Skrót statystyk : S: 2/5
SPT: 0/5
PRC: 2/5
OP: 1/5
WT: 1/3
SPECJALIZACJE I CECHY
— Chowaniec
— Medycyna (WT)
MUTACJE NEGATYWNE
— Alergik [amoniak, -1 PRC]
— Alergik [paracetamol, -1 PRC]
— Nadwrażliwy: smak [-2 PRC]
— Niestabilny
— Wrażliwy [-1 OP]
MUTACJE POZYTYWNE
— Farciarz
— Syty [+1 OP]
— Szósty zmysł [+1 wyczucie]
SPT: 0/5
PRC: 2/5
OP: 1/5
WT: 1/3
SPECJALIZACJE I CECHY
— Chowaniec
— Medycyna (WT)
MUTACJE NEGATYWNE
— Alergik [amoniak, -1 PRC]
— Alergik [paracetamol, -1 PRC]
— Nadwrażliwy: smak [-2 PRC]
— Niestabilny
— Wrażliwy [-1 OP]
MUTACJE POZYTYWNE
— Farciarz
— Syty [+1 OP]
— Szósty zmysł [+1 wyczucie]
Liczba postów : 629
Makoto Saitō 誠斎藤
podstawowe
wiek: 30 (3 miesiące po przemianie)
rasa: Wilkołak (przemieniony)
pochodzenie: Paryż, Francja
wizerunek: Keita Machida
rola we frakcji: nie ma jeszcze pojęcia o istnieniu jakichkolwiek frakcji
znaki szczególne
Makoto z pewnością chciałby powiedzieć, że nie wyróżnia się z tłumu jakoś szczególnie. I byłaby to nawet prawda, biorąc pod uwagę to, że mało osób tak naprawdę zwraca na niego uwagę, gdyby nie jeden, dość mały szczegół. Bycie Azjatą w europejskim kraju samo z siebie rzucało się w oczy. W dużych miastach, takich jak Paryż, nie było to aż tak widoczne, ale mimo wszystko ciężko było tego nie zauważać. Nie dużo osób decydowało się to w jakikolwiek sposób skomentować, a gdy już do tego dochodziło bywało dość... Niezręcznie. Bo jak wytłumaczyć osobie pytającej skąd pochodził (bo to przecież oczywiste, że nie z Europy!), że całe swoje życie spędził właśnie tutaj, we Francji?
Poza tym Makoto to całkiem przeciętny trzydziestolatek, o wzroście 175 centymetrów i wadze 67 kilogramów. Często wygląda na zmęczonego, co stało się właściwie jego cechą charakterystyczną od czasów rozpoczęcia nauki na studiach medycznych, poprzez praktyki aż do podjęcia stałej pracy w szpitalu.
Od niedawna jedynym faktycznym znakiem szczególnym na jego ciele jest ogromna, rozciągająca się od barku aż po środek klatki piersiowej blizna po ugryzieniu przez wilkołaka.
Makoto z pewnością chciałby powiedzieć, że nie wyróżnia się z tłumu jakoś szczególnie. I byłaby to nawet prawda, biorąc pod uwagę to, że mało osób tak naprawdę zwraca na niego uwagę, gdyby nie jeden, dość mały szczegół. Bycie Azjatą w europejskim kraju samo z siebie rzucało się w oczy. W dużych miastach, takich jak Paryż, nie było to aż tak widoczne, ale mimo wszystko ciężko było tego nie zauważać. Nie dużo osób decydowało się to w jakikolwiek sposób skomentować, a gdy już do tego dochodziło bywało dość... Niezręcznie. Bo jak wytłumaczyć osobie pytającej skąd pochodził (bo to przecież oczywiste, że nie z Europy!), że całe swoje życie spędził właśnie tutaj, we Francji?
Poza tym Makoto to całkiem przeciętny trzydziestolatek, o wzroście 175 centymetrów i wadze 67 kilogramów. Często wygląda na zmęczonego, co stało się właściwie jego cechą charakterystyczną od czasów rozpoczęcia nauki na studiach medycznych, poprzez praktyki aż do podjęcia stałej pracy w szpitalu.
Od niedawna jedynym faktycznym znakiem szczególnym na jego ciele jest ogromna, rozciągająca się od barku aż po środek klatki piersiowej blizna po ugryzieniu przez wilkołaka.
biografia
Makoto urodził się 30 czerwca 1994 roku w Tokio i pierwsze cztery lata swojego życia spędził w Japonii. Niewiele jednak z tego pamięta, żeby nie powiedzieć, że nic. Gdy ojciec dostał polecenie służbowe o relokacji do siedziby firmy w Paryżu, cała rodzina bez słowa spakowała walizki i rozpoczęła nowy rozdział w całkowicie nieznanym sobie miejscu. Z cała pewnością zmiana środowiska była dla niego dużo łatwiejsza niż dla jego dwóch starszych braci, głównie dlatego, że był po prostu zbyt młody by pamiętać inne życie. W przeciwieństwie do nich nie miał też problemów z barierą językową, bardzo szybko łapiąc pierwsze francuskie słowa, co najbardziej było widoczne w momencie dołączenia przez niego do pobliskiego przedszkola. Podczas gdy jego bracia czuli się zagubieni i osamotnieni w szkołach, gdzie trudno im było nie tylko się uczyć ale i nawiązywać relacje z rówieśnikami, Makoto bawił się z innymi dziećmi, jak gdyby nigdy nic.
Czasy szkolne Makoto wspomina z odrobiną nostalgii, ale i powracającą niepewnością. Bo chociaż nie miał problemów z językiem, od samego początku nie wyróżniając się ponad kolegów akcentem, jego wygląd był na tyle inny, że należał do tego grona dzieci, które były zaczepiane i nie raz się z niego wyśmiewano. Nigdy nie był ofiarą jakiejś szczególnej przemocy, ale słowa też potrafiły ranić, o czym Saitō przekonał się na własnej skórze. Fakt, że był do tego kujonem wcale nie poprawiał jego sytuacji wśród rówieśników. Z nauką szło mu zawsze bardzo dobrze. Nie dlatego, że miał wrodzony talent, o nie - bardzo ciężko na to pracował. Było w tym trochę zasługi (a może winy?) rodziców, którzy wpisując się idealnie w stereotyp azjatyckiego wychowania, bardzo mocno przykładali uwagę do tego, by ich dzieci cały czas zdobywały jak najlepsze oceny, chodziły na masę zajęć dodatkowych i w gruncie rzeczy nie miały czasu żadne trywialne sprawy, jak chociażby posiadanie znajomych. Zaraz po podstawówce Makoto dołączył do swoich braci w dwujęzycznej szkole prywatnej, w której wymagania były jeszcze wyższe, a idea przynoszenia słabszych stopni nie istniała w jego rodzinnym otoczeniu.
Im starszy się stawał, tym mniej wiedział już, czy ambicja i ciężka praca w nauce nadal były narzucane przez rodziców, czy jednak należały tylko i wyłącznie do niego. Nie przeszkadzało mu to jednak w zdobywaniu jak najlepszych ocen i ciągłym siedzeniu nad książkami. Wbrew temu, czego można było się spodziewać - nigdy nie udało mu się być najlepszym w klasie, czy na roku. Ale czego innego spodziewać się po szkołach, których cała renoma polegała na posiadaniu uczniów takich, jak on? Pod koniec szkoły średniej przyszedł czas na zdecydowanie się, co dalej i Makoto, chyba nawet ku własnemu zdziwieniu, postanowił aplikować do szkoły medycznej. Z ocenami i wynikami egzaminów, jakie zdobył w ostatnich latach nie miał żadnego problemu żeby się do niej dostać - nawet egzamin wstępny nie był jakoś szczególnie wielką przeszkodą.
Czasy studenckie, szczególnie ich pierwsze lata przepełnione teorią i masą egzaminów, zlewają się w jego pamięci w jednolitą, szarą masę. Nie były to złe czasy, ale nie robił podczas nich praktycznie nic poza uczeniem się i pisaniem testów. Potem zaczęło być trochę ciekawiej, szczególnie wtedy, kiedy zaczął praktyki w szpitalu. To wtedy udało mu się nawet znaleźć kilku znajomych (nie to, żeby jakoś szczególnie dużo czasu z nimi spędzał poza pracą, ale przynajmniej jakiś miał). Okazało się też, że całkiem nieźle radził sobie z praktyczną stroną medycyny i wiedział już, że był na dobrej drodze. Wcześniej zdarzało mu się wątpić w to, czy medycyna była faktycznie jego powołaniem, ale odkąd zaczął praktyki wiedział, że było to coś, co chciał robić do końca życia.
Po latach praktyk i rezydentury w końcu udało mu się zostać prawdziwym lekarzem. Ba, chirurgiem! Rodzice byli bardzo dumni, nie szczególnie bardziej niż ze starszych braci, z których najstarszy został prawnikiem a drugi programistą, ale hej - przynajmniej do nich pasował. Bo trzeba było przyznać, że poza rodziną nie miał w swoim życiu zbyt wielu ludzi. Z domu wyprowadził się podczas rezydentury, jakoś w wieku dwudziestu pięciu lat, ale wracał na rodzinne obiady co weekend i utrzymywał zarówno z rodzicami jak i braćmi bliski kontakt.
Kiedy wreszcie udało mu się osiągnąć swój cel i otrzymać propozycję stałej pracy w szpitalu, wszystko musiało potoczyć się w złym kierunku. Lata wyrzeczeń i ciągłej nauki miały zaowocować dobrą pracą i Makoto trochę liczył na to, że jak już nie będzie musiał zdawać ciągle egzaminów uda mu się znaleźć odrobinę czasu na życie towarzyskie. Z tego typu marzeniami pożegnał się jednak pewnej nocy, kilka miesięcy temu. Wracał do domu późno, po jednej ze zmian w szpitalu. Na niebie świecił księżyc w pełni, a on, niczego nieświadomy, myślał sobie nawet, że była to całkiem przyjemna i ładna noc. Spokojna i cicha, jakby cały świat zdecydował się odpocząć. Może i on wreszcie powinien?
Był już całkiem blisko własnego domu, gdy zobaczył na ulicy dziwnie skrzywionego człowieka. Podpierał się ręką o ścianę kamienicy, ledwo wciskając się pomiędzy budynkami w ciasnej, tylnej alei. Zaniepokojony, Makoto zareagował jak na lekarza przystało - ruszył za, jak mu się wydawało, mężczyzną by upewnić się, że nic mu nie było. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że każdego dnia będzie żałował podjęcia tej decyzji. Na widok opadającego na ziemię mężczyzny, Makoto przyspieszył kroku i niemal momentalnie znalazł się przy nim gotowy do sprawdzania czynności życiowych i pomocy w jakikolwiek sposób się dało. Nie był jednak w stanie nawet sprawdzić, czy poszkodowany oddychał, bo nagle wydarzyło się coś absolutnie niemożliwego - ciało poszkodowanego zaczęło się zmieniać i już po chwili przybrało dziwny, nienaturalny kształt wyjęty niemal z horrorów, które Makoto czytał w latach nastoletnich. W ostatniej chwili udało mu się odskoczyć do tyłu, co prawdopodobnie uratowało go przed utratą całego ramienia - nie uratowało go jednak przed byciem ugryzionym. Wilkołak, bo nie dało się inaczej określić tego stworzenia, zdążył zacisnąć szczękę na jego ramieniu i zostawił długą, bardzo mocno krwawiącą ranę sięgającą aż do klatki piersiowej.
Całkowicie pod wpływem adrenaliny, Makoto praktycznie nie czuł bólu i jakimś cudem udało mu się podnieść na nogi i zacząć uciekać. Biegł na ślepo, byle jak najdalej od dziwnej kreatury, która z początku wydawała się go śledzić, ale w pewnym momencie nie tyle straciła ślad, co prawdopodobnie znalazła łatwiejszą ofiarę. Może jakiegoś śpiącego bezdomnego? Saitō nie miał czasu się nad tym zastanawiać, próbując ratować swoje życie. Powoli adrenalina zaczynała opadać a ból stawał się nieznośny. W końcu nie dał rady już biec, ba - nie był w stanie nawet utrzymać się na nogach. Opadł na ziemię, całkowicie pewien tego, że umierał. Całe życie przeleciało mu między oczami i zdecydowanie nie był szczęśliwy z tego, jak ono wyglądało. Czy naprawdę przeżył trzydzieści lat życia prawie w ogóle się nie bawiąc?
Leżał tak na ziemi, wpatrując się w księżyc przez sam nie wiedział jak długo. W pewnym momencie zaczął się nawet zastanawiać, czy naprawdę przestał czuć ból, czy może po prostu był już tak bliski śmierci, że nerwy w jego ciele przestawały działać. Wtedy ujrzał twarz stojącego nad nim człowieka - nie znał go, ale coś było w nim na tyle innego, że zwróciło na siebie jego uwagę. Dopiero kilka dni później miał zrozumieć, że był to fakt, że nieznajomy ani trochę nie wyglądał na ani zdziwionego ani przestraszonego stanem, w jakim go znalazł.
Makoto niewiele pamięta ze swojej pierwszej przemiany, prawdopodobnie dlatego, że zdarzyła się ona dosłownie w noc, podczas której prawie umarł. Jedyne, co zapamiętał to oczy wpatrującego się w niego wampira, księżyc w pełni i dźwięk wycia, który jak się domyślił później należał do niego samego. Nie był w stanie nawet przypomnieć sobie czy to tej nocy upolował swoją pierwszą ofiarę, kim była i czy faktycznie ludzkie mięso mu smakowało. Jedyne, co pamiętał to to, że przez jakiś czas był obserwowany przez nieznajomego. A potem? Potem nadszedł wschód słońca i jego pierwsza przemiana dobiegła końca. Tak samo, jak życie, które znał - już nigdy nie miał być taki sam.
Makoto przeżył dopiero trzy pełnie. Z początku nie wiedział, co się właściwie z nim stało i co powinien zrobić. Sprawę wyjaśnił mu ten sam wampir, którego spotkał w nocy swojej pierwszej przemiany. Z jakiegoś powodu - czy to przypadkiem czy nie - Saitō wpadł na niego kilka nocy później (gdy włóczył się po ulicach Paryża próbując poskładać w głowie to, co się wydarzyło) i został przez niego wtajemniczony w całe to... Całkowicie nierealne wydarzenie. Z początku chciał zaśmiać się opowiadającemu w twarz, ale czy sam nie był chodzącym dowodem na to, że wszystko to jednak było prawdą? Od tamtej pory wampir był jedyną osobą, która wiedziała, co mu się przydarzyło i w jakiś sposób Makoto potrzebował jego towarzystwa. Wiedział, że w Paryżu były inne wilkołaki i jakaś część niego miała potrzebę należenia do watahy (prawdopodobnie było to związane z tym, jak przez wieki wyglądała hierarchia wilkołaków), ale nie za bardzo wiedział, gdzie miałby takowych szukać. No i to przecież jeden z nich zmienił go i zostawił samemu sobie! Może wcale nie powinien się z nimi zdawać?
Pierwszych kilka tygodni dochodził do siebie, biorąc wolne w pracy. Potem jednak musiał zacząć chodzić do niej od nowa, wymyślając wymówki na to dlaczego nie mógł pracować w dni i noce podczas pełni (na szczęście ludzie zazwyczaj nie myśleli o fazach księżyca i nie łączyli z nimi faktów). Z czasem jednak zaczął myśleć, że bycie lekarzem od tej pory nie miało sensu. Bo czy nie przysięgał ratować ludzi? Tych samych, na których polował co pełnię?
Czasy szkolne Makoto wspomina z odrobiną nostalgii, ale i powracającą niepewnością. Bo chociaż nie miał problemów z językiem, od samego początku nie wyróżniając się ponad kolegów akcentem, jego wygląd był na tyle inny, że należał do tego grona dzieci, które były zaczepiane i nie raz się z niego wyśmiewano. Nigdy nie był ofiarą jakiejś szczególnej przemocy, ale słowa też potrafiły ranić, o czym Saitō przekonał się na własnej skórze. Fakt, że był do tego kujonem wcale nie poprawiał jego sytuacji wśród rówieśników. Z nauką szło mu zawsze bardzo dobrze. Nie dlatego, że miał wrodzony talent, o nie - bardzo ciężko na to pracował. Było w tym trochę zasługi (a może winy?) rodziców, którzy wpisując się idealnie w stereotyp azjatyckiego wychowania, bardzo mocno przykładali uwagę do tego, by ich dzieci cały czas zdobywały jak najlepsze oceny, chodziły na masę zajęć dodatkowych i w gruncie rzeczy nie miały czasu żadne trywialne sprawy, jak chociażby posiadanie znajomych. Zaraz po podstawówce Makoto dołączył do swoich braci w dwujęzycznej szkole prywatnej, w której wymagania były jeszcze wyższe, a idea przynoszenia słabszych stopni nie istniała w jego rodzinnym otoczeniu.
Im starszy się stawał, tym mniej wiedział już, czy ambicja i ciężka praca w nauce nadal były narzucane przez rodziców, czy jednak należały tylko i wyłącznie do niego. Nie przeszkadzało mu to jednak w zdobywaniu jak najlepszych ocen i ciągłym siedzeniu nad książkami. Wbrew temu, czego można było się spodziewać - nigdy nie udało mu się być najlepszym w klasie, czy na roku. Ale czego innego spodziewać się po szkołach, których cała renoma polegała na posiadaniu uczniów takich, jak on? Pod koniec szkoły średniej przyszedł czas na zdecydowanie się, co dalej i Makoto, chyba nawet ku własnemu zdziwieniu, postanowił aplikować do szkoły medycznej. Z ocenami i wynikami egzaminów, jakie zdobył w ostatnich latach nie miał żadnego problemu żeby się do niej dostać - nawet egzamin wstępny nie był jakoś szczególnie wielką przeszkodą.
Czasy studenckie, szczególnie ich pierwsze lata przepełnione teorią i masą egzaminów, zlewają się w jego pamięci w jednolitą, szarą masę. Nie były to złe czasy, ale nie robił podczas nich praktycznie nic poza uczeniem się i pisaniem testów. Potem zaczęło być trochę ciekawiej, szczególnie wtedy, kiedy zaczął praktyki w szpitalu. To wtedy udało mu się nawet znaleźć kilku znajomych (nie to, żeby jakoś szczególnie dużo czasu z nimi spędzał poza pracą, ale przynajmniej jakiś miał). Okazało się też, że całkiem nieźle radził sobie z praktyczną stroną medycyny i wiedział już, że był na dobrej drodze. Wcześniej zdarzało mu się wątpić w to, czy medycyna była faktycznie jego powołaniem, ale odkąd zaczął praktyki wiedział, że było to coś, co chciał robić do końca życia.
Po latach praktyk i rezydentury w końcu udało mu się zostać prawdziwym lekarzem. Ba, chirurgiem! Rodzice byli bardzo dumni, nie szczególnie bardziej niż ze starszych braci, z których najstarszy został prawnikiem a drugi programistą, ale hej - przynajmniej do nich pasował. Bo trzeba było przyznać, że poza rodziną nie miał w swoim życiu zbyt wielu ludzi. Z domu wyprowadził się podczas rezydentury, jakoś w wieku dwudziestu pięciu lat, ale wracał na rodzinne obiady co weekend i utrzymywał zarówno z rodzicami jak i braćmi bliski kontakt.
Kiedy wreszcie udało mu się osiągnąć swój cel i otrzymać propozycję stałej pracy w szpitalu, wszystko musiało potoczyć się w złym kierunku. Lata wyrzeczeń i ciągłej nauki miały zaowocować dobrą pracą i Makoto trochę liczył na to, że jak już nie będzie musiał zdawać ciągle egzaminów uda mu się znaleźć odrobinę czasu na życie towarzyskie. Z tego typu marzeniami pożegnał się jednak pewnej nocy, kilka miesięcy temu. Wracał do domu późno, po jednej ze zmian w szpitalu. Na niebie świecił księżyc w pełni, a on, niczego nieświadomy, myślał sobie nawet, że była to całkiem przyjemna i ładna noc. Spokojna i cicha, jakby cały świat zdecydował się odpocząć. Może i on wreszcie powinien?
Był już całkiem blisko własnego domu, gdy zobaczył na ulicy dziwnie skrzywionego człowieka. Podpierał się ręką o ścianę kamienicy, ledwo wciskając się pomiędzy budynkami w ciasnej, tylnej alei. Zaniepokojony, Makoto zareagował jak na lekarza przystało - ruszył za, jak mu się wydawało, mężczyzną by upewnić się, że nic mu nie było. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, że każdego dnia będzie żałował podjęcia tej decyzji. Na widok opadającego na ziemię mężczyzny, Makoto przyspieszył kroku i niemal momentalnie znalazł się przy nim gotowy do sprawdzania czynności życiowych i pomocy w jakikolwiek sposób się dało. Nie był jednak w stanie nawet sprawdzić, czy poszkodowany oddychał, bo nagle wydarzyło się coś absolutnie niemożliwego - ciało poszkodowanego zaczęło się zmieniać i już po chwili przybrało dziwny, nienaturalny kształt wyjęty niemal z horrorów, które Makoto czytał w latach nastoletnich. W ostatniej chwili udało mu się odskoczyć do tyłu, co prawdopodobnie uratowało go przed utratą całego ramienia - nie uratowało go jednak przed byciem ugryzionym. Wilkołak, bo nie dało się inaczej określić tego stworzenia, zdążył zacisnąć szczękę na jego ramieniu i zostawił długą, bardzo mocno krwawiącą ranę sięgającą aż do klatki piersiowej.
Całkowicie pod wpływem adrenaliny, Makoto praktycznie nie czuł bólu i jakimś cudem udało mu się podnieść na nogi i zacząć uciekać. Biegł na ślepo, byle jak najdalej od dziwnej kreatury, która z początku wydawała się go śledzić, ale w pewnym momencie nie tyle straciła ślad, co prawdopodobnie znalazła łatwiejszą ofiarę. Może jakiegoś śpiącego bezdomnego? Saitō nie miał czasu się nad tym zastanawiać, próbując ratować swoje życie. Powoli adrenalina zaczynała opadać a ból stawał się nieznośny. W końcu nie dał rady już biec, ba - nie był w stanie nawet utrzymać się na nogach. Opadł na ziemię, całkowicie pewien tego, że umierał. Całe życie przeleciało mu między oczami i zdecydowanie nie był szczęśliwy z tego, jak ono wyglądało. Czy naprawdę przeżył trzydzieści lat życia prawie w ogóle się nie bawiąc?
Leżał tak na ziemi, wpatrując się w księżyc przez sam nie wiedział jak długo. W pewnym momencie zaczął się nawet zastanawiać, czy naprawdę przestał czuć ból, czy może po prostu był już tak bliski śmierci, że nerwy w jego ciele przestawały działać. Wtedy ujrzał twarz stojącego nad nim człowieka - nie znał go, ale coś było w nim na tyle innego, że zwróciło na siebie jego uwagę. Dopiero kilka dni później miał zrozumieć, że był to fakt, że nieznajomy ani trochę nie wyglądał na ani zdziwionego ani przestraszonego stanem, w jakim go znalazł.
Makoto niewiele pamięta ze swojej pierwszej przemiany, prawdopodobnie dlatego, że zdarzyła się ona dosłownie w noc, podczas której prawie umarł. Jedyne, co zapamiętał to oczy wpatrującego się w niego wampira, księżyc w pełni i dźwięk wycia, który jak się domyślił później należał do niego samego. Nie był w stanie nawet przypomnieć sobie czy to tej nocy upolował swoją pierwszą ofiarę, kim była i czy faktycznie ludzkie mięso mu smakowało. Jedyne, co pamiętał to to, że przez jakiś czas był obserwowany przez nieznajomego. A potem? Potem nadszedł wschód słońca i jego pierwsza przemiana dobiegła końca. Tak samo, jak życie, które znał - już nigdy nie miał być taki sam.
Makoto przeżył dopiero trzy pełnie. Z początku nie wiedział, co się właściwie z nim stało i co powinien zrobić. Sprawę wyjaśnił mu ten sam wampir, którego spotkał w nocy swojej pierwszej przemiany. Z jakiegoś powodu - czy to przypadkiem czy nie - Saitō wpadł na niego kilka nocy później (gdy włóczył się po ulicach Paryża próbując poskładać w głowie to, co się wydarzyło) i został przez niego wtajemniczony w całe to... Całkowicie nierealne wydarzenie. Z początku chciał zaśmiać się opowiadającemu w twarz, ale czy sam nie był chodzącym dowodem na to, że wszystko to jednak było prawdą? Od tamtej pory wampir był jedyną osobą, która wiedziała, co mu się przydarzyło i w jakiś sposób Makoto potrzebował jego towarzystwa. Wiedział, że w Paryżu były inne wilkołaki i jakaś część niego miała potrzebę należenia do watahy (prawdopodobnie było to związane z tym, jak przez wieki wyglądała hierarchia wilkołaków), ale nie za bardzo wiedział, gdzie miałby takowych szukać. No i to przecież jeden z nich zmienił go i zostawił samemu sobie! Może wcale nie powinien się z nimi zdawać?
Pierwszych kilka tygodni dochodził do siebie, biorąc wolne w pracy. Potem jednak musiał zacząć chodzić do niej od nowa, wymyślając wymówki na to dlaczego nie mógł pracować w dni i noce podczas pełni (na szczęście ludzie zazwyczaj nie myśleli o fazach księżyca i nie łączyli z nimi faktów). Z czasem jednak zaczął myśleć, że bycie lekarzem od tej pory nie miało sensu. Bo czy nie przysięgał ratować ludzi? Tych samych, na których polował co pełnię?
ciekawostki
Ze względu na swoje wychowanie jest dwujęzyczny i zarówno francuski jak i japoński uważa za swój język ojczysty. Posługuje się także biegle językiem angielskim ze względu na lata spędzone w dwujęzycznej szkole, jak i studiach wymagających znajomości tego języka.
Podczas rezydentury wybrał specjalizację kardiochirurgii, bo brzmiała prestiżowo, ale zawsze odnajdował się też dobrze w chirurgii ogólnej.
Jako nastolatek lubił czytać horrory i historie o wampirach i wilkołakach, co obecnie uważa za największy żart swojego życia.
Podczas rezydentury wybrał specjalizację kardiochirurgii, bo brzmiała prestiżowo, ale zawsze odnajdował się też dobrze w chirurgii ogólnej.
Jako nastolatek lubił czytać horrory i historie o wampirach i wilkołakach, co obecnie uważa za największy żart swojego życia.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!