Miło mi Cię poznać...

2 posters

Go down

Alexandra Lincoln

Alexandra Lincoln
Liczba postów : 22
Tytuł: Miło mi Cię poznać...
Data: 15.12.2023r.
Miejsce: droga poza granicami Paryża
Kto: Andre Chevalier & Alexandra Lincoln

Cztery pasy. Dwa w stronę Paryża i dwa dla tych, którzy zostawiali go za swoimi plecami. Zima postanowiła podkręcić świąteczny klimat i od ponad pół godziny sypał gęsty śnieg, a wiatr zacinał tak mocno, że Alex czuła go nawet w swojej Toyocie Rav4, gdy samochód z uporem swojej właścicielki trzymał się wybranego pasa. Z głośników dobiegał głos Blondie śpiewającej [i]Call Me/i].
Blondynka za kierownicą poprawiła kosmyk włosów, zakładając go za ucho i sięgnęła po termos z kawą. W tym momencie wiatr zawiał jeszcze mocniej, a gdzieś na skraju lasu zamajaczyła postać jakby psa. A może człowieka? Zmarszczyła brwi i chciała już dać po hamulcach, kiedy tuż przed nią pojawił się tył jakiegoś auta. Nie widziała go wcześniej, gdyż dziwna mara pośród zbrylonych płatków śniegu zaabsorbowała ją na tyle, że straciła czujność.
W ostatniej chwili zjechała na lewy pas, wyminęła auto i znów uciekła na prawy. Na swoje nieszczęście, gdyż właśnie w tej chwili na drogę wyskoczył spłoszony jeleń. Wpadł w przednią szybę, odbił się i wylądował na pasie dzielącym dwa kierunki jazdy, gdzie skutecznie zawisł na barierkach. Za to Alex straciła panowanie nad autem i jedynie łut szczęścia sprawił, że wylądowała na poboczu, a jej auto zatrzymało się na barierkach od strony lasu.
Uderzyła głową w ściankę auta, po czym dostała w twarz poduszką powietrzną. Stęknęła, macając skroń i wyczuwając pod nią ciepłą ciecz.
- Kurwa... - Chciałaby to wykrzyczeć, ale nagle złapała ją straszna chrypka. Zamrugała, starając się dojść do siebie i uspokoić dudniący w jej ciele puls.
Żyje, to chyba najważniejsze, prawda? Światła jej samochodu zgasły, a więc ciężko było po ciemku ocenić straty, zwłaszcza w takiej śnieżycy. Wymacała komórkę i spróbowała otworzyć drzwi, jednak jakiś system zawiódł i te się zacięły. Poleciało kolejne przekleństwo. Sięgnęła po nóż, który woziła w jednym ze schowków i najpierw usunęła nim poduszki, a później drugą stroną uderzyła w róg szyby, która rozleciała się w drobny mak. Z nożem i komórką, odpięła się z pasów i wysunęła ostrożnie przez wybity otwór. Szkło zrobiło dziurę w jej jeansach, ale nie raniło ciała. Czuła piekące zadrapania na twarzy, pulsującą bólem skroń ale adrenalina napędzała ją, by działała.
Pierwsze co zobaczyła w bardzo słabym świetle mijających ją samochodów to truchło jelenia, z potwornie wykrzywionym karkiem. Patrzył pustymi, czarnymi oczami prosto na Alex. Kobieta zakryła usta dłonią, a z jej oczu popłynęły łzy. Na szczęście drzwi z tyłu działały i blondynka mogła wyjąć trójkąt ostrzegawczy, a następnie ustawić go za pojazdem. Gdy to zrobiła, oparła się o auto i podparła rękoma o uda, jakby miała zaraz zwymiotować. Wzięła kilka głębszych wdechów, po czym nagle obróciła się i zaczęła kopać oponę samochodu.
- Kurwa! Kurwa! Kurwa, kurwa, kurwaaaa! - Jej głos wybił się ponad rykiem silników aut. Kopała i krzyczała, pomimo że jej włosy, twarz, cienką koszulę i spodnie oblepiał biały puch, powodując dreszcze i powolne wychłodzenie.

André Chevalier

André Chevalier
Skrót statystyk : WADY
— Wadliwa pamięć krótkotrwała [-1]
— Alergik [pyłki, -1 PRC]
— Naznaczony [-1 skup]

ZALETY
— Spowiednik
Liczba postów : 114
Pięć ponurych miesięcy. André od zawsze odczuwał żal za odchodzącym upalnym latem, a następnie depresyjną jesienią. Był gorącokrwisty i preferował wysokie temperatury. Zimy, po prostu, nie lubił – chociaż znajdował w trakcie jej panowania kwestie, które uznawał za piękne czy warte uwagi. Cóż, ze wszystkich miesięcy to właśnie grudzień był najgorszy; kurczący się dzień, niknące światło i niepewność, szykująca najpiękniejszy płaszcz na nadejście nowego roku. Jeśli dodać do tego obrządki religijne, stawałby się tym bardziej drażniący. Szczęście w nieszczęściu, wraz z ojcem przestali obchodzić święta.
Śnieg opadający z nieboskłonu wprost na karoserię wyglądał jeszcze tak świeżo i czysto, ale kiedy tylko trafi na ziemię i ludzie poczną po nim deptać, stanie się najbrudniejszy na świecie. Szary i brejowaty. I tak było zawsze – nigdy nie mógł pozostać biały, a jednak francuz miał nadzieję, że uda się jakimś sposobem sprawić, żeby tym razem był do końca piękny. Szkoda, że to niemożliwe.
Ludzie często powtarzają, że zemsta jest kobietą. No cóż, dziś zima szukała zemsty.
Z oczywistych względów, śnieżycy znaczy się, Chevalier nie widział całego zajścia, ale jego efekty – a i owszem. Trójkąt, później roztrzaskany tragicznie SUV niewiadomej marki i truchło zwierzęcia zdobiące karmazynem linię pomiędzy jednym a drugim pasem jezdni. Znany powszechnie scenariusz. Niemniej, sam fakt, że pojazd tego typu został nieomal skasowany, zaalarmował wszystkie dostępne szare komórki André. Nie musiał wiele myśleć. Nie był ascetą, bo nie, ale pozostawienie takich okoliczności samych sobie, tym bardziej zimą, mocno kłóciło się z jego systemem wartości.
Zjechał parę metrów przed „zemstą zimy”, pojazd zręcznie stawiając tak, by światła drogowe oświetlały najbliższe metry. Upewniwszy się, że żadna z poruszających się maszyn nie zmiecie go z powierzchni ziemi, wysiadł i zatrzasnął za sobą drzwi. Mróz przeniknął go do szpiku kości i szczęknął zębami. Tego dnia jak na dłoni widać było, że świat nie został stworzony dla człowieka. A na pewno nie dla jego wygody i przyjemności.
— Ej, ej, ej! Uspokój się! — zawołał, znacznie przyśpieszając kroku. Kiedy tylko dobył nieoświetlonej, zdaje się całkiem żywotnej sylwetki, odruchowo chwycił za jej ramiona tak, by mocnym, acz wciąż delikatnym chwytem zwrócić twarz postaci na wprost swoich oczu. Kobieta. Drobna, filigranowa z pokładami złości przewyższającymi powierzchnię ciała. Względnie cała, ale obita. Najważniejsze, że przytomna, resztę można było załatwić wizytą w szpitalu.
— Chodź, przeziębisz się — polecił, nie czyniąc sobie żadnego zawodu z tego, czy blondynka miała na ów „spacer” do Mercedesa ochotę, czy też nie. Mogła kopać, więc mogła i iść. Był w podobnych sytuacjach nie raz i nie dwa. Najważniejsze było, by wpierw zabezpieczyć jednego poszkodowanego, a następnie bawić się w odpytywanie, bunty i pytania o naturze „czy wszystko w porządku?”. — Coś cię boli? — zapytał, otwierając kobiecie drzwi.
Następnie w pośpiechu skierował się na tyły pojazdu, by wyciągnąć z bagażnika koc i apteczkę. Cętkowany, wełniany materiał wręczył pasażerce, a z trzymanej w dłoniach apteczce wyciągnął jałowe gazy. Ani myślał szarpać się z rozemocjonowaną babą, więc nie pytał o pozwolenie – po prostu przyłożył opatrunek do zakrwawionej rany.
— Jechałaś z kimś? Wzywać karetkę?
Ledwie słyszalne Six Days wygrywało rytm rozmowie.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Alexandra Lincoln

Alexandra Lincoln
Liczba postów : 22
Szał, który za kilka godzin, może dni, będzie wspominać ze wstydem i zażenowaniem, był w istocie pierwotną reakcją Alex ukazującą jej niezgodę na to, co się wydarzyło. W pewnym momencie przestała już nawet trafiać w oponę, a obcas jej buta obijał lakier na drzwiach skasowanego samochodu.
Silny uścisk dłoni zaciskających się na jej ramionach, przypomniał o bólu i ściągnął na ziemię. Znieruchomiała, w słabym świetle analizując rysy twarzy mężczyzny. Błękitne oczy, wielkie pod wpływem szoku, gapiły się tempo zza mokrych, lepkich blond kosmyków. Jeśli doliczymy do tego delikatnie otwarte usta, to można by obstawiać, że kobieta doświadczyła jakiegoś urazu mózgu. A jednak zarejestrowała zarost podkreślający mocną szczękę, dłuższe włosy, usta, oczy.
Ledwie łapała, co do niej mówił. Nie zauważyła nawet, kiedy jej wargi zaczęły drgać z zimna.
Pozwoliła się poprowadzić do auta. Kiedy później przeanalizuje tą sytuację, to zgani się pewnie za swoją głupotę. Przecież zawsze się pilnowała, aby nie ufać obcym, którzy potencjalnie mogliby wykorzystać okazję.
Wcisnęła się w fotel jego samochodu, drżąc już konkretnie. Pewnie dlatego wypowiedzenie prostych zdań przyszło jej z takim trudem.
- N-n-n-nie. Je-je-je-jestem ca-ca-ca-cała. - Trochę skłamała, bo wokół skroni gromadziła się krew, mieszając z włosami, rozmazując po policzku. Otuliła się kocem, spróbowała uspokoić oddech. W samochodzie było przyjemnie ciepło, a wszystkie instynkty kobiety podpowiadały, że powinna zostać w tym miejscu. Powinna wcisnąć się w siedzenie jeszcze głębiej, skulić i okryć kocem tak, aby nikt jej już nie znalazł. Nie musiałaby tłumaczyć się policji, ratownikom, patrzeć na tego upiornego jelenia.
Ból wywołany gazą dotykającą rany sprowadził ją znów na ziemię. Odruchowo złapała mężczyznę za nadgarstek, zaciskając mocno swoją dłoń. Syknęła z bólu, wyglądając jakby się przestraszyła tego niespodziewanego gestu.
- Sama. Nic mi nie jest. - Odparła, powoli oswobadzając nieznajomego. - Laweta i drink. Potrzebuję lawety i drinka. - Oblizała usta i spróbowała przełknąć ślinę. Jednak gardło wciąż miała ściśnięte od emocji. - Czy ktoś jeszcze ucierpiał?
Pomyślała, że to zasadne pytanie. Nie widziała innych poszkodowanych, ale co jeśli uderzyła jeszcze w jakiś samochód? A może ktoś zmienił tor jazdy przez nią i teraz leżał gdzieś w rowie?
- To biedne zwierzę... Kurwa, nawet nie wiem, co robi się w tej Francji z takimi zwierzętami. - Poruszyła się, chcąc w pierwszym odruchu znaleźć odpowiedź w internecie. Dobyła komórkę, ale kciuk zatrzymała nad ekranem. Co miała właściwie wpisać?

André Chevalier

André Chevalier
Skrót statystyk : WADY
— Wadliwa pamięć krótkotrwała [-1]
— Alergik [pyłki, -1 PRC]
— Naznaczony [-1 skup]

ZALETY
— Spowiednik
Liczba postów : 114
Panika, nerwy, niekiedy niepoparte niczym opanowanie. To ostatnie wynikało z naturalnego, ludzkiego impulsu pchającego do udawania, nawet w najbardziej skrajnych sytuacjach, że wszystko toczy się względnie normalnym trybem. Dostrzec to osobliwe zachowanie, wbite nieomal w kod genetyczny, było bardzo prosto – wystarczyło, o choćby i, przyjrzeć się ofiarom poważnych wypadków. Poważniejszych, niż ten, którego André stał się „uczestnikiem”. Ludzie z krwotokiem, a nawet połamanymi nogami, podrywali się i ruszali naprzód. Ich mózg, ten cholerny organ, właśnie w taki sposób bronił się przed nadmiarem stresu. Sprytne.
— Z pewnością — mruknął ani odrobinę nieprzekonany do wystosowanego z przerwami „bycia całą”. Jasne, rana na czole była powierzchowna i z gatunku tych, które straszyły ilością krwi, ale nie stanowiły żadnego zagrożenia dla zdrowia ofiary. Wciąż jednak pozostawała kwestia obrażeń w środku ciała, których niestety nie był w stanie zdiagnozować. Ba, nawet gdyby mógł wejrzeć w śledzionę, uruchomić rentgen w oczach i prześwietlić kończyny, cóż, na niewiele by się to zdało. Wiedzę z zakresu medycznego miał jedynie podstawową i opartą o własne doświadczenia. A to potrafiło nieść więcej problemów, niźli korzyści. Świadom własnych ułomności nie planował udzielać blondynce pomocy w zakresie, na którym absolutnie się nie znał.
Skupiony na czole kobiety wzrok André ślizgnął gwałtownie ku zaciśniętym na jego nadgarstku palcom – smukłe, tak jakby całe życie grała na pianinie albo innym fortepianie, zwieńczone dbale przypiłowanymi paznokciami. Może i był ignorantem, interesującym się zwykle tylko „całością”, ale niekiedy zdawał się dostrzegać te szczegóły, które dla innych nie stanowiły żadnej wartości. Dłonie: zawsze zawieszał na nich oko – o ile były ładne – z pewną dozą zachwytu niezależnie od płci ich właściciela, choć te własne miał w opłakanym stanie – twarde, pokryte we wnętrzu odciskami, chropowate. Ot, wskazujące, że Chevalier pracuje fizycznie. I to sporo.
Wybity z rytmu francuz zastygł na moment, by w sekundę po nieoczekiwanym „zwrocie akcji”, wrócić do wykonywanej wcześniej czynności. Zaśmiał się pod nosem, usłyszawszy nietypową prośbę. Alkohol po wypadku, bez wcześniejszej wizyty u specjalisty, był głupim pomysłem: tego nie trzeba nikomu tłumaczyć. Niemniej, brunet doszedł do wniosku, iż blondynka, jak każdy normalny człowiek, mogła o sobie sama stanowić i podejmować własne decyzje. Niekoniecznie właściwie, ale jednak. Nie planował zatem odwodzić jej od tego światłego planu, a przynajmniej jeszcze nie teraz.
Na twarzy André zagościł uśmiech.
— Da się zrobić — odparł pogodnie i sięgnął wystającej spod koca ręki nieznajomej, by później skierować ją na opatrunek. Potrzebował wolnych rąk bardziej niż ona. Logiczne. — Nie, nikt. Dobrze wymanewrowałaś. No, jeleń mógłby mieć inne zdanie na ten temat, ale…
Pochwała z ust kogoś, kto zjadł zęby na kręceniu kierownicą, to nieomal złoty order. O tym, rzecz jasna, blondynka nie mogła wiedzieć, ale i tak, w stresowych sytuacjach nawet odrobina ciepłej uwagi, mówiona kojącym głosem, bywa zbawienna.
— Nic. Od tego jest miasto. Zresztą, nie przejmuj się tym. Najważniejsze, że jesteś cała — stwierdził, znajdując uzasadnienie dla wcześniejszych podejrzeń, jakoby kobieta nie była stąd. — Zadzwoń do rodziny, żeby się nie martwili i siedź tu, załatwię lawetę i kogoś, kto to posprząta, dobra? — Rzucone przez bruneta pytanie należało do tych retorycznych, bo w chwilę po zakończeniu wypowiedzi zamknął drzwi pojazdu i odszedł w kierunku SUVa, nie pozwalając, by odpowiedź na sugestię dobyła jego uszu.
Nieobecność mechanika trwała pięć albo dziesięć minut, kto wie, może więcej. Francuz kręcił się wokół pojazdu, rozmawiał przez telefon, oglądał, świecił pod koła. Typowe, zdaje się czynności, biorąc pod uwagę deklarację pomocy, która, zgodnie z zapowiedzią, nadeszła niedługo później. Laweta z logiem Vintage wciągnęła pogruchany pojazd na przyczepę. Wszelkie niezbędne formalności zostały załatwione z możliwie najmniejszym udziałem roztrzęsionej blondynki. Oczywiście, nic nie działo się bez jej uprzedniej zgody – tak czy siak musiała przekazać kluczyki i podpisać stosowne oświadczenia, potrzebne do wypłaty pieniędzy z ubezpieczenia.
Nerwowa, napięta jak plandeka na żuku, sytuacja skończyła się względnie dobrze. Wszyscy cali i zdrowi, a auto zapakowane na lawetę odjechało w kierunku warsztatu. Pozostało zatem przetransportować blondynkę na wspomnianego drinka.
— Jesteś pewna, że nie chcesz jechać do szpitala? Z takimi rzeczami nie ma żartów — zapytał Chevalier, zatrzymując wzrok na wybrudzonej buzi. Dobrze byłoby to choćby zmyć. O konieczności zetknięcia się z lekarzami najgłośniej mówiło jego kolano, a właściwie chód, który widocznie odbiegał od przyjętych norm. — W stacyjce są chusteczki. I zapnij pasy.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Alexandra Lincoln

Alexandra Lincoln
Liczba postów : 22
Uśmiechnęła się, gdy i on to zrobił. Nie wiedziała czemu. Brunet miał zaraźliwy uśmiech i sposób bycia, który uspokajał. Przynajmniej tak się zdawało Alex. A może to ciepło, które ją ogarnęło? Spadek adrenaliny?
Lincoln przypomniało się, że widziała przy drodze coś jeszcze. Nie wyjawiła tego mężczyźnie. Zamyśliła się tylko przez moment, układając sobie w głowie wyjaśnienie. To musiał być inny jeleń lub jakiś drapieżnik, który spłoszył tego na drodze. Żadnych ludzi.
- Dobra.- Odparła do zatrzaśniętych drzwi samochodu, próbując dostrzec, co dzieje się na zewnątrz. Gdy przyjechała pomoc, Alex wyszła aby zabrać z samochodu rzeczy, które przetrwały. Później patrzyła ze smutkiem, jak jej Toyota odkleja się od barierek i ląduje na lawecie. Podsunęli jej jakieś dokumenty. Nie zagłębiała się w nie, po prostu podpisała niezgrabnie przez zmarznięte dłonie.
Nawet nie pomyślała o aucie zastępczym. Z lekką troską spojrzała na nieznajomego wybawiciela, gdy pomoc drogowa odjeżdżała w stronę Paryża. Kiedy szok i adrenalina ustąpiły, zaczęła do niej docierać niezręczność. Czy aby nie nadwyrężała chęci pomocy bruneta?
- Nie, nie przepadam za szpitalami. Pojadę jutro do swojego lekarza po jakieś leki przeciwbólowe. - Skłamała, częściowo. Miała zamiar po prostu uderzyć do szpitala, znaleźć pierwszego lepszego medyka i wziąć od niego receptę. Ale nie tego wieczoru. Tego wieczoru chciała wrócić do domu, a nie błąkać się po szpitalach i badaniach.
Wsiadła ponownie do samochodu, znów otulając się kocem. Nie przewidywała dzisiaj takiej pogody, ani tego, że ta krótka podróż zostanie tak brutalnie przerwana. Obserwowała, jak brunet zajmuje miejsce za kierownicą.
- Dziękuję. - Powiedziała, zapinając posłusznie pasy. Gdy dorwała się do chusteczek, spróbowała uporać się z krwią na twarzy, ale na niewiele się to zdało, gdyż ta zdążyła już zaschnąć. - Naprawdę, nie wiem jak mogę się odwdzięczyć. Może... - Zrobiła pauzę, gdyż odkąd mieszkała w Paryżu, nie podejmowała decyzji, którą podjęła teraz. Nie wpuszczała nikogo do swojego mieszkania, zresztą niespecjalnie też miała kogo. W dodatku nie zdała gościa. Może nie miał złych intencji, a może miał... Z drugiej strony, gdyby chciał zrobić jej krzywdę, miał ku temu okazję. Ba, ma ją nadal. A ona i tak przystała już na to ryzyko.
- Nie zrozum mnie źle, ale byłoby mi bardzo miło, gdybym mogła postawić ci chociaż drinka. Ale wątpię, że wpuszczą mnie w takim stanie do baru, więc może... Może chciałbyś wypić tego drinka u mnie? - Wyrzuciła z siebie, czując, jak oblewa się rumieńcem. To wszystko zdecydowanie lepiej brzmiało w jej głowie. Teraz weźmie ją za jakiegoś dziwaka. - Oczywiście, jeżeli jedziesz do Paryża. - Dodała, nie chcąc go zatrzymywać. W końcu nawet nie znała jego imienia, a co dopiero celu jego podróży.
- Alex. Jestem Alex. - Dodała, by na tym urwać. Patrzyła przed siebie, na wirujące przed szybą samochodu płatki śniegu. Jedynie kątem oka zerkała na jego reakcję.

André Chevalier

André Chevalier
Skrót statystyk : WADY
— Wadliwa pamięć krótkotrwała [-1]
— Alergik [pyłki, -1 PRC]
— Naznaczony [-1 skup]

ZALETY
— Spowiednik
Liczba postów : 114
André westchnął ze zrezygnowaniem i pokręcił głową.
— W porządku.
Cała jego postawa, szczególnie w tym momencie, zdawała się mówić: „nic na siłę”. Rzeczywiście, emanował dziwną, niejasną i nieokreśloną energią, która udzielała się ludziom wokoło: kierowca lawety, człowiek odpowiedzialny za zorganizowanie „pogrzebu” jelenia, a w końcu i ona – blondynka, której imienia wciąż nie poznał. Cóż, kurtuazja odeszła do lamusa. Wymiana personaliów w chwili, gdy mózg kobiety skupił się na przywracaniu stanu względnej normy, były ostatnią rzeczą, o którą należało się martwić. I na to przyjdzie czas – prędzej czy później. Pośpiech niewskazany. Tym bardziej że od Paryża dzieliło ich naście minut, podczas których z całą pewnością wystarczy czasu na przyziemne gadki o niczym.
— Zrobiłabyś to samo — podsumował gładko, całkowicie zresztą przekonany do wypowiedzianych właśnie słów i przekręcił kluczyk w stacyjce. Znał się na ludziach – szybko przyporządkowywał ich do odpowiednich kategorii; dzielił na tych wartych uwagi, potrzebnych i zbędnych. Oczywiście, zwykle czynił to w zaciszu jedynie własnej głowy, umiejętnie zdradzając niechęć tylko względem tych, którzy byli mu całkowicie obojętni. Wolał, gdy odpowiedzialność zerwania relacji trwała w rękach kogoś innego. Nie lubił pożegnań i całego tego ckliwego cyrku. Męczył go. Męczył jak cholera. Dlatego wybierał proste i niezobowiązujące. Takie, w których można było zniknąć bez tłumaczenia powodu. Ktoś nazwałby to niedojrzałością, on wolał nazywać płonnym uczuciem do wolności. Albo niezdiagnozowanym zaburzeniem. Traumą po śmierci matki. Kto wie – niezbadane są wyroki boskie.
Wprawiony w ruch pojazd brzmiał inaczej niż nowe modele. Zupełnie tak, jakby był w pewien sposób zmodyfikowany, co – naturalnie – było prawdą, ale nie do końca oczywistą dla niezaznajomioną ze specyfiką samochodów blondynką. Mercedes Chevaliera jak wino; im starszy, tym lepszy. Dźwięk wydostający się z tub był bogaty, złożony, gładki i aksamitny, doskonale mieszał się z grającą już spokojniej melodią „This life” od Curtis Stigers. Szczegóły i szczególiki, na które nie zwraca się uwagi. Ona też nie musiała. Czym innym był jednak sposób jazdy francuza – szybki, wywołujący nieprzyjemny ścisk w żołądku, jakby zaraz miało wydarzyć się coś złego. Ale i to, koniec końców, minęło wraz z przebytymi w ten czas kilometrami. Pewność na drodze miał wpisaną w dojrzałe rysy twarzy.
André uniósł brwi, ale nie ściągnął oczu z drogi. „Może” – to brzmiało enigmatycznie. I interesująco. Choć nie ciągnął jej za język, to zainteresowanie zawisło w skupionym spojrzeniu. Ewidentnie urosło na rozbawieniu, gdy pasażerka poczęła motać się w składanej propozycji. Takiej okazji po prostu nie mógł przepuścić. Musiałby zaprzeczyć własnemu, całkiem ułożonemu, charakterowi.
Kiedy skończyła, na moment przekręcił głowę w jej kierunku, zwieńczając prowadzony monolog tym samym, zaraźliwym uśmiechem. O dziwo, nie wydawał się w żaden sposób speszony, a wręcz przeciwnie. Prowadzona przez nich rozmowa, poza maluczkimi niuansami, brzmiała jak ta, którą prowadzi dwójka dobrze znanych sobie osób. Charakter Chevaliera dawał o sobie znać. Poza tym byli dorośli i taki sposób podziękowania był mu najzwyczajniej w świecie na rękę. Choć, jasne, obawiał się o instynkt samozachowawczy Alex (proponowała obcemu typowi wejście do własnego mieszkania), tak akurat sobie nie miał nic do zarzucenia i w duchu cieszył się, że trafiła na niego, a nie kogoś, kto zrobiłby jej krzywdę. Oblepieni stresem ludzie przyciągają kłopoty.
— Niezła próba cwaniaro. Nie jestem taki łatwy — powiedział z udawaną powagą, starając się rozładować wciąż obecne w jej sylwetce napięcie. Oczywisty żart; musiałby być nastoletnim półgłówkiem, zakładając, że drink jest wstępem do czegoś innego, niźli napełnienie organizmu trunkami. Nie zwlekał z odpowiedzią dłużej niż to potrzebne. Po paru sekundach dodał: — Niech będzie drink u ciebie, ale jakbyś zmieniła zdanie, to znam miejsce, w którym nikt nie będzie zwracał na to uwagi.
Nie spodziewał się, by przystała na zaproszenie do speluny, ale kto wie. Różni ludzie chodzili po tym świecie, a ona już od początku wykazywała pewne cechy wyróżniające ją od szarej masy. To, że rozmowa się kleiła, też swoje mówiło. Swój do swego…
— André — odpowiedział. — Skąd jesteś? Bo to, że nie z Francji, to już wiemy.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Alexandra Lincoln

Alexandra Lincoln
Liczba postów : 22
Ciężko było jednoznacznie stwierdzić, czy utrzymujący się rumieniec na policzkach blondwłosej jest wynikiem zmiany temperatur i gorącego powietrza w samochodzie, czy nieznośnego uczucia zawstydzenia. Dawno się tak nie czuła i próbowała jakoś odnaleźć się w tej sytuacji.
Czy zrobiłaby to samo? Pewnie tak. Ojciec wychował ją w duchu obowiązku pomocy innym i odpowiedzialności za ludzi w potrzebie. A jednak nie mierzyła wszystkich swoją miarą. Przekonała się wielokrotnie, że dobro w dzisiejszym świecie zanika lub jest przytłumione przez złoi obojętność. Tym bardziej takie gesty, jak ten mężczyzny, powinny być doceniane.
Czy to był czas, aby analizować auto mężczyzny? Być może w bardziej sprzyjających okolicznościach Alex zainteresowałaby się samochodem. Jednak teraz najważniejsze było, że pojazd jechał i grzał. No i kwestia muzyki była miłym atutem.
Zwróciła uwagę na prędkościomierz, ale nie skomentowała. Nie przeszkadzało jej to, dopóki ktoś inny prowadził. No a brunet zdawał się doskonale wiedzieć, co robi. W dodatku w tym tempie sprawnie dotrą na miejsce.
Było coś, o czym Andre nie wiedział. Alex nie musiała być zestresowana, aby przyciągać kłopoty. Wychodziła z domu, a one już na nią czekały niemal za każdym rogiem.
- Nie taki łatwy, na jakiego wyglądasz? - Odgryzła się. - Cóż... Więc faktycznie pozory mylą. - Posłała mu zadziorny uśmieszek.
- Miejsce, gdzie normalnym widokiem są zakrwawieni ludzie? Chyba moja speluna będzie jednak bezpieczniejsza. - Stwierdziła, wyraźnie rozbawiona. Oczywiście zaczęła intensywnie myśleć, w jakim stanie zostawiła mieszkanie. Nie była pedantką, więc w jej domu panował zwykle artystyczny nieład. Czy sprzątnęła pranie? A może pierwsze na co się natkną, to jej susząca się koronkowa bielizna?
- Andre...- Powtórzyła jego imię, ale dość nieporadnie. Nie potrafiła pozbyć się amerykańskiego akcentu, nawet jeśli jej francuski był na bardzo dobrym poziomie. Ale było to coś unikalnego. Tylko ona w taki sposób wymawiała jego imię. Tam, na siedzeniu jego samochodu, uczyła się się składać dźwięki. Tak, jakby uczyła się kolejnej piosenki.
- Dallas, Stany. - Przyznała. - Tam się urodziłam, ale moja rodzina dużo podróżowała, więc, wychowywałam się w różnych miejscach. - Wyjaśniła, wpisując w swojej komórce adres. Następnie skierowała ekran w stronę kierowcy, by mógł zerkać na GPS. - A ty? Jesteś ze stolicy? - Zagadnęła. Aplikacja wskazywała jakiś kwadrans do celu. - Jesteś głodny?
Za szybami samochodu zaczęły pojawiać się pierwsze paryskie zabudowania. Miasto nie spało, właściwie część z jego dzielnic dopiero budziła się do życia. Mijali bary, restauracje do których schodzili się klienci.

André Chevalier

André Chevalier
Skrót statystyk : WADY
— Wadliwa pamięć krótkotrwała [-1]
— Alergik [pyłki, -1 PRC]
— Naznaczony [-1 skup]

ZALETY
— Spowiednik
Liczba postów : 114
Chevalier gwałtownie zmienił pas ruchu, ćmokając przy tym z niezadowoleniem na opieszałego grata torującego drogę. Jego sposób prowadzenia samochodu najłagodniej można by nazwać twórczym, sprzecznym z przyjętymi normami, plującym im w twarz i na zapisy. Cóż, często wystarczy jedynie popatrzeć, jak mężczyzna porusza machiną, by dowiedzieć się o nim wszystkiego, co potrzebne. I tak jak przy zmierzchu śnieg widać jedynie w świetle reflektorów, tak na tym świecie istnieje wiele rzeczy, które giną w ciemnościach. Choćby ta część francuza, którą krył głęboko w sobie. Ta, która niewiele miała wspólnego z przyjemnym w obyciu, sympatycznym i żartobliwym facetem.
Brunet zerknął ukradkiem na równającą z nim żartem blondynkę. Rozchylił usta, jak gdyby chciał coś powiedzieć, ale za ułamek sekundy zamknął słowa w wywiniętym w górę kąciku ust. Zrezygnował z polemiki, choć był daleki od nazywania się łatwym. Ba, mimo prowadzonego trybu życia – o dziwo! – nie otaczał się wianuszkiem kobiet, nie pukał połowy Paryża, a w doborze towarzystwa płci pięknej był cholernie wybiórczy. Rzeczywiście: pozory myliły. Niemniej, cała wypowiedź Alex stanowiła przedłużenie żartu, toteż nie myślał nad tym zbyt głęboko. Nie, żeby w innych okolicznościach spędzał sobie nietypową diagnozą sen z powiek, bo nie. Po prostu: dygresja wpadła i wypadła mu z głowy.
— Aż tak to nie, ale nie naciskam — wtrącił gładko, czując wewnętrzną potrzebę odwiedzenia Lincoln od myśli, jakoby obracał się w takich miejscach. Fakt: obracał. Tylko tego akurat nie musiała tego wiedzieć. Tym bardziej że proponowana przez niego lokalizacja nie była mordownią, a kameralnym barem dla konkretnej grupy odbiorców, którzy nie zadawali zbędnych pytań. W toku rozmowy André sam doszedł do wniosku, że nie był to najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę wydarzenia sprzed… Stracił rachubę czasu. Towarzystwo Alex umilało mu drogę z odległej miejscowości. To na pewno.
Mężczyzna pokiwał głową, dając niemy sygnał, że imię wypowiadane jest w sposób zbliżony do prawidłowego. No, brakowało odpowiedniej fonetyki, ale jako człowiek z Alzacji, posługujący się niekiedy alzackim językiem, niespecjalnie przykładał do niej wagę, uznając (dość jawnie) za coś cholernie męczącego. Zwłaszcza że rodzimej gwarze bliżej było do twardego niemieckiego, niźli arystokratycznego francuskiego.
— O proszę. Raczej nie byłaś z tego zadowolona, co? — podsumował zwięźle, odszukując w zwojach mózgowych mapę Ameryki. Nigdy go nie kręciła, chociaż musiał przyznać – krajobraz niektórych lokacji zachwycał. Tym jednak, co zainteresowało go bardziej, był powód przeprowadzki blondynki. — Widzieć tyle świata i wybrać Francję… Dlaczego?
Paryż przypominał mu kurwę. Z daleka wydawał się przepiękny, nie można było się doczekać, aż weźmie się go w ramiona. Pięć minut później czuło się pustkę i wstręt do samego siebie. Jak po odkryciu kłamstwa. W hotelu witano pseudouprzejmością, a często nieokiełznaną, nienasyconą chciwością. W restauracjach za wszystko kazano sobie osobno płacić: za chleb, za tanie wino, za papierowe serwetki. I zawsze, i wszędzie, we wszystkich formach i zwrotach. To ta część stolicy, której nie znosił, choć w toku przeżytych lat odnalazł lekarstwo na ów bolączki.
Podsunięty telefon ustabilizował dłonią, która dotychczas spoczywała na drążku zmiany biegów. Zerknął szybko na adres, bowiem wyznaczona przez GPS trasa była mu całkowicie zbędna. Znał to miasto jak własną kieszeń, a może i lepiej.
— Nie. Z Eguisheim. To takie… Małe miasto, pięćset kilometrów stąd — powiedział obojętnie, zaciskając palce na obręczy kierownicy. Drobny szczegół wywołany najpewniej kolejną zmianą pasa ruchu. Chyba. Ciężko stwierdzić, bo twarz francuza nie wyrażała niczego konkretnego. — Jak wilk — przyznał bez ogródek. Drink, jedzenie. Prawie jak gwiazdka, tylko lepiej.
W międzyczasie odległość od celu zmniejszyła się do tej minimalnej. Co prawda, w terenie zabudowanym André jechał zdecydowanie wolniej, ale wciąż na górnej granicy limitu. Koniec końców, wszystko sprowadzało się do bezpiecznego dotarcia do mieszkania blondynki – nie chciał ryzykować nadmierną brawurą. Tym bardziej że wciąż mogła mieć w sobie lęki, o których nie mówiła głośno; naturalny wynik wypadku – nagle każdy przejeżdżający obok samochód i zbyt mocno przyciśnięty pedał gazu staje się nośnikiem wyroku przedwczesnego zakończenia żywota.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Alexandra Lincoln

Alexandra Lincoln
Liczba postów : 22
Miała wrażenie, że ten wieczór kompletnie uciekł spoza jej kontroli. Zwykle wracała ze spotkania, brała gorący prysznic, piła drinka, jadła pyszną kolację i pracowała jeszcze trochę, licząc że znajdzie wskazówki w którejś ze spraw, jakie na siebie wzięła. Tymczasem przewrotny los rzucił jej towarzystwo. A ona, pomimo że tak wyrozumiała i otwarta w stosunku do ludzi na antenie, w cztery oczy towarzystwa się obawiała.
W dodatku nowopoznany jeździł jak wariat albo psychopata. O ile szybkości, jak już wcześniej wspomniała, nie bała się kompletnie. To zastanawiała się, skąd bierze się ludziom ta pewność nieomylności. A może nie jej pewność, a zobojętnienie na efekt pomyłki? Ta druga wersja była chyba nawet gorsza.
- Praca. Poza tym moja mama pochodzi z Francji. Od dziecka uczyła mnie francuskiego, więc to była dobra okazja, żeby poznać trochę korzenie. - Wyjaśniła, wspierając głowę na przedramieniu.
- Eguishaem... - Kolejna nazwa, powtórzona z powątpiewaniem w głosie. Na jej czoło wstąpiło kilka zmarszczek, a blondynka zarejestrowała, że wywołuje to lekki ból.
- Dobrze, bo mam steki. - Uśmiechnęła się. Wilki chyba lubiły steki, nie? - Ojciec rozważa zainwestowanie w hodowle bydła na mięso w ramach emerytury. I podsyła mi próbki do spróbowania. - Prychnęła, bo tylko jej tata mógł słać steki przez ocean, żeby jego mała córeczka wyraziła swoją opinię. Czy Alex się znała? Nie. Nie bardziej niż on. Czy zamierzała wystosować jak najbardziej profesjonalny osąd, aby ojcu nie było przykro? Jak najbardziej.
Dotarli do Temple, zatrzymali się pod zabytkową kamienicą. Niegdyś jej elewacja była kompletnie biała, jednak teraz poszarzała, obrosło ją dzikie wino i nie wyróżniała się spośród innych kamienic w pobliżu. Zwłaszcza zimą, gdy roślinność porastająca budynek traciła liście oraz barwy. Alex zostawiła koc na siedzeniu i poprowadziła Andre do klatki schodowej. Ta wiła się, jak wąż wspinający się po gałęzi drzewa. Wnętrze wyglądało zdecydowanie lepiej. Zadbane schody, odmalowana, bardzo oryginalna poręcz. Na klatce dało się zauważyć kilka kamer, a wejścia do klatki strzegł domofon, co świadczyło o tym, że mieszkańcy budynku cenili sobie bezpieczeństwo.
Lincoln wygrzebała klucze z naręcza rzeczy, jakie niosła i otworzyła drzwi na czwartym piętrze. Duże, z czarnego drewna. Gdy tylko weszli do środka, Andre musiał poczuć przyjemny zapach wanilii, ziół i... cynamonu? Gdy rozbłysło światło, kobieta wprowadziła go głębiej.
Mieszkanie miało białe, czyste ściany. Ale nie daleko mu było do nowoczesnej sterylności. Pełno było osobistych akcentów, przez co całość można było nazwać "przytulnym". Na ścianach wisiały stare fotografie Paryża, ozdobna, ale aktualna mapa, pamiątki z Ameryki. Między innymi kowbojski kapelusz z pięknymi skórzanymi obszyciami. Na szafkach stały zdjęcia jej rodziny. Ojca w mundurze SEALs, matki zamyślonej nad jakimiś książkami. Widać było jak na dłoni, po kim Alex odziedziczyła urodę. Z innej ramki groźnie zerkała sama Alex. Fotografię zrobiono podczas jednej z jej walk bokserskich na zawodach krajowych juniorów. Na innym zdjęciu Alex czesała czarnego ogiera, tu już nie była dzieckiem. Raczej bliżej jej było do klasy maturalnej.
W salonie nie widać było łóżka, jedynie dużą, szarą kanapę, ustawioną w stronę sporego telewizora. Na jej oparciu przewieszony był barwny koc. To tutaj blondynka wypoczywała w wolne dni, z herbatą w dłoni.
Nie mogły umknąć uwadze kolejne dwie rzeczy. Przede wszystkim duży regał z bogatą kolekcją literatury. Głównie faktu. Sporo było tam książek o II wojnie światowej, kulturze Francji, przestępcach. Trochę psychologii typowo kryminalnej, czy medycynie sądowej. Wszystko to przeplecione klasykami Orwella, kryminałami i książkami fantasy.
Kolejną z tych rzeczy był bałagan na szklanym stole dla sześciu osób. Wszędzie leżały teczki, akta. Z niektórych wysuwały się nieprzyjemne zdjęcia policyjne.
- Szlag... Przepraszam, nie spodziewałam się gości. - Alex rzuciła się, aby wszystko zbierać. - Czasem zabieram pracę do domu. - Dodała, układając dokumenty. O tym akurat mogła też świadczyć spora tablica, w którą Lincoln uderzyła lekko, by ta odwróciła się czystą stroną do gościa.
Przynajmniej w kuchni było mniej chaotycznie, ale i tam dało się zauważyć, że kobieta sporo czasu spędza w domu nad ciężką robotą. Kilka pustych butelek po francuskim winie stało w rogu obok szafek, czekając aż ktoś wyniesie je do śmieci.
Alex wrzuciła dokumenty do szuflady jednej z szafek, po czym podeszła do lodówki, skąd wyjęła całkiem niezłe wino i whisky.
- Po francusku, czy po amerykańsku? - Obróciła się w stronę Andre. W tym świetle, chociaż paliło się tylko kilka lampek, mógł lepiej się jej przyjrzeć. Potrzebowała prysznica, to na pewno. Ale i tak ujmowała uśmiechem. Nawet z rozczochranymi, mokrymi włosami, wilgotną koszulą lepiącą się do ciała i podartymi jeansami.

André Chevalier

André Chevalier
Skrót statystyk : WADY
— Wadliwa pamięć krótkotrwała [-1]
— Alergik [pyłki, -1 PRC]
— Naznaczony [-1 skup]

ZALETY
— Spowiednik
Liczba postów : 114
André przez chwilę zastanawiał się, jaka praca mogła zmusić Amerykankę do przeprowadzki. W ułamek sekundy w umyśle francuza zjawił się szereg pomysłów dotyczących profesji, jaką mogła wykonywać blondynka. Począwszy od modelingu, co – nie ujmując jej urodzie – raczej nie wchodziło w grę, poprzez odłam inżynierii na piastowaniu funkcji menadżerskiej w międzynarodowej korporacji kończąc. Im dłużej na nią zerkał, tym bardziej w to wątpił. Nic nie pasowało. Nie na tyle, by poczuł niesłyszalne kliknięcie, sugerujące, iż samodzielnie wpadł na rozwiązanie „zagadki”. Oczywiście, mógłby spytać, ale uznał, że skoro sama nie podzieliła się konkretną nazwą, to najzwyczajniej w świecie nie był to jeszcze odpowiedni moment.
Choć pytań, podczas całej trasy, z jego ust padło sporo, to każde z nich było zadane na tyle umiejętnie, by, w razie niechęci do dzielenia się informacjami, kobieta mogła swobodnie się z niego wywinąć. Nie ulegało jednak wątpliwości, że Lincoln wzbudzała w brunecie ciekawość, którą konsekwentnie pogłębiał. Cóż, może nawet nie chodziło o nią samą, a ludzi ogólnie. Druga opcja wydawała się właściwsza, zważywszy na to, iż ani przez minutę nie wykazywał oznak skrępowania. Rozmawiał z nią w dokładnie ten sam sposób, w który rozmawia się z przyjaciółmi. A przecież znali się ledwie… Chwilę.
— I jak, odnajdujesz się? Dałaś się już nabrać na podpisywanie petycji? — zapytał, chcąc kontynuować temat, zgłębić historię przybycia do Paryża z tak odległych kulturowo miejsc, jak Stany i odczuć z tym związanych. Może patrzył przez krzywe zwierciadło artykułów i programów telewizyjnych, oglądanych raczej z przymusu niż rzeczywistej chęci, ale nie mógł wyzbyć się wrażenia, że mimo całego tego postępu, który kruszył dystans pomiędzy różnymi nacjami, musiał istnieć powód, dla którego Europejczycy śnili o Ameryce i, analogicznie, Amerykanie o Europie. — Nie byłem w Stanach, ale domyślam się, że jest tam nieco inaczej.
Co Chevalier wiedział o Ameryce? W zasadzie niewiele. Tyle, co powszechnie wiadomo: garść stereotypów, niesprawdzone fakty i to, że mają cholerny problem z imigrantami z Meksyku. Z terrorystami, narkotykami i kartelami także. Negatywy mógłby wymieniać w nieskończoność, a to za sprawą mediów, które z każdej strony uderzały kolejnymi tragediami, budując pewien karykaturalny obraz. Dlatego przestał słuchać wiadomości.
Czy, biorąc pod uwagę powyższe, zdecydowałby udać się do jednego z miast, choćby i wspomnianego Dallas? Nie. Był przyziemny i jeśli już gdzieś miało go ciągnąć, to do Eguisheim. Tragedie na terenach Stanów nijak się do tego nie dokładały. Doceniał wielkie, zbudowane z korzyścią dla pojazdów autostrady, ale sielskość wiosek była tym, czego ostatnimi czasy bardzo potrzebował.
— Mhm, tak. Prawie dobrze — mruknął nieco nieobecnie, chociaż wyraz „prawie” był w tym przypadku mocno nagięty. Nie zwykł jednakże nadmiernie pilnować poprawnej wymowy. Jeśli był w stanie zrozumieć, co mówi (a był), to już samo w sobie stanowiło połowiczny sukces. Francuski, mimo wszystko, należał do rodziny trudnych języków; głównie za sprawą wszechobecnego slangu, skracanych w dziwaczny i nielogiczny sposób słów.
— W tym stanie zjadłbym nawet tynk ze ściany i twierdził, że jest wyśmienity — powiedział na wdechu.
Żył sam i gotował sam. Już dawno przestał być wybredny i klasyfikować jedzenie na lepsze czy gorsze. Wystarczyło, że posiłek był ciepły i dał się przełknąć. Niemniej, Chevalier widocznie docenił gest – nawet mocniej, niż zrobiłby to ktokolwiek inny. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy po raz ostatni ktoś mu gotował. To musiało być dawno. Bardzo dawno.
— …Więc przeprowadziliście się razem? — Taki scenariusz wydawał mu się logiczny, a nawet znajomy. Nie wpadłby na pomysł, że ojciec Alex bawi się w wysyłanie kawałka mięsa taki szmat drogi tylko po to, by mogła go zaopiniować. Cyril, ojciec André, jasne, był kochającym tatuśkiem, ale na tyle, jak dalece go znał, a było to już trzydzieści parę lat, nie spodziewałby się po nim podobnych czynów. Staruszek musiał mieć rację, mówiąc kiedyś, przy piwie zresztą, że relacja ojca z córką to zupełnie inna para butów.
Brunet posłusznie podążył śladem Lincoln, co chwila zawieszając oko na innym elemencie kamienicy. Po stopniach nie tyle wchodził, ile się wdrapywał. Wyższe, niźli w normalnych blokach, schody stanowiły problem dla kontuzjowanego kolana. Na tyle zresztą, by musiała chwilę odczekać, nim oboje znajdą się we wnętrzu mieszkania.
Po przekroczeniu progu nie zdjął butów; podobnie jak w Ameryce, tak i we Francji, ten uzasadniony zwyczaj nie znalazł się w podręczniku savoir-vivre. Zatrzymał się jednak, by odwiesić oversizową, sztruksową kurtkę w ciemnym odcieniu na znajdujący się niedaleko drzwi wieszak. W ten czas uderzył go również specyficzny zapach. Nie potrafił jednak wychwycić konkretnych nut. Jeśli mowa o woniach – przez wykonywany zawód miał ograniczone pole manewru. Niemniej, uwolnione spod płaszcza zimnego powietrza perfumy mechanika, te same od wielu lat, zmieszały się z otoczeniem. Ikoniczne pachnidło od Versace z 2012 roku o aromatycznej, zmysłowej i zapadającej w pamięć kompozycji zdominowało mieszkanie; koncert zapoczątkowała orzeźwiająca mięta, którą dopełnił słodki smak jabłka i soczystej cytryny. Potem zaś welon rozpostarło serce; niesamowity ambroxan, geranium i fasola tonka. Pozostał tylko mech, ciepły cedr, wetyweria i, o właśnie, wanilia.
Za zgodą gospodarza, wszedł dalej. Z uwagą rejestrował kolejne elementy wystroju, nieświadomie rysując w głowie pewien obraz Alex. To, w jakim miejscu się mieszka, sporo mówi o człowieku. Gdyby mógł, pewnie zdecydowałby się na pochwycenie niektórych fotografii w dłonie i dłuższe zatrzymanie wzroku na szczegółach, postaciach i tym, co prezentowały, ale, cóż, nie mógł.
Nie chciał?
Nie chciał. A to rzadkość, bo opieranie się pokusom stanowiło problem w życiu francuza. Znaczący, należało podkreślić. Choćby i podwójnie.
— W ogóle się tym nie przejmuj — skwitował i odwrócił wzrok na biblioteczkę. — Czym się zajmujesz?
Tak jak w przypadku fotografii, tak i tu, odezwał się w nim wewnętrzy głos rozsądku nakazujący zajmowanie sobą jak najmniejszej przestrzeni. Podskórnie wyczuwał narastające w Alex napięcie; jakby się go bała. Co, rzecz jasna i oczywista, nie powinno nikogo dziwić – wielki chłop, wyższy o niemal głowę, z masą sądnie rozkładającą się po mięśniach. W dodatku obcy. Wszelkie alarmy w głowie blondynki najpewniej wyły nieznośnie. Nie planował zwiększać ilości decybeli. Zwłaszcza że, jak się domyślał, mieszkała sama. Obrączki na palcu też nie spostrzegł, a przyjrzał się im uważnie, kiedy przyciskał gazę do zalepionego już krwią czoła.
Kiedy krzątanina została zakończona – oparł się plecami o jedną ze ścian. Tych bliżej kuchni, serca całego mieszkania. Ani metoda francuska, ani amerykańska nic go nie obchodziła. Przynajmniej na razie. A skoro o krwi i pozostałościach po wypadku była mowa…
— Alex — zwrócił się do niej z obecnym na twarzy uśmiechem. Wynikał on głównie z wychwycenia niuansów w zachowaniu, ale również tego, że bezczelnie skorzystał z okazji dokładniejszego zlustrowania amerykanki. Była urzekająca jak umorusany piaskiem brzdąc, lecz równie niebezpieczna, jak srebrny pocisk. Ale uroda… To tylko uroda. Jest czymś, co można używać i podziwiać albo zazdrościć i gardzić nią. Czasem zawiesić nań marzenia jak obraz na kołku na pustej ścianie. Patrzył na kobietę szerzej, daleko poza pryzmat błękitu i słomkowego blondu. Ignorował wręcz, co stało w sprzeczności z przybitą w aucie łatką. — Zwolnij odrobinę. Jesteś pewna, że chcesz, żebym tu był? Jeśli czujesz się z tym niekomfortowo, co całkowicie rozumiem, wyjdę.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Alexandra Lincoln

Alexandra Lincoln
Liczba postów : 22
W trakcie jazdy wyjaśniła, że nie natknęła się na nikogo z petycją. Ale zagadnienie było interesujące. Może nie było to aż tak częste zjawisko, skoro przez swój pobyt tutaj o nim nie słyszała. Ale umówmy się, że Alex żyła w pewnej bańce. Bardzo komfortowej dla siebie i bezpiecznej. Raczej unikała ulicznych tłumów. Była jedną z tych osób, które wolały wstać o świcie i zrobić zakupy zanim wszyscy inni wstaną. Zresztą wynikało to też z tego, że w godzinach porannych wracała z radia, po drodze uzupełniała zapasy, by ostatecznie zabunkrować się w swoim mieszkaniu.
Wyprowadziła Andre również z błędu i sprostowała kwestię rodziny. Wyjaśniła, że rodzice zostali w Stanach, po prostu są świrnięci. Jak wielu Amerykanów, o czym też mu wspomniała, przywołując w trakcie jazdy trochę zabawnych anegdotek.
- Jestem dziennikarką śledczą i spikerką radiową. - Przyznała. - A ty? - Przypomniała sobie jego dłonie. Spracowane. Musiał pracować fizycznie, być może wielokrotnie się w nie skaleczyć. Zerknęła w jego kierunku, by zaraz potem znów skupić się na tym, co robiła.
I w końcu dotarliśmy do momentu, w którym stała z butelkami w dłoniach i pytającym wyrazem twarzy. Tym bardziej, że wypowiedział jej imię. Przyjrzała mu się uważniej, słuchając tego... Tych bzdur. Nagle na jej twarz wkradło się zdziwienie, niezadowolenie, a zaraz potem politowanie.
- Gdybym nie chciała, żebyś tu był, to by cię tu nie było. Proponuję ci alkohol, wybieraj i przestań jęczeć. - Zbeształa go, jakby faktycznie znali się lata, a nie godziny. - Skąd te wnioski? - Pokręciła głową, a na jej ustach błąkał się delikatny uśmieszek. - Mój dyskomfort może wynikać głównie z tego, że muszę wziąć szybki prysznic, a ty się ociągasz z wyborem. - Uniosła nieco głowę i spojrzała mężczyźnie w oczy. Ewidentnie dawała mu właśnie kredyt zaufania. Mógł to nadwyrężyć, ale czy chciał? Czy było warto? Ta znajomość mogła być dużo ciekawsza, niż im się wydawało.
- Chyba, że ty nie chcesz tu być. - Dodała, bo przecież nie będzie go trzymać na siłę.

André Chevalier

André Chevalier
Skrót statystyk : WADY
— Wadliwa pamięć krótkotrwała [-1]
— Alergik [pyłki, -1 PRC]
— Naznaczony [-1 skup]

ZALETY
— Spowiednik
Liczba postów : 114
Interesujące. Chętnie posłuchałby o tym więcej, ale mieli przecież wino do wypicia i steki do zjedzenia. Nadchodząca okazja wydawała się właściwsza do rozwijania problematyki zawodu amerykanki. Pytań miał już całkiem sporo.
— Spory rozstrzał, ale po głosie mogłem się domyślić, że to narzędzie twojej pracy — przyznał. Już wcześniej zwrócił uwagę na to, że barwę miała czystą i przyjemną dla ucha. Ekspertem nie był, bo nie, ale w warsztacie często grało radio. Co prawda, przełączał stację w moment, w którym pojawiała się informacja o nadchodzących wiadomościach, ale… Ale kiedyś ich przecież słuchał.
— Mechanikiem — odpowiedział od razu. — Prowadzę warsztat z ojcem. Naprawiamy, modyfikujemy. Głównie stare modele, ale nowe też się zdarzają.
Chevalier otworzył szerzej oczy, gwałtowność wybicia z rytmu musiała pojawić się na twarzy – nie było innego wyjścia. Wysłuchał pierwszej części wypowiedzi Lincoln w absolutnej ciszy. Nie spodziewał się aż takiej prostolinijności, choć, to nie ulegało wątpliwości, zaskoczenie było z gatunku tych pozytywnych.
— Bo ja wiem? Gdybym miał metr pięćdziesiąt w kapeluszu i zapraszał do swojego mieszkania kompletnie obcą mi osobę… — urwał, nie chcąc narażać się rozzłoszczonemu krasnalowi. W bajkach, tych pierwotnych, pozbawionych filtra, miewały krwiożercze zapędy. Nie zamierzał przekonywać się o ich prawdziwej naturze na własnej skórze. To, że Alex nie bawiła się w konwenanse, stanowiło miły dodatek do i tak już lepszego, niż się zapowiadał, wieczoru. Lubił ludzi z charakterem. Choć… Carla z baru, do którego uczęszczał, miała go aż w nadmiarze. Latynoski temperament to jednak za dużo na jego gusta. Tolerował ją. Tak samo, jak i ona tolerowała jego głupie zagrywki.
Odwzajemnił spojrzenie. Z tej perspektywy blondynka wyglądała na jeszcze drobniejszą niż w rzeczywistości. Zupełnie tak, jakby mógł objąć jej drobne ramiona kciukiem i palcem wskazującym. On zaś niewspółmiernie do realiów groźnie. A może nie? Nie był kobietą, więc ciężko mu było ocenić, jak jest przez nie postrzegany. Nigdy też nie pytał, wygląd uznając za coś, co stanowi sprawę drugorzędną.
— Nie jestem wybredny. Niech będzie te na lewo — odpowiedział, układając mięśnie twarzy w coś na kształt uśmiechu. Może ulgi. Może rozbawienia. Ciężko powiedzieć. Wszystkie emocje mieszały po nim jak farby na tacach dawnych mistrzów malarstwa.
— Gdybym nie chciał tu być, to by mnie tu nie było — sparafrazował umiejętnie i nabrał powietrze nosem. Rozejrzał się po pomieszczeniu, by na powrót skierować oczy na Alex. Dopiero teraz zaczął się czuć dziwnie… Nieswojo. Rzadko spotykał kogoś, kto zrównywał się z nim energią i ogólną aurą. — …No, zaraz rzeczywiście dobiorę ci się do ścian.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Alexandra Lincoln

Alexandra Lincoln
Liczba postów : 22
Udała oburzenie, za to niepochlebne określenie wzrostu. Była wyższa! Zdecydowanie, co podkreśliła uniesieniem lekko głowy i stanęła tak, jakby rzucała mu wyzwanie.
- Mówi się, że prawdopodobieństwo, że dwóch seryjnych morderców spotka się w jednym miejscu jest raczej nikła. - Posłała mężczyźnie łobuzerski uśmieszek. Zakrwawiona, mokra i poobijana wyglądała z nim dość drapieżnie. - Ale pamiętaj, że żyję z analizowania, rozwiązywania i opisywania zabójstw. - Dodała, obracając się i chowając jedną z butelek do lodówki. Na blacie pozostawiła jedynie wino, które rozlała do dwóch kieliszków.
Podeszła do Andre i podała jeden z nich.
- Rozgość się, potrzebuję chwili. Jak zjesz mi tynk, to będziesz remontować. - Skwitowała, upiłą łyk ze swojego kieliszka, po czym odstawiła szkło na stole. Zniknęła w korytarzu, a po chwili Chevalier mógł słyszeć szum wody.
Nie było jej, ile? Kwadrans maksymalnie. Gdy wróciła, rany opatrzone miała zgrabnymi plasterkami, włosy wilgotne, ale czyste i pachnące, natomiast ubrania zmieniła na luźne szare dresy i bokserską koszulkę bez rękawów z logiem jednej ze szkół, którą reprezentowała na zawodach.
Zajęła się przygotowywaniem jedzenia, uprzednio niechlujnie upinając blond pukle.
- Więc, Panie Mechanik, myślisz, że z mojego auta jeszcze coś będzie? - Melodyjny głos kobiety wybił się ponad dźwięk siekania warzyw oraz przygotowywania przypraw. A kilka chwil później, po mieszkaniu rozniósł się przyjemny zapach grillowanego mięsa.
Blondynka była obrócona do mężczyzny tyłem, jednak raz na jakiś czas przestępowała z lewej bosej stopy na prawą i w drugą stronę, balansując na chłodnych kafelkach. W pomieszczeniu było dość cicho, jeśli nie liczyć skwierczenia dochodzącego z patelni.
- Włączysz muzykę? Pilot od telewizora powinien być gdzieś na kanapie. - Poprosiła, ze skupieniem obracając steka i oblewając go sosem.

André Chevalier

André Chevalier
Skrót statystyk : WADY
— Wadliwa pamięć krótkotrwała [-1]
— Alergik [pyłki, -1 PRC]
— Naznaczony [-1 skup]

ZALETY
— Spowiednik
Liczba postów : 114
Teraz zaś jawiła się w jego oczach jak nieletnie, zbuntowane dziewczę o promiennym licu, jeszcze niestrudzone złem tego świata, gotowe tupać w jego podłoże nogą, jeśli nie nagnie się do posiadanych żądań. Butna. Tak, Lincoln pasowała do tego słowa. Ledwo się poznali, a już widział ją w co najmniej kilku stanach skupienia, ciekawe tego, jakie oblicze będzie następne.
Francuz uniósł brwi. Teoria a praktyka to dwie, kompletnie odmienne materie. Powiązane ze sobą, ale nijak wspomagające jedna z drugą – można świetnie rozumieć literaturę, ale za grosz nie potrafić ułożyć rymów w wierszu. Podobnie miała się sprawa morderstw i innych niecnych występków. Czytać o nich, a widzieć i doświadczać… Można wyrokować, to prawda, kalkulować chłodnym umysłem, ale kiedy jest się w samym środku oka cyklonu, porywistych zwrotów wiatru, które atakują realiami niczym najostrzejszymi nożami – przestaje być tak prosto i zabawnie.
— Brzmi groźnie — skwitował lakonicznie z naniesionym na wąskie usta uśmiechem i odebrał kielich z trunkiem.
Okręcił stopkę w palcach tak, by ciecz wprawiła się w ruch, a tym samym nabrała odpowiedniej ilości powietrza. Później zaś umoczył mordę w alkoholu jak najgorszy z najgorszych – niemal od razu pochłaniając wszystko, co go zawierało. Nie potrafił delektować się trucizną, choćby była najpyszniejsza na świecie, natomiast doskonale wiedział jak wyciągnąć z niej wszystko, co dobre. Taki paradoks.
Zniknięcie Alex zrodziło okazję do tego, na co miał ochotę od samego tylko przekroczenia progu jej mieszkania – odczekał chwilę, dokładnie tyle, ile należało, by niepostrzeżenie zlustrować inwentarz miejsca, które najpewniej nazywała domem. Przyjrzał się zdjęciom, uważniej niż przedtem, pamiątkom; wszystkiemu, co w jakikolwiek sposób wzbudziło jego ciekawość, a nie ingerowało w prywatność kobiety. Jasne, kusiło zajrzeć w szafki i szafeczki, półki i półeczki, ale „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe” za mocno wbiło mu się w jaźń. Niczego nie dotknął, nie przestawił, a ostatnie minuty nieobecności Lincoln wykorzystał na wysłanie paru sms-ów.
— No, zaczynasz przypominać człowieka — skomentował żartobliwie, podnosząc wzrok znad ekranu smartfona, który krótko potem zniknął w odmętach kieszeni. Prawej, lewej – bez znaczenia. W obu miał tak samo wiele brzęczących bibelotów, które nadawały się jedynie do wyrzucenia.
— Porządnie nim grzmotnęłaś — nakreślił na wstępie, chcąc poniekąd przygotować Alex na to, że droga do odzyskania pojazdu w całości wcale nie będzie taka prosta. Jedno to naprawa do stanu użytkowego, drugie, to sprawienie, by cała ta nowoczesna machina, naszpikowana systemami, alarmami i innymi cudami, działała. — …Myślę, że tak, ale nie chcę niczego obiecywać.
Chevalier taki już był – jeśli nie miał co do czegoś stuprocentowej pewności, omijał szerokim łukiem jednoznaczne odpowiedzi. Cenił słowo, przysięgi i obietnice; dlatego traktował je bardzo osobiście. Do tego stopnia, że jeśli na drodze ich realizacji stanąłby ktoś niekompetentny, cóż, mimo pokojowej i pacyfistycznej natury nie wahałby się wybuchnąć gniewem. To byłaby najprawdopodobniej jedyna okazja, ażeby zobaczyć go wzburzonego.
— Mogę? — zapytał, zawieszając rękę nad nożem, choć nie wydawał się gotowy do przyjęcia żadnej formy odmowy. I o ile Alex nie stawiała nadmiernego oporu — dołączył się do gotowania, w międzyczasie tłumacząc własną ułomność w tym zakresie: — …Nie oczekuj ode mnie zbyt wiele. Kawalerskie życie niestety nie zrobiło ze mnie kuchcika. — Cóż, robił to zdecydowanie niesprawnie, nieładnie, ale widać było, że się stara. Może nawet ze szczerą chęcią, a nie tylko poczuciem zobowiązania względem zasad wpajanych w domu.
— Nie lubisz ciszy? — rzucił, odrywając się od dotychczasowego zajęcia. Zgodnie z dyspozycją „kierowniczki” skierował się do kanapy, na której odnalazł wspomnianego pilota. Nie główkował nad doborem muzyki, ot, włączył pierwszą, która przyszła mu do głowy – Simple Man od Lynyrd Skynyrd. Spokojna, nienarzucająca się. Dobre tło. No i amerykański zespół – idealny kompromis. — Jeśli wolisz coś innego, to daj znać.
Milestone 100
Napisałeś 100 postów!

Sponsored content


Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach