nawet nie kłamał. Akurat Éphrem ze wszystkich ludzi na świecie znał każdy jego sekret. Spowiadał z każdego grzechu i występku, poza tym – znali się również prywatnie, choć, to musiał Chevalier przyznać, niespecjalnie dbał o tę relację. Nie dlatego, że nie chciał. Bo nie. Zwyczajnie jego życie było zbyt porywiste, by za każdym razem znajdować czas na wizytę w Domu Bożym. W tym konkretnym, oddalonym od stolicy.
— Chodźcie, zapraszam na herbatę i ciastka. Tego mamy w dostatku — zaproponował spolegliwie i sugestywnym ruchem dłoni zaprosił dwójkę grzeszników (niezależnie od tego, który był większym) do podążania jego śladem aż dotarli pomieszczenia, w którym mieli doświadczyć bogactw pańskich.
Cóż, Chevalier, jak można było się domyślić – od razu rozłożył się na jednym z foteli przy biurko-stole i począł pałaszować pszenne twory z czekoladą. Gdyby tylko dodać do nich bananów, nie potrzebowałby już żadnego błogosławieństwa. Nie. Wtedy potrzebowałby egzorcyzmu, bo kląłby się na pana, że to najlepsze, co w ostatnim czasie trafiło do jego żołądka. Poza alkoholem. Tu akurat wątroba mogłaby stać w sprzeczności, ale francuz – jak powszechnie wiadomo – niespecjalnie o nią dbał.
— No, Éphrem, powiedz, trzyma się kościół? Dają na tacę? — wymruczał Andre, przełknąwszy ciastko i od razy sięgnął po następne. Dwa ciastka. Jedno musiał podarować przecież swojemu „partnerowi”. Bynajmniej nie bez komentarza; prawie tak lukrowego, jak i sama słodycz. Znów, podobnie do sytuacji w mieszkaniu Vanina – nieomal wpakował mu je do gęby. — Proszę skarbie.
Ksiądz, blondyn o dziwacznie i fantazyjnie brzmiącym imieniu, nie zdawał się jakkolwiek tym faktem przejęty. Zignorował pytanie kolegi, odpowiadając na nie jedynie karcącym spojrzeniem i zwrócił się do Marcusa:
— Vanin, tak? Bardzo obco brzmiące imię — powiedział tonem jak najbardziej szczerym i miłym. W ogóle miał tę specyficzną aurę dobroci; prawie jak cieszący pysk golden retriever. Kto wie, kolor maści miał jakby zbliżony. Niby nikt jeszcze nie udowodnił istnienia reinkarnacji, ale… Może… — Cudownie widzieć Andre szczęśliwego, choć nie sądziłem, że kiedykolwiek znajdzie bratnią mu duszę. Cieszy mnie, że w końcu spoważniał.
Small-talk. Tak, to była strona duchownych. I Chevalier, doskonale zdając sobie sprawę, że Marcus w tej materii był raczej słaby, czerpał z całej sytuacji niezwykłą radość. Ba, nawet podkręcał żart, którym Białorusin wszystko zapoczątkował.
— O tak, nie inaczej — zawtórował mu francuz. — A to już ile… Dziesięć lat...Piętnaście? Nie, co ja plotę... Trzynaście! A będzie i piętnaście, oczywiście, jeśli Bóg da, prawda?
— To był powód...? — odparł nieco ciszej ksiądz, rzucając oczyma to po Marcusie, to po Chevalierze. Choć głównie po tym drugim, który zaczął nazbyt szybko kręcić przecząco głową.

Marcus Vanin

Marcus Vanin
Liczba postów : 268
Nie taki był plan. Widać, Andre był bardziej doświadczony w kawałach. Mężczyzna szybko podłapał historyjkę Vanina, co zakończyło się nieco zaskoczoną i zawiedzioną miną. Zapewne w kontekście tego, co właśnie wypowiadał skonsternowany ksiądz, wampir wyglądał tak, jakby jego postawa zmieniła się na wieści duchownego.
Odwrócił spojrzenie od Andre i jego triumfalnego uśmiechu. Zatrzymał je na zakłopotanym blondynie, próbując jednocześnie wrócić do rzeczywistości. Jednak dotyk Andre tylko utrudniał przywrócenie myśli do ładu. Nieznacznie wyprostował się w reakcji na pogładzenie po plecach. Od tej pory zamilkł, nie mogąc sobie poradzić z nadmiarem bodźców. Miał być niewinny żart - sam zgotował sobie taki los. Wzrok wbił na punkcie gdzieś za księdzem, podczas gdy dwójka o czymś chwilę rozprawiała. Marcus się wyłączył, nastąpił reset systemu. Przez to z łatwością uległ sugestii i zaraz szedł za nimi.
Dotarli, prawdopodobnie, na zakrystię. Marcus, wchodząc ostatni, stanął na chwilę w progu chcąc się rozejrzeć krótko po pomieszczeniu. Dopiero teraz zaczynała do niego dochodzić cała ta sytuacja. Przysiadł na jednym z krzeseł i obserwował przez chwilę, jak Andre dopada się do ciastek. Zaraz dłoń długowłosego postanowiła go zaatakować ciastkiem. W pierwszym odruchu Marcus złapał go za nadgarstek, podobnie jak wtedy u niego w domu. Potem, już w kontrolowany przez siebie sposób, nachylił się w stronę podanego ciastka. Nie, nie otworzył ust. Przejechał tylko palcami wzdłuż zatrzymanego nadgarstka do góry, żeby wyciągnąć pszenny twór spod palców długowłosego.
- Zachowuj się, skarbie. Jesteśmy wśród ludzi. - Zauważył Vanin swoim monotonnym głosem, a za chwilę spojrzał na blondyna, który postanowił go zagaić. - Nazywam się Marcus. Vanin to moje nazwisko. - Wyjaśnił krótko i już nieco mniej szorstko, ale dalej było to absolutne minimum w kontaktach międzyludzkich. Ciastko dalej trzymał w dłoni, na razie nie zamierzał go jeść. Nie chciał świecić zębami przy dwójce niewtajemniczonych. Istniało duże ryzyko, że długość kłów jednak rzuciłaby się w oczy któremuś z nich. Wtedy na pewno zaczęliby go egzorcyzmować.
Dopiero teraz Vanina olśniło i dostrzegł, że ksiądz i Andre zdawali się znać sporo czasu. Ba, najwyraźniej nie był zaskoczony o wymyślonej na poczekaniu historii o tym, że byli parą. Zetknął krótko w stronę długowłose, ale duchowny rozwinął się dalej.
- Szczęśliwy może i... Ale czy spoważniał? Wątpię. - Podsumował, podtrzymując całą drakę. Skoro już zaczął, odwrotu nie było. Kiedy już opadała powoli konsternacja, zaczynało go to wewnętrznie bawić. Cała ta sytuacja i jak szybko eskalowała.
Tu zatrzymał się na chwilę, kiedy przysłuchiwał się biernie rozmowy. Powód. Marcusa podniósł zainteresowane spojrzenie na księdza.
- ...Powód? - Spytał, widząc, jak ksiądz wysyłał jakieś niewerbalne sygnały Francuzowi. Tak jak myślał, człowiek pełen zagadek. Śmieszne, że teraz udawali poważny związek, a w rzeczywistości nie znali się dobrze. Ba, praktycznie w ogóle się nie znali.

_________________
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Biznesmen
10 razy nawiąż w wątkach do zawodu postaci.
Niedoskonały
Odnieś się/odegraj 5 razy wpływ swoich mutacji negatywnych postaciami na forum.
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Ciekawski
Poznaj 3 wampiry lub 3 wilkołaki na fabule.

André Chevalier

André Chevalier
Liczba postów : 114
— Przestań… Éphrem jest swój, wie o mnie wszystko, nie musisz się wstydzić — jęknął teatralnie Andre, robiąc przy tym minę zbitego pieska. Szczeniaczka nawet. Wyglądał po prostu absolutnie ujmująco, mimo przeżartego i zepsutego wnętrza. Ino przyjąć podarek od takiego smutnego misia. Co, całe szczęście, Vanin zrobił – dokładnie tak jak wtedy. Historia kołem się toczy.
Zakonnik głośno zebrał powietrze nosem i jego palce, dotychczas przebierające kciukami pod stołem, zostały ułożone na blacie. Znak. Ewidentnie dawał znaki. Był bowiem bardzo akceptujący „nowinki” tego świata, szanował wszystko i wszystkich, a francuzowi pozwalał nawet na więcej, niż zwykle, ale miał swój limit. Koniec końców byli w domu Bożym, a on jeden, biedny, nie zdawał sobie sprawy, że to jedynie gra dwójki idiotów.
— Przepraszam najmocniej — odparł od razu, w pełni kajającym się tonem. — Musiałem źle zrozumieć.
Na uwagę Vanina, naturalnie, zaśmiał się. Spodziewał się, że taki właśnie mógł być stan rzeczy. Później było jednak tylko gorzej.
Na pytanie Marcusa mechanikowi w jeden tylko moment ścierpła skóra, a jelito zawinęło mu się w parę dodatkowych węzłów. Błagał kolegę w koloratce tymi swoimi oczkami małej foczki, by nie odpowiadał. Jeszcze. A już na pewno nie w pełni szczerze.
— Powód — powtórzył brunet, niemalże odruchowo, intonując słowo w dość specyficzny sposób. Nie oderwał jednak wzroku od siedzącego naprzeciwko księdza. Nie. Zamiast tego, na ślepo sięgnął kolejnego ciastka i nim zdecydował się na włożenie go do ust, dodał: — Śmiało.
Uśmiech i ugryzienie ciastka. Prawie jak groźba, choć nieco komiczna, ale wcale nie miała nią być. Co najwyżej zrozumiałym dla pary dawnych przyjaciół sygnałem. Jakim? Któż by ich tam wiedział. Éphrem w każdym razie odchrząknął głośno i powrócił błękitnymi oczyma, wcześniej nieco rozbieganymi, na Marcusa.
— Tak, powód… Powód tego, że Andre… Dawno tu nie było — powiedział nieco przerywanie, jakby na poczekaniu ucinając kawałek historii. Nie skłamał jednak. Duchownym nie wypada, a akurat on – w przeciwieństwie do mechanika – naprawdę stosował się do Bożych zasad. Przemilczenie części prawdy ciężko bowiem zakwalifikować jako fałsz, prawda? Chyba. Sam począł wątpić, a odpowiedzi szukał najwyraźniej obdarzając pytającym spojrzeniem Chevaliera. Jak pies, który czeka na pozwolenie do gonitwy za rzuconym patykiem. — Ale cieszę się, że już jest. I, że z tobą, Marcusie. Przepraszam, jeśli cię urażam bezpośrednim zwrotem… Herbaty?
Tak. Ewidentnie, widocznie i jebitnie – Andre miał swój „typ”. A obejmował on dokładnie tych ludzi, którzy najchętniej uciekliby z jego towarzystwa, a przy tym, jeśli pozwolić im to zrobić, rozpaczaliby za utratą występów tak cennego klauna w obwoźnym cyrku zwanym „życiem”. Wracając jednak do samego księdza – miły, pogodny, nieśmiały, a przy tym po prostu dobry. Z serca, duszy i oczu patrzyło mu lepiej, niźli doskonale. Takich pracowników potrzebował kler.
— Mhm, zrób dwie. Marcus wypije na pewno, gardło mu nieco doskwiera po nocy pełnej… kaszlu. — Odpowiednia pauza w jeszcze bardziej odpowiednim momencie. Vanin nie mógł mieć Chevalierowi niczego za złe – sam to sobie przecież zgotował. Francuz jedynie wykorzystał okazje, a tak już miał, że schylał się nawet po rzucone na chodnik parę groszy. Przecież nigdy nie wiadomo kiedy ich zabraknie, nie?
Usta księdza złożyły się w prostą, zgrymaszoną linię. Bardziej niż pewne, że zrozumiał, co jego dawny przyjaciel insynuuje, ale poza mimiczną paniką – nie dał tego po sobie poznać. Kiwnął głową, wstał i rzeczywiście przemieścił się do ulokowanego za jego plecami czajnika elektrycznego, a z szafki pod nim – wyjął odpowiednio trzy kubki. Dopytał jeszcze o upodobania gości, wcześniej informując o posiadanych smakach. Chevalier jak zawsze – wybrał zwykłą, gorzką lurę. Coś jak minutka, ale francuska. Lipton nie był dla niego. A już na pewno nie z cukrem. Nie – jego napitek musiał być gorzki, wręcz przepalony w smaku.
— Więc… Czym się zajmujesz? — zagadnął do Marcusa, oczywiście jeśli ten nie wyraził chęci do przejścia na „ty” — dodał również kulturalny zwrot. Później pomajtał w kubku łyżeczką tak, by dobrze rozprowadzić nasypane do naparu pięć łyżeczek cukru. Aż dziw, że przy tym wszystkim nadal był szczupły. Taki sam zresztą zestaw (różniący się ilością słodziutkich jak cały ten „żart” kostek) otrzymała pozostała dwójka.
— O tak… Opowiedz, koniecznie ze szczegółami. Masz się czym chwalić Marcusie — ciągnął marzycielsko mechanik i — co jeszcze gorsze (albo i lepsze) – na zachętę, bowiem ksiądz owego czynu nie widział, ułożył na kolanie Vanina rękę. Bawił się świetnie, a satysfakcja z torturowania Białorusina jego własnym żartem… Cholera, dawno nie czuł podobnej. Mógłby umrzeć nawet jutro i niczego by nie żałował. W sumie – rzeczywiście, mógł. Nigdy nie wiadomo kiedy przyjdzie dzień ostateczny.

Marcus Vanin

Marcus Vanin
Liczba postów : 268
- Wiem, że nie masz przyzwoitości, ale mógłbyś chociaż udawać. Szczególnie, że znajdujemy się w kościele. - Rzucił reprymendą, jak przystało na tego bardziej rozsądnego partnera w związku. W swoim stylu, rzecz jasna, czyli bez większych emocji i - jak mogło się zdawać - niewzruszony na ekspresję twarzy godną zbitego szczenięcia. Nawet on wyczuwał spięcie ze strony księdza. Wyglądało na to, że bez względu na to, ile ta dwójka się znała, ten na pozór nieskalany grzechem duchowny miał swoje granice.
- Nie ma problemu. - Rzekł z całkowitą pewnością w głosie. Omyłkowe nazywanie go po nazwisku mógł darować. Wiedział, że to Andre obrał sobie jakieś dziwne hobby z ciągłym zwracaniem się "Vanin". Księdza nie zamierzał za to powiesić. Szczególnie takiego nieskazitelnego, dobrego, takiego z powołania... Cóż. Pozory były jedynie pozorami w świecie Marcusa. Możliwe, że sam zdążył prędko się zorientować, że Kościół miał sporo za uszami. Choćby właśnie w kwestii zamiłowań duchownych do tej samej płci.
Znowu wyczuł kolejny skok napięcia, lecz tym razem ze strony Chevaliera. Postawa Francuza skojarzyła mu się z tą, która zapanowała wtedy w domu Aleksiejewicza. Oczywiście z tą różnicą, że teraz mężczyźni nie zamierzali sobie skakać do gardeł. Sytuacja była od tego daleka. Niemniej, tajemnice wisiały w powietrzu. Dlatego Marcus przeniósł swoją uwagę na księdza w oczekiwaniu na rozwinięcie swojej poprzedniej myśli. Szkoda tylko, że koniec końców nie dowiedział się nic. Spojrzał może nieco pytająco w stronę Andre, jakby ten rzeczywiście kiedykolwiek miał mu cokolwiek zdradzić.
Zapytany o herbatę otworzył usta, ale - ponownie - uprzedził go długowłosy. Dodatkowo nie darował sobie przy tym kolejnej, głupiej insynuacji. Znowu rzucił mu wymowne spojrzenie. Rozmowa zaczynała przypominać bardziej szachownicę. Słowa werbalne swoje, a komunikaty niewerbalne swoje.
- Nie mam nic przeciwko. - Mruknął w kwestii bezpośredniego zwrotu. Zaraz odchrząknął. - Szkoda, że dopiero teraz... Już wcześniej powtarzałem Andre, że chciałbym poznać więcej jego przyjaciół i bliskich. Widzi ksiądz, pomimo że się dobrze dogadujemy, to nie jest zbyt wylewny na swój temat. Jestem zaskoczony, że mnie tutaj zabrał. Wiara ma dla mnie szczególnie duże znaczenie. Swoją drogą, bardzo piękny kościół. Słyszałem, że około dwadzieścia lat temu zaszedł tutaj pewien incydent... - Kontynuował poprzedni temat. Bynajmniej nie zamierzał porzucać takiej okazji, by dowiedzieć się nieco więcej, jeśli nie o samym Andre, to może po opowieściach o otoczeniu czy sytuacjach, w których Francuz przebywał lub uczestniczył. Zerknął tylko ukradkiem na Andre w celach kontrolnych.
Padło pytanie, a wraz z nim zawitał dotyk na kolanie. Marcus wyprostował się znowu, rzucając mu ostrzegawcze spojrzenie. Takie coś, szczególnie zrobione znienacka, niezwykle irytowało bruneta. Nie odezwał się jednak, w końcu rozpoczęli grę pełną pozorów. To było jeszcze gorsze niż szczegóły jego pracy. Wiedział, którą miał na myśli Francuz, kiedy tylko go zachęcił do opowiedzenia o fachu, którym się parał Marcus.
- Jestem lekarzem rodzinnym. O szczegółach nie będę mówić, jeszcze księdza zanudzę. Na co dzień przeważnie odwiedzają mnie pacjenci z infekcjami wirusowymi, które wymagają leczenia objawowego. Chyba że mam opowiedzieć o tych rzadszych przypadkach, jak pacjenci z zawałami, albo chorobami wenerycznymi, których wstydzili się na tyle, że przekładali wizytę u lekarza. Chociaż ten drugi typ pacjenta jest częstszy. Ludzie mają tendencje do zaniedbywania zdrowia i celowo się nie leczą. O zdrowie trzeba dbać, prawda? - Odpowiedział zgrabnie Marcus, spoglądając wymownie w stronę mechanika. Nawet przełożył to nieszczęsne ciastko w drugą rękę i położył dłoń na dłoni Andre, wplatając w nią palce. To tak dla przypomnienia, że nie tylko Francuz był w stanie prowokować.

_________________
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Biznesmen
10 razy nawiąż w wątkach do zawodu postaci.
Niedoskonały
Odnieś się/odegraj 5 razy wpływ swoich mutacji negatywnych postaciami na forum.
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Ciekawski
Poznaj 3 wampiry lub 3 wilkołaki na fabule.

André Chevalier

André Chevalier
Liczba postów : 114
— Technicznie… Już nie w kościele — odparł Andre, krzywiąc jeden z kącików ust.
Ksiądz natomiast, w chwili, gdy okazało się, że problemu nie ma: odetchnął z ulgą i kolejny raz tego wieczoru posłał Vaninowi ciepły uśmiech. Pozory pozorami, ale mężczyzna wydawał się prawdziwy. Przynajmniej w tym, co prezentował i mówił. Żadnych zawahań, dziwnych reakcji, alarmujących zachowań. Nic, co pozwoliłoby wątpić w nieskalaną grzechem innym, niż pierwotny, duszę.
— Przecież to kawał drogi od Paryża, nie zawsze mam na to czas — wyjaśnił ów „powód” francuz, gdy Vanin posłał mu niewerbalne pytanie. — Inne są bliżej, chociaż ten jest najlepszy. Dzięki Éphremowi rzecz jasna.
— Daj spokój… — machnął ręką ksiądz, po prawdzie zakłopotany komplementem. Całe szczęście, jego twarz, a bardziej zmieszana mina, nie była widoczna aż do momentu postawienia herbaty na stole.
— Jeśli taka twoja wola, Marcusie, również się nie krępuj — zaproponował, acz bez nadmiernej nachalności Éphrem. Doprawdy pasował do pełnionej funkcji. Istota skrajnie miła, pozbawiona złych intencji i myśli nawet w chwilach, gdy ewidentnie mógł je mieć. Może francuz zdołał go uodpornić lata wstecz i dlatego – co nie byłoby wcale takim szokiem – większość jego durnowatych zagrywek po prostu ignorował? Pewnie było w tym ziarno prawdy.
Blondyn w spokoju, co jakiś czas jedynie zmieniając mimikę ze zdziwionej, na tę, która wykazywała zrozumienie, wysłuchał Marcusa do końca. Nauczony dobrych zasad, elokwentny i umiejący dyskutować, nawet nie śmiał mu przerywać, mimo ewidentnie ilości mnożących się wątków. Koniec końców miał czas i chęć, by rozmawiać z nowoprzybyłym „partnerem” dawnego przyjaciela, toteż nigdzie się nie śpieszył.
— Gdyby nie imię, pomyślałbym, że opowiadasz o innej osobie — zaśmiał się i od razu, bez uprzedniej pauzy, począł tkać monolog: — Andre zawsze mówił… Za dużo. Nie raz się nam za to oberwało. No, przede wszystkim mi. Do niego mieli słabość i…
I nie dokończył. Nie mógł, gdy jego uradowane oczy napotkały te zimne i przeszywające dotychczas milczącego mechanika, który sięgał po słodycz; ostatnią zresztą, bo więcej na talerzu nie było. Zamiast jednak ją przegryźć, wolną ręką sięgnął herbaty i upił nieco. Usta Éphrema natychmiast się wyprostowały, a on sam przełknął głośno ślinę i szybko zmienił temat.
— Bardzo dobrze, bardzo… dobrze, że nosisz Boga w sercu Marcusie. Ludzie coraz częściej odchodzą od wiary… Zawsze cieszy mnie, gdy spotykam wiernych i przekonanych co do naszego stwórcy. Szczególnie wśród młodych występuje jakiś załam. Ale to nie ich wina, naturalnie, takie czasy. Poranne kazanie zastąpiłem takim skierowanym do dzieci, liczę, że to coś zmieni… — powiedział z goryczą, bo choć wiary miał wiele, to nie tej, która obejmowałaby powrót zapełnionych ławek kościelnych. Na pewno nie młodzieżą, która nawet na wiosce, większych uciech upatrywała w upijaniu się na polach i dziwacznych zabawach w pustostanach.
— A co do kościoła, dziękuję i zgadzam się: jest piękny, choć kiedyś był i piękniejszy… Ten incydent, o którym wspomniałeś, cóż… To było tak dawno. Pamiętam jak przez mgłę. Młodzież podłożyła ogień. Zapalił się jak zapałka. Gasili go całą noc… Mój ojciec był strażakiem i wszystko widział na własne oczy, cenne relikwie trawił wielki niemal do nieba płomień. Porażające, jak można coś takiego uczynić ze świątynią!
Francuz odchrząknął, darował Marcusowi kłamstwa na temat bliskości wiary, ale nie zamierzał pozwolić na insynuacje (bo domyślał się, że w tym kierunku idą myśli towarzysza) jakoby miał cokolwiek z płonącym kościołem wspólnego. Nie miał. Nie bardziej niż te właściwe wspólności.
— A później go odbudowali. Czemu tak cię to trapi? Pomagałem w odbudowie, jeśli chcesz, opowiem ci o tym później— powiedział z ledwie słyszalnym poirytowaniem Chevalier, notując widocznie nadmierną dociekliwość Białorusina (nie tylko zresztą w tej materii), która nie była mu na rękę. Nie po to przecież przyszli do kościoła, by o niego rozpytywał. Fakt, Andre sam się podłożył, ale nie spodziewał się po dawnym przyjacielu, że tak szybko i naiwnie rozpocznie snuć opowieści o zamierzchłych czasach. Dlatego, uprzedzając dalsze drążenie tematu, postanowił uciąć sprawie łeb. Najwidoczniej jednak nie kłamał, a przynajmniej nie w kwestii wspomnianej pomocy, bo blondyn potwierdził słowa o odbudowie krótkim, potakującym zwrotem. I to bez patrzenia w oczy francuza.
I w tym miejscu, gdzieś pomiędzy dotykiem a mieszaniem łyżką w cieczy, ksiądz zadał pytanie o pracę Marcusa. Temat typowy dla podobnych rozmów. Nic szczególnie alarmującego. Alarmujący było natomiast rzucone do Chevaliera niewerbalnie ostrzeżenie. Tego, że miał to absolutnie gdzieś, nikomu nie trzeba było tłumaczyć. Co więcej, w czasie, gdy Marcus rozpoczął snuć o zawodzie lekarza, mechanik z zawadiackim (choć można było go uznać za swego rodzaju próbę wyrażenia dumy z partnera) uśmiechem począł wskazującym kreślić kółka na kolanie wyżej wymienionego.
— Zdrowie fizyczne i duchowe jest najważniejszą, zaraz po Bogu oczywiście, kwestią w życiu — zawtórował ksiądz, dostrzegłszy jednak, że to nie do niego był kierowany ten zwrot, a do siedzącego naprzeciwko mężczyzny — spojrzał na niego pytająco i dodał przejęty, przeskakując oczyma na Vanina: — Czy Andre coś dolega?
Francuz, jedną ręką zajęty okupowaniem kolana Vanina, drugą zaś trzymaniem i przykładaniem kubka do ust, nie zdołał w porę zablokować ewentualnej kontry lekarza. Co więcej, chłód, który nagle objął jego dłoń, wprawił go w niemały szok, zmaterializowany zresztą w ściągniętych ku sobie brwiach i nagle wyprostowanych palcach. Po plecach przeszedł mu dreszcz. Dwa dreszcze. Oba z gatunku tych średnio przyjemnych. Chociaż… Pomijając zimno i nieprzyjemne grzebanie w życiorysie, było mu całkiem rozkosznie.
Jeśli jednak Marcus nie pokusił się o kolejne prowokacje, a Chevalier zdołał upić herbatę na tyle szybko, by wyprzedzić lub chociaż przerwać zbędne obdarzanie księdza wiedzą o stanie jego zdrowia – zbył przyjaciela jakąś wymówką. Anemia, przepracowanie. Cokolwiek. Nie było to istotne.

Marcus Vanin

Marcus Vanin
Liczba postów : 268
Marcus westchnął tylko ze zrezygnowaniem, nie podejmując się dalszego dialogu w kwestii przyzwoitości i tego, gdzie się znajdowali. Potem przez moment wysłuchiwał w ciszy, co obaj panowie mieli do powiedzenia, ponownie wyłapując urwaną treść księdza. Gdzieś w międzyczasie podziękował za podarowaną herbatę, ale z wiadomych przyczyn na razie nie kusiła ona Białorusina. Miał bardzo ważne tkanie dialogów w głowie, a to wymagało sporo pracy mózgu. Nieczęsto miał okazję grać rolę rozgadanego, ciekawskiego partnera.
- Bez wątpienia Andre dużo papla, ale niekoniecznie sensownie. - Sprostował żartobliwie swoją myśl, nawet jeśli blondyn urwał wymownie rozprawianie o dawnych czasach. Odwrócił jednocześnie głowę w stronę Andre i posłał mu lekki uśmiech, ten szczery i jednocześnie mniej przyjemny. Nic nowego, w końcu raz mu to powiedział.
- Jak to mawiają, młodzież musi się wyszumieć. - Rzekł tonem pełnym zrozumienia dla współczesnej młodzieży. Oczywiście takowego nie miał. - Niestety, pewnie kwestia czasów. Kiedyś dzieci miały miejsce dla Boga w sercu, a teraz zrobiło się tam nieco ciaśniej, kiedy mają od najmłodszych lat dostęp do tych nowych telefonów i tabletów. - Podzielił się swoim przemyśleniem, które idealnie oddawało mentalność mężczyzny zbliżającego się powoli do wieku średniego. Wbrew pozorom, wcale nie musiało być ono błędne. Na pewno taki wszechobecny dostęp do technologii od najmłodszych lat grał sporą rolę.
- Przykro mi to słyszeć... - Powiedział zupełnie poważnie. Zaraz skierował uwagę na mechanika, który postanowił interweniować. - Dobrze, skarbie. Liczę na to. - Odpowiedział, utrzymując dalej poważny ton głosu. Spoglądał jeszcze przez dłuższą chwilę w oczy Chevaliera i zdawało mu się, że wychwycił to poirytowanie, które się w nim budowało. Bynajmniej nie insynuował, że to on miałby mieć coś wspólnego w samym spaleniu kościoła, ale nie wiedział, co dokładniej chodziło mu po głowie, żeby móc to ewentualnie naprostować.
Kreślenie kółek na jego kolanie jeszcze bardziej wprawiło go w zmieszanie. To jeszcze przed odwetem, z którym zaraz przyszedł, żeby ująć dłoń Andre w swoją. Nie mógł przegapić jego reakcji, więc patrzył tak przez krótszą chwilę. Do momentu, aż nie odezwał się ksiądz.
- Ostatnio Andre się przepracowuje. Wziął dodatkową pracę, a wiadomo, jak to jest, kiedy człowiek się robi coraz starszy. - Uprzedził go, nie zdradzając rzeczywistego stanu zdrowia blondynowi. Marcus balansował na krawędzi, ale wiedział, kiedy się wycofać. To, co dolegało mężczyźnie było jego sprawą prywatną. Jego decyzją. W każdym razie temat subtelnie nakierował na dodatkową robotę mechanika. Takie odbicie piłeczki.
Skończywszy to, co powiedział, nie powstrzymał się od zapewnienia mechanikowi kolejnego bodźca. Kciukiem zaczął gładzić skórę jego dłoni. Uśmiechał się przy tym nikle, patrząc uważnie w jego stronę. Kto by pomyślał, że zgrywanie pary przed jedną osobą zejdzie poza ramy jej oczu. W końcu to przed blondynem mieli udawać, a teraz obaj próbowali w pewien sposób dopiec sobie nawzajem.

_________________
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Biznesmen
10 razy nawiąż w wątkach do zawodu postaci.
Niedoskonały
Odnieś się/odegraj 5 razy wpływ swoich mutacji negatywnych postaciami na forum.
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Ciekawski
Poznaj 3 wampiry lub 3 wilkołaki na fabule.

André Chevalier

André Chevalier
Liczba postów : 114
Ksiądz w odpowiedzi pokiwał głową, wyrażając tym samym nieme potwierdzenie słów Marcusa. Uczynił to płytko, prawie niewidocznie, z najwidoczniej nieuzasadnionej obawy, bo, uwaga, Andre miał sens swojego paplania tam, gdzie słońce zwykle nie zagląda. No, przynajmniej kiedy za ocenę wspomnianego gadulstwa odpowiadał ktoś taki jak Vanin. Umówmy się – mistrzem dyskusji, a tym bardziej small-talku, to Białorusin nie był. Dlatego też mechanik, by jeszcze mocniej to uwypuklić, uśmiechnął się przelotnie i mruknięciem potwierdził to, co powiedział o nim towarzysz. Poza tym, w głowie miał tylko urywanie niekoniecznie komfortowych tematów. A to zajmowało go bardziej, niźli cwane i wyszukane przekazy mimiką.
— Wyszumieć? — powtórzył blondyn, nabierając nerwowo powietrze nosem. W jego ocenie wyszumieć mogli się na polu, turlając po uprawach, albo w jednym z tutejszych barów, obskurnych, ale dobrych do rozbijania kieliszków bez nadmiernych konsekwencji. Wciąż jednak powinni uczęszczać na nabożeństwa, poznawać i zjednywać się z Bogiem. Ostatecznie wypuścił wezbrany tlen i wzruszył ramionami. Na tę kwestię, choć bardzo pragnął, nie miał wpływu. Mógł, co oczywiście robił, starać się uatrakcyjnić msze, organizować festyny dla rodzin, tylko co z tego… Siłą do wiary nikogo nie przekona. Dobrymi chęciami równie ciężko. — Cóż, co zrobić? Technologia nie jest zła, nie, nie, ale ten czas, który zabiera…
Typowe starcze gadanie, normalne, przecież im wszystkim (poza Marcusem) było do emerytury bliżej, niż dalej,. Ot, skrócone o wyświechtany frazes „kiedyś to było, teraz to…”. W każdym razie Éphrem przynajmniej nie był w swoim marudzeniu nachalny. Szybko ucinał negatywne tematy, jak gdyby chciał skupić się jedynie na tych pozytywnych. Może to i dobrze, choć niekoniecznie dla wyjątkowo ciekawskiego Gołąbka Pokoju. Dziś ewidentnie wybrał przemoc.
Na francuzie, oczywiście. Ksiądz był nieświadomy, albo zwyczajnie wolał obrać tę pozę, by oszczędzić sobie kolejnych zmarszczek na czole. A miał ich sporo – gdyby chcieć policzyć, trzy. Nie… Cztery. Pięć! Trzy na czole, dwie przy bruzdach około nosowych. Nikt normalny nie zwraca uwagi na takie szczegóły, ale lekarz, cóż, mógł.
Przełknięta w pośpiechu herbata zaowocowała prawie-zakrztuszeniem. Chevalier naprędce odchrząknął, jakby z obawy, że sprawa kaszlu połączonego z krwią już nie będzie tylko „ich” tajemnicą, a również dawnego kolegi. Tego nie chciał. W ogóle nie planował nawet, by i Marcus stał się powiernikiem sekretu nadszarpniętego zdrowia. Cóż, stało się. I niewiele mógł z tym zrobić poza – rzecz jasna – późniejszym przywołaniem Vanina do porządku. Nie siłą, ale równie dosadnie.
— Sam mnie do niej nakłaniałeś — odezwał się w końcu i chociaż pozornie spokojny, coraz mniej miał z tym słowem wspólnego. Po króciutkiej pauzie dodał jedynie cyniczne, słodkie i mdłe do bólu: — …Kochanie.
— Andre… Przecież jesteś dorosły. Decyzja należała do ciebie — rozpoczął spolegliwie ksiądz i na powrót nawiązał kontakt wzrokowy z Vaninem. Zmienny, bowiem teoretycznie zwracał się do Chevaliera, niemniej to w Białorusinie pokładał nadzieje na wzmocnienie proponowanego przez siebie rozwiązania. — Skoro się przepracowujesz, to dla dobra Marcusa dobrze byłoby, żebyś ograniczył godziny pracy. Prawda?
Mechanik zacisnął szczękę.
— Ta, dzięki za radę. Tak właśnie zrobię — rzucił machinalnie.

Marcus Vanin

Marcus Vanin
Liczba postów : 268
Vanin tylko kiwnął głową na słowo, jakie powierzył ksiądz. Nawet jeśli ten zdawał się być niezadowolony z właśnie takiej odpowiedzi. Szkoda tylko, że ten nie kontynuował tematu. Wbrew pozorom i z głupiego narzekania mogło wypłynąć trochę informacji, tak przez przypadek. Tak więc i Marcus nie drążył tematu.
Marcus patrzył uważnie, zatem nie umknęła mu ani mina Chevaliera ani też odchrząknięcie, które było skutkiem ładującej "nie w tą dziurę" herbatę. Jeśli tylko mechanik chciał się przyjrzeć, mógł dostrzec w oczach Vanina jawny błysk satysfakcji. Tak, widok wprawionego w zmieszanie Andre było dla niego czymś zaskakująco zabawnym. Może było to zaskakujące również dla niego samego - to uczucie satysfakcji. Nie podejrzewałby siebie o lubowanie się w takich gierkach.
Słysząc ten pretensjonalnie słodki zwrot, uśmiechnął się delikatnie. Oczywiście nie przestawał gładzić mężczyznę po wierzchu dłoni. Zanim odpowiedział, ksiądz zdążył odezwać się pierwszy. Potem napotkał jego spojrzenie i skinął głową potwierdzająco. Nie było tu nic, z czym miałby się nie zgodzić. Sam próbował kiedyś wytłumaczyć Francuzowi, że sam odpowiadał za swoje czyny i decyzję.
- Ma ksiądz absolutną rację. - Przyznał na głos, po czym z powrotem spojrzał na mechanika. - Andre, dobrze wiesz, że to było na początku. Teraz może potrzebujesz dłuższego wolnego albo i nawet rezygnacji. Dla własnego dobra... - Odpowiedział, choć nie wyglądał, jakby oczekiwał odpowiedzi ze strony długowłosego. Czerpał garściami z położenia Andre, ale nie planował rzeczywiście go zwolnić - na razie. I bynajmniej nie w takim sposób, była to jedynie mała zagrywka, która głównie polegała na odbiciu piłeczki, niźli sugestii zwolnienia. - ...I dobra naszego związku. - Dodał zaraz, zmieniając nieco taktykę w wyprowadzaniu Andre z równowagi. Rozplótł palce i uniósł dłoń, żeby sięgnąć twarzy mężczyzny. Nie zrobił nic nachalnego, poza drobnym gestem, jakim było zagarnięcie kilku jego kosmyków włosów za ucho. Gdyby ksiądz tylko wiedział, co naprawdę łączyło mężczyzn, zapewne mógł bardziej zwrócić uwagę na różnicę w zachowaniu Vanina. Niemniej teraz wyglądało to tak, jakby Marcus, jako potencjalny partner mechanika, otworzył się w towarzystwie duchownego, czy ten tego chciał czy nie. No ale przecież nie robili nic złego.
- Widzi ksiądz. Andre tak zawsze. - Westchnął z udawaną rezygnacją w głosie na lekceważące słowa Andre. Jasnym było, że ten nie zamierzał brać rad pod uwagę. Marcus dalej nie odpuszczał, nawet jeśli długowłosy nie był już spokojny - to on początkowo próbował go podpuścić. Już nie było tak zabawnie, kiedy to on został postawiony w takiej samej sytuacji.

_________________
Maestro
Od momentu wejścia w życie odznak napisz 100 postów fabularnych.
Biznesmen
10 razy nawiąż w wątkach do zawodu postaci.
Niedoskonały
Odnieś się/odegraj 5 razy wpływ swoich mutacji negatywnych postaciami na forum.
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
Ciekawski
Poznaj 3 wampiry lub 3 wilkołaki na fabule.

Sponsored content


Powrót do góry


 
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach