I teraz już wiesz, jak to jest: 27/04

2 posters

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Mistrz Gry

Mistrz Gry
Liczba postów : 848
Wzniosło się słońce ponad stan - wzniosło wysoko na błękitny nieboskłon - trwało dumnie w pełni chwały, aż nie opadł deszcz...
Wtem kropla uderzyła z hukiem o ziemię, za nią druga, trzecia i czwarta – potem zapadł zmrok, zniknęło ciepło, jasność oraz wszelka nadzieja. Rozbryzganej wilgoci nie przecierały żadne palce – tymi taszczono wycieńczone ciało: podrapane, pocięte - zhańbione fizyczną męką najróżniejszych tortur spod dłoni najokrutniejszych stręczycieli. Podobnej krzywdy nie zaznał nikt – jeno kilka istnień, których głosy odbijały się echem od usznych membran. To właśnie w nie wdarły się krzyki, płacz oraz błaganie o litość - po nich zapadła przeraźliwa cisza, której obawiała się niekiedy sama Śmierć.
Zasypane ciało poczęło się rozpadać pod potęgą siły rozkładu, a to spopielone w urnie osadzonej wewnątrz gigantycznego pieca przemijało szarym pyłem wraz z podmuchami wiatru. Oto okrutny Bóg w końcu wymierzył karę, by ze sprawiedliwości stała się zadość - karę, od której nikt nie raczyłby uciec, co najwyżej szaleńcy i Ci wyklęci za tak zwanego “zawczasu”, no i w końcu Oni: Ona i On, połączeni niegdyś cielesnym grzechem, nieczysta para, na którą ten sam Bóg nie już chciał patrzeć.
Ból miał pełne prawo przygniatać wszystkie kości, narządy, nerwy i mięśnie schowane pod potencjalnie posiniaczoną skórą. Jej oczy jednak nie oceniały - skupione wyłącznie na składaniu tego, co się dało - na obmywaniu śladów krwi – na cerowaniu rozdartych tkanek – na przemywaniu czoła i w końcu nad czuwaniem w poczet bezpieczeństwa ich jestestw w ukrytej norze – opuszczonego domku oddalanego od miejsca ucieczki o dobrych kilka godzin, o ile nie kilkanaście, jeśli tylko założyć, że zdołali przekroczyć granicę umiłowanego Paryża. Tutaj podobnież nic już im nie groziło, bynajmniej nie z ich strony. To pomagało w minimalnym opuszczeniu gardy – w wydychaniu i wdychaniu powietrza w czasie opieki nad nieprzytomnym.
Jego ciało miało szansę się zregenerować, pewnie nie tak szybko po wystawieniu na tak liczne srebrne krzywdy, ale nadal, tylko co z psychiką? Ją przecież także poddano próbom - szarpano, rozrywano i bezczeszczono na niemalże wszystkich płaszczyznach osobowości, których nie zdołałby ocalić nawet potężny wilk. Cichym westchnięciem skomentowała worek zmartwień wraz z goryczą, gdy tak siedząc na krańcu łóżka, spoglądała na mężczyznę tymi swoimi ciemnymi ślepiami.  
Ich kształt, kolor... Smak i zapach cery... Jej faktura, budowa twarzy, szyi, ramion i całego umiłowanego jestestwa... Głos również miała tak łudząco podobny – heh, no właśnie, tylko do kogo? Trzask płomieni niósł jedyne świadectwo istnienia światła - płomyka wątłej nadziei pośród mroków chłodnego lasu.  


@Marcus Wijsheid
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
Oślepiająca biel, trawiła jego oczy, błoga cisza, dudniąca w jego uszach, cichy odgłos bicia umęczonego serca huczała w uszach i ból. Ból tak silny, że z jednej strony odbierał zmysły, z drugiej zaś tak obszerny, że stawał się wręcz odrętwiająco niewyczuwalny. Ból który trawił każdy nawet najmniejszy skrawek jego ciała. Czasem w kolejnych przebłyskach świadomości czuł chłód czegoś mokrego, czyjeś ciepłe dłonie tak inne od tych sprawiających wcześniej ból. Potem następowała ciemność.

Ciemność, cichy towarzysz przynoszący chwilową ulgę, wytchnienie. Czy tak wyglądała śmierć? Śmierć której przez ostatnie dni tak boleśnie pragnął. Śmierć, przed którą tak zawzięcie się bronił. Był ktoś, kto dodawał mu siły, ktoś, kogo chciał zobaczyć, choć by ten ostatni raz, ktoś, kogo zarazem pragnął chronić. - Ainur - cichy szept, wypowiadany w gorączce, wypowiadany nieświadomie, w nieprzytomnym umyśle. Czasem podczas tortur błagał, by zobaczyć ją ostatni raz, jak przychodzi po niego z resztą, jak przyjeżdżają z kawalkadą, by go odbić. Spojrzeć w jej oczy i odejść wiedząc, że jest bezpieczna. Miał nadzieję, że tym razem nie ruszy na poszukiwania, tak jak już raz uczyniła. Pragnął jeszcze raz, ostatni raz dać jej ten jeden specyficzny pocałunek, a potem odejść, odsunąć od siebie ból, poddać się.
W przebłyskach świadomości pamiętał, jak go zabrali. Pamiętał każdy cios, zadany przywiązanemu do krzesła ciału. Pamiętał każdy bat, spadający na odsłonięte, skrwawione plecy. Czuł każdy nóż wbity w napięty od prądu mięsień. Pamiętał każde zadane mu pytanie, na które milczał. Zdarzało się, że gasł, świadomość, w panicznej ucieczce, zabierała ze sobą ból. Jednak to nie byli amatorzy, ocucali go szybko i skutecznie. Nie pozwalali spać, nie dawali jeść, przynajmniej nie więcej niż było to konieczne, by utrzymać go przy życiu.

Ciemność, kolejny raz ciemność, błoga, cicha, paraliżująca ciemność. Czy właśnie tak wyglądała śmierć? Krzyki, słyszę krzyki, wrzaski do których przywykłem. Krzyki umęczonych podobnie do mnie. Milczałem, dlatego by wywrzeć na mnie presje, bito nie tylko mnie, ale i innych na moich oczach. Jednak te krzyki były nieco inne, te łudząco podobne do moich oprawców. Znałem ich głosy, wpajane każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty. Czy to oni krzyczeli? Nagle poczuł ciepłe ramiona, tak inne, tak delikatne. Ból każdego skrawka ciała, przywołał ciemność.

Ciemność towarzysz każdego dnia, tak odmienna, cicha i spokojna. Czy tak wygląda śmierć? Czuł ciepłe dłonie dotykające każdego skrawka jego ciała, dłonie które przynosiły ulgę, czuł wilgotne ręczniki wycierające jego rany, gdyż pierwszy świadomość odzyskał dotyk. Czyżby leczyli go, zanim znów się za niego zabiorą? Cichy pisk w uszach zagłuszał krzyki?
Ciemność, towarzyszka niedoli, zbawca uciekającego umysłu. Słyszał trzaski płomieni w kominku. Ból nieco zelżał, nieznacznie, ale wystarczająco by świadomość zyskiwała kontrole na nieco dłużej niż kilka przyspieszonych oddechów. Słyszał kroki, skrzypienie podłogi, skrzypienie łóżka, i czyjeś pojękiwania. Czy to jego własne? Tak obcy, zachrypnięty głos i jęki które towarzyszyły zawsze dotykowi tych ciepłych delikatnych dłoni.

Ciemność, towarzyszka która stopniowo ustępowała, czerń stawała się szarością, szarość ustępowała miejsca bieli. Poruszył się, słysząc znów skrzypienie podłogi. Spróbował otworzyć ociężałe oczy. Oddech nieco przyspieszył, a mięśnie zaprotestowały w gwałtownym bólu. Poczuł znów te dłonie na własnym ciele, odchylające coś, co owijało jego ręce, nogi i tors. Metodycznie, sprawdzający znów każdy fragment jego ciała. Znów spróbował otworzyć oczy, oślepiająca bile powoli ustępowała, jednak do widzenia, było jeszcze zdecydowanie daleko.
- Pić... - wychrypiał, po czym jęknął, czując kolejną falę bólu. Chyba nie odmówią mu wody, skoro właśnie stawiali go na nogi. Taką przynajmniej miał nadzieje. Wtem usłyszał kojąco znajomy głos, głos na którego brzmienie przeszyła go fala dreszczy. Dreszczy które wywołały kolejną falę bólu, a tuż za nim nadeszła niezastąpiona towarzyszka. Ciemność.

_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Mistrz Gry

Mistrz Gry
Liczba postów : 848
Przeżarta agonią dusza nie miała prawa zaznać spokoju – nie, nie pozwalali jej na to stręczyciele, ich tortury i sam Bóg po zesłaniu lawiny koszmarów. Potem z satysfakcją patrzył na cierpienie dziecka - patrzył wbrew pogardzie, którą do niego żywił - patrzył i śmiał się pod nosem zachwycony widokiem w ramach kary za pychę i próbę dorównania mu – za naruszenie porządku świata - za bycie wypaczeniem i za każdy grzech popełniony w czasie długiego żywota.
Karma to suka – wiedzieli o tym wszyscy – ona również - kobieta o śnieżnobiałej cerze, czarnych włosach, oczach i posturze, którą można by chwycić niemalże w jedną dłoń. Nawet temperaturą niczym się od siebie nie różniły - jedna i druga współdzieliły fragment tego ludzkiego rozdziału, będąc niezbyt zimnymi i gorącymi, a w sam raz jak na zdrowego śmiertelnika przystało. Nie była więc zdziwiona jego pierwszymi słowami, gdy palcami, a potem całymi delikatnymi dłońmi opatrywała umęczone ciało pasami białego bandażu. Skrzywieniu uległo jedynie serce, którym wciąż pamiętała posmak żalu i soli mnóstwa rozlanych łez.
A więc to tak wszystko miało się potoczyć. Zatem kim była, aby przerwać linię złotej nici? Zamiast tego, pociągnęła ją nieco dalej...
- Shh... - i wyszeptała króciutkie słowo w czasie kolejnych kroków, którymi niosło się nie tylko skrzypienie desek na podłodze od lekko stawianych nań stóp, lecz przede wszystkim szum ciepłej wody w porcelanowym kubku pod formą ziołowego naparu dla wzmocnienia ciała.
Dziwne, prawda? Ona również się na tym znała, toteż nie mógł to być przypadek ani tym bardziej pomyłka! To naprawdę musiała być...
- Jestem tu... - cała i zdrowa, a co ważniejsze: bezpieczna - stojąca tu i teraz, wsuwająca drobną rękę pod głowę na poczet uniesienia jej i ciała dla utorowania drogi dla potencjalnie spijanego naparu. Uderzenie znów tak łudząco znanego zapachu nie mogło być kolejnym przypadkiem – to przeznaczenie!
Czy więc wylądował już w Niebie? Czy w końcu dane mu było zaznać spokoju, skoro i tak zapadła martwa cisza? Czy spełnił swoją powinność?
Na początku skrzydła Ikara uniosły go hen wysoko i hen daleko w przestworza.
Dopiero potem nastąpiło potężne uderzenie, z którego nie zdołał się już podnieść.

@Marcus Wijsheid
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
Majaki, sny na granicy agonii, majaki, błędne myśli umęczonego umysłu podsuwały obrazy.
Otworzył oczy, oślepiające światło, zraniło spuchnięte oczy. Jednak gdy pierwsza mgła opadła, zobaczył Swoją umiłowaną żonę. Kobietę którą tak wiele wieków temu pokochał, jednak nie był w stanie dać jej tego, na co zasługiwała.
- Elise - wycharczał jej imię. Ból wydzierający się w umyśle Wilka warczał zawzięcie. - Marcus! To nie może być ona, do diabła. - warknął wilk - Widziałeś ją przecież, przybitą do tego cholernego krzyża! - kolejny krzyk w umęczonym umyśle. - Wybacz mi moja piękna Elise... - zbolały głos, wybrzmiał w pomieszczeniu. - Powinienem tam zostać, powinienem wysłuchać. - Głos zalany głębokim szlochem.
- Marcus! Ona umarła! Widziałeś ją! Sam zdejmowałeś ją z krzyża! Widziałeś wypalony znak! To nie jest ona! - Kolejne słowa uderzyły w umęczonym ciele. - Powinienem tam zostać, zginąć razem z wami, powinienem posłuchać... - kolejny szloch, zamilkł nagle, zanim gdy ciało odmówiło posłuszeństwa. Umysł jeszcze chwilę pracował, tylko po to, by usłyszeć kolejne słowa Wilka - Umarła na twoich rękach, Marcus. Przypomnij sobie! - Umysł zalała fala wspomnień.

Podchodzi do niego kobieta, z blizną ciągnącą się od lewego policzka przez oko aż do czoła, blond włosy oraz o oczach wskazujących na betę. Tak Elise nigdy nie ukrywała swojej natury, nigdy nie zmieniała oczu, chyba że poza "domem".
-Elise - Powiedział w stronę kobiety - Muszę tam iść, nic mi nie będzie. Wrócę ukochana. - Dostrzegł ból czający się w jej oczach. Delikatnie dłonią muska jego policzek, a on opiera o nią swoja twarz. Przymyka na chwilę oczy, delektując się dotykiem ciepłej skóry. Odwraca delikatnie głowę, by ucałować tę dłoń. - Wróć szybko ukochany - zwróciła się do niego ze smutkiem w głosie. Wtedy nie rozumiał skąd ten smutek, skąd lęk wszyty głęboko w trzewia. Przeczuwała to, czy wiedziała, co ich czeka?

Powrót gdy tylko dotarło do niego, że to zasadzka był błyskawiczny. Szybka przemiana, bieg ile sił w kończynach. Nie zważał na to czy ktoś go zobaczy, najwyżej się przeniosą. Im bliżej jaskini tym zapach krwi był coraz silniejszy. Krew. To pierwsze co zdradziło, że lęki, obawy żony były zasadne. Ciała rozsypane przed jaskinią i jej wnętrzu, zasnute były mgłą, teraz widział wyraźnie piękną Elise, przybitą do krzyża. Do Krzyża, niczym grzesznica w ich cholernej religii. Swąd spalonego ciała, wwiercał się w nozdrza. Podszedł, zdając sobie sprawę, że ta jeszcze żyła. Krótki przerywany spazmem bólu oddech kobiety przyspieszył nieco gdy zdejmował ją z krzyża, łzy przetarte zakrwawioną dłonią, utrwaliły się w jego umyśle. - Kocham cię, mój Wilku. Nie obwiniaj się. - Wycharczała, a z ust płynęły bąbelki krwi. Tak Elise Wijsheid, na rękach swojego męża oddała ostatnie tchnienie.

Ostatni przebłysk świadomości wystarczył, by na chwilę jeszcze zebrać siły - Wybacz mi... Wybacz mi Elise.. - jęknął, a umęczone ciało poddało się, wraz z umysłem opadając w kolejny, przepełniony gorączką sen.

_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Mistrz Gry

Mistrz Gry
Liczba postów : 848
Świeże jak letnia bryza – gorzkie jak zjarana potrawa - piękne, kolorowe, szare i czarne – oblane szkarłatem nieskończonego potoku krwi. Delektowały się nią bóstwa - spijały i demony, a wraz z nimi spierzchnięte usta w trakcie szlochu. Przeszłość powracała, niosąc ze sobą ciężki balast oraz nieustępliwe poczucie winy. Srebrnym ostrzem niejednokrotnie próbowała przebić odsłoniętą gardziel – w imię sprawiedliwości - karmy - zadośćuczynienia za wyrządzoną krzywdę, z którą serce nigdy nie zdołało się pogodzić.
Nie zliczy żaden wilk, ni jej własny ilości przepłakanych dni oraz nocy, smutku, rozpaczy i samotności, którą wypełnił ją uciemiężony zdrajca, wydzierając z ciała drogocenny płomień, którym niegdyś dzieliły się w czasie długich rozmów pod gołym niebem. Nie tak łatwo było przebaczyć - tym trudniej odsunąć drżącą rękę w imię złożonego przyrzeczenia. Lecz skoro zostało już wypełnione słowem i czynem, to czemuż miałaby na powrót przybywać mu z pomocą? W jakiej racji tkwił obowiązek naniesienia ulgi na drżące, spocone ciało oraz umęczone jestestwo, z którym nie radził sobie nawet wewnętrzny głos? To naprawdę nie była łatwa decyzja, a jednak stal nigdy nie zetknęła się ze skórą i nie naruszyła jej struktury.
Jeno ślepia przebijały jestestwo na wskroś miliardem wypuszczonych strzał żalu. Z nich również spływały niegdyś łzy - teraz już tego nie potrafiły, zamknięte jak posklejane serce, do którego nawet jako kochająca matka nie do końca umiała wpuścić własne dziecko.
Blond włosy zaszeleściły, przeczesywane smukłymi palcami wplecionymi w gęste pukle. Egzotyczne rysy mieszały się z europejskim kanonem piękna – och... Ile to czasu minęło? Nie liczyła, odkąd go tu przytaszczyła i pilnowała, gdy na powrót zapadł w sen. Chwile milczenia po słowach rzekomej skruchy, a wcześniejszym wezwaniu tej jedynej dobrze spożytkowała - obmyła pot oraz pozostałości po krwi z półnagiego ciała. Potem znów je napoiła i zasiadła na skraju, słuchając potencjalnych potoków żalu, lecz tym razem nie odbijając ich murem martwej ciszy i nie niosąc namacalnego światła jutrzenki jak kilka chwil temu.
Zamiast litych zdań, z ust popłynęła cicha melodia – niekoniecznie obca, znana z czasów śpiewu dzieciom do snu: pierwszemu, drugiemu i każdemu kolejnemu, od dnia narodzin, przez radosne bieganie po trafie, aż do dnia ich okropnej męki. Melodię tą znały obie: zmarła żona oraz jej siostra, która w jej imieniu przywołała duchy przeszłości, by zamiast niej, otuliły kojącym chłodem rozpalone ciało i uderzyły gorzkim posmakiem nut w zastygłe serce, aby w końcu się przebudziło i poznało prawdę.
Bo gdy Ikar zaczął spadać, przed oczami przewinęło mu się całe życie, a rzeczywistość z kolorowej, stawała się szara.

@Marcus Wijsheid
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
Melodia śpiewana przez kobietę, przywołała niespodziewaną początkowo ulgę. Spięte mięśnie, wygładziły swoje rysy, oddech delikatnie spowolnił. Ten głos... Tak znajomy... Tak inny, od byłej żony, a zarazem tak podobny. Pamiętał tę melodię, tę kołysankę, którą śpiewała Ona swoim dzieciom. Ich dzieciom. Usta zaczęły delikatnie drżeć, wraz z upływem kilku wersów, cichy pomruk zaczął wtórować kobiecie.

A ghrian a's a gheal-aich, stuir sinn
Gu uair ar cliu'sar gloire.
Naoidhean bhig, ar righinn
Og Mhaigh-dean ua shaill bhan.
A naeoid-hean bhig, cluinn mo gluth
Mise rid' thaobh,
O mhaighdean bhan
Ar righinn oig, fas as faic,
Do thir, dileas fhein.
A ghian a's a ghealaich stuir sinn Gu uair ar cliu'sar gloire.
Naoidhean bhig, ar righ-inn og Mhaigh-dean ua shaill bhan.


Melodia wywołała również kolejną falę wspomnień. Kolejny obraz stanął wilkowi przed oczami. Widział swoją żonę z małym tobołkiem na rękach, kołysanka z cicha wybrzmiewała z jej ust. Marcus powoli podszedł do kobiety, objął ją delikatnie, dając wytchnienie umęczonym kobiecym rękom. - Będzie silnym chłopcem, o jeszcze silniejszym charakterze. - zaśmiał się, całując kobietę delikatnie. - Charakter i urodę ma zdecydowanie po matce. Czasem zazdroszczę temu kto skradł twoje serce, potem jednak przypominam sobie, że należy ono do mnie. - uśmiechnął się, przejmując od kobiety młodzieńca - Wtedy przypominam sobie, że jestem najszczęśliwszym facetem na świecie, będąc u twojego boku. - słowa wieńczył szeroki uśmiech kobiety i głębokie spojrzenie pary w swoje oczy. - Kocham cię Irmi - Powiedział

Słowa które padały w malignie, wybrzmiewały jednak i dla uszu kobiety. Jego opiekunki, wybawicielki. Oczy mężczyzny delikatnie otworzyły się, ukazując obraz blond włosów, tak podobnych do jego żony. Nie widział jej twarzy, jeszcze nie był w stanie jej poznać. - Irmino, wybacz, nie jestem w stanie, nie umiem chronić wszystkich. Ciebie też nie byłem w stanie. Zawiodłem ukochana. Zawiodłem - znów łamiący się głos wypowiadał kolejne słowa do ułudy którą podsuwał mu umysł. - Zawiodłem Ciebie, nasze dzieci, Frey.. - po tych słowach ciało znów odmówiło posłuszeństwa.

Freya, kolejne wspomnienie zatoczyło mgłę na umysł umęczonego umysłu. Dom, ten sam w którym mieszkała wilczyca. Wrócił tu po prawie 100 latach. Zebrał się, by przejrzeć jej rzeczy. Znów przed oczami znalazły się dwa listy napisane jej ręką.
"Jeśli to czytasz, znaczy, że ja nie żyję. Wiedziałam, że mnie dorwą. To była kwestia czasu. Ten wampir, którego się tak bardzo obawiasz, jest po naszej stronie Horik. Do tego... Kocham go. Kazałam mu złożyć mi obietnicę. Jeśli wpadnę w kłopoty, a ja będę umierająca, ma mnie zabić. Wolę zginąć jego ręki niż ich. Myślę, że zrozumiesz, ty który kochasz Wampirzycę. Widziałam was, widziałam, jak na nią patrzysz. Jeśli umrzeć to z ręki ukochanej osoby.

PS: Zrób coś dla mnie, dokończ to co zaczęłam i daj mu to kiedyś. Proszę."

Cichy szloch znów wyrwał się z ust mężczyzny - Frey! - Czy Marcus miał okazję opowiedzieć jej o swojej siostrze? Tej której nie był w stanie uratować? Zapewne tak. Przeszłość, jej ciężar otwierał dawne rany, przywołując stare demony. I znów nastała ciemność. Towarzyszka, ta która podąża za nim od wieków.












_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Mistrz Gry

Mistrz Gry
Liczba postów : 848
Choć krążyło o tym wiele żartów - nie była głupia. Choć czuła żal i rozczarowanie – nie, nienawidziła, nie w sposób bezgraniczny. Przemieszanie z poplątaniem z winy serca: prawdą były słowa o uczuciu tak czystym i niewinnym, jak najpiękniejszy górski kamień.
Bardzo dobrze wiedziała o jego istnieniu, wszak wiele dni i nocy siostry poświeciły na długie rozmowy tylko we dwójkę, czasami nawet we trójkę razem z “nią” i płacz, gdy jedna opierała głowę o ramię drugiej, po czym pozwalała łzom spływać po zaczerwienionych polikach. Świadomość bycia kochaną nigdy nie była jej obca, tak samo jak widok oczu nieustannie poszukujących tej jednej jedynej istoty: umiłowanej i miłującej - prawowitej właścicielki wilczego serca.
- Wróciła do domu... Do Valhalli lub, jak często miewałyśmy gdybać i wierzyć, do naszej Matki Ziemi. - słowa tak rozpostarte na wietrze w końcu uderzyły w uszną membranę, zwiastując zderzenie z szarą ziemią - niechcianym przez Ikara i wilka powrotem do niechlubnego świata żywych.
- Ona też tam wróciła: ona i wszystkie wydane na świat przez nią dzieci. Obie kochały Cię miłością bezgraniczną. Gdyby tu były, nie oczekiwałyby od Ciebie przeprosin, ponieważ wiedziały, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś, poza jednym... Zawsze pytała mnie i ją: dlaczego? - kolejne słowa, tym mocniej rozmyte w przestworzach, pewnie nawet nie każde z nich zdołało wylądować, a co dopiero dotrzeć do uszu majaczącego mężczyzny.
Nie szkodzi, grunt, że pierwsze zdołały się tam dostać, rozrywając zasklepioną pieczarę, w której Duchy uporczywie trzymały duszę uciemiężonego.
- Zawiodłeś w inny sposób. - i tyle w zupełności wystarczyło, aby sięgnąć po niego ręką, zacisnąć się, szarpnąć i wyrwać z objęć czarnej mateczki.
Bo przecież obiecała.
Realia nie wyglądały aż tak strasznie: tym razem kobieta nie uciekła, pozwalając sobie na stanięcie w wyprostowanej posturze z głową pochyloną tak, aby blond puklami oddzielić ich jestestwa od reszty świata, a twarzą wpatrywać się w jego w czasie potencjalnego przebudzenia.
Dla jego gorzkiej wiedzy, gdy jawa ustępowała miejsca rzeczywistości i gdy znikały ukochane obrazy dwóch jestestw usadowionych na marmurowych piedestałach, ale nigdy wyżej niż Ona na tym jednym konkretnym.

@Marcus Wijsheid
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
Umęczony umysł próbował podrzucić jeszcze jedno wspomnienie, jednak słowa kobiety wbiły się do świadomości, wyraźnym cięciem, odcinając, jawę od rzeczywistości. Ten głos tak znajomy, tak dawno nie słyszany, ten głos, który niegdyś przyprawiał go o dreszcze. Pierwsze słowa kobiety wybrzmiały w jego umyśle niczym gong, który doskonale pamiętał z tybetańskich wzgórz. Usta otwarły się w próbie powiedzenia pierwszych słów. Jednak z nich wydobyło się jedynie ciche chrząknięcia i chrypnięcia. Wysuszone od gorączki gardło, nie pozwalało na wydobycie z siebie dźwięku. Otworzył ostrożnie ociężałe powieki, by spojrzeć kobiecie w twarz.

Słowa kobiety dotarły do Marcusa w większości, jednak te, co dotarły, wystarczyły. Oczy Wilkołaka zaszkliły się od napływających do nich łez. Kochał swoją żonę, co do tego nie było wątpliwości, Ona oddała mu całe swoje serce, on... On oddał również jej swoje. Jednak Ona wiedziała, widział to w jej spojrzeniu, wtedy tego nie rozumiał, zrozumiał to o wiele, wiele później. Ona wiedziała, że kochał, czuła, że oddawał jej całe swoje serce, jednak widziała, że pewna drobna część tegoż serca nie należała do niej. On wtedy nie do końca świadom tego, że nigdy do dzisiejszego dnia nie zapomniał o tej młodej, handlarce, na której Wilcze oczy zapamiętały na wieki.

- Hanna... - wychrypiał w końcu. A widok kobiety boleśnie uświadomił mu coś, czego nie dostrzegł te lata temu. Była tak niesamowicie podobna do Niej. Kobieta, którą spotkał ponad trzy wieki temu w słonecznej Italii. Kobieta która przykuła jego uwagę, swoją urodą. Kobieta której co prawda nie pokochał, jednak wykwitł między nimi romans. Kobieta której nie mamił, słodkimi obietnicami i słówkami. Kobieta, która znalazła się w odpowiedniej chwili, trudnego dla niego czasu i podniosła go na duchu. Oboje byli świadomi, że nie łączyło ich nic, poza zwykłym ludzkim pożądaniem. Przynajmniej tak mu się wtedy wydawało. Czy znów się mylił?

- Kochałem ją. - słowa padły powoli umęczonym głosem. - jednak nie tak- przeschnięte struny głosowe nie pozwoliły jednak mówić zbyt wiele na raz. - jak na to zasługiwała.- jednak w głosie było czuć ból, jakiego mało kto mógł dotąd usłyszeć, i mimo wielu ugięć głowy, których metaforycznie dokonał w ostatnim czasie, ten był największy, którego doświadczył w ostatnich dniach. Czuł gorycz porażki, jednak coś w końcu pękło w jego umyśle, gdy wypowiadał te słowa. Poczucie winy, które czuł przez tyle lat, nagle jak by wskoczyło na swoje miejsce. Gdy padły te słowa zrozumiał, że nie czuł tego, że zrobił zbyt mało, by ją chronić. Co z resztą potwierdziła kobieta, co tłumaczył sobie od lat. Nie mógł zrobić nic więcej. Nic, poza oddaniem na które zasługiwała, oddaniem którego nigdy nie otrzymała, oddaniem, które zawsze skierowane było ku zupełnie komu innemu.
- Ona zawsze wiedziała prawda? - Zapytał, mimo że znał odpowiedź. - Wiedziała a mimo to była u mojego boku - słowa padły, a kolejnym dźwiękiem wydobywającym się z jego ust był szloch. Szloch pełen goryczy, szloch pełen wściekłości, szloch pełen poczucia porażki. W tym momencie obiecał sobie, jeśli oczywiście przeżyje, że pójdzie na miejsce jej pochówku i będzie błagał o wybaczenie. Nie za to, że zrobił zbyt mało, by ją chronić, jak robił to gdy pierwszy raz przybył do Szkocji. Teraz rozumiał, dlaczego nie czuł ulgi, jak w przypadku siostry, swoistego pogodzenia się z faktem, że nie mógł zrobić nic więcej. Tu było inaczej, wina była bezwzględnie jego, w tym wypadku mógł zrobić o wiele więcej. Jednak nie potrafił.
- Skąd... - zapytał, albo chciał zapytać, skąd wiedziała, przecież o siostrze rzeczywiście mógł wspominać, jednak o żonie... To był temat tabu jeszcze przez długie lata. Czy domyślał się odpowiedzi kobiety? Owszem, niezbity dowód miał przed oczami. Czemu nie dostrzegł tego wtedy? Na to pytanie, odpowiedź z czasem przyjdzie sama.

_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Mistrz Gry

Mistrz Gry
Liczba postów : 848
Hana... W istocie to była ona, kobieta z płomiennego romansu, o sercu zranionym, a także obciążonym obietnicą - kobieta, która pomimo delikatności rąk i głosu, nie ukrywała obecności posrebrzanego ostrza, którym pragnęła przeszyć wycieńczone ciało. Nie ukrywała też mętliku w oczach: mieszaniny sprzecznych emocji, przez które spadała z jednej krawędzi na drugą, nie mogąc racjonalnie ocenić pewnych rzeczy – no może prócz jednej.
Po dziś dzień czuła ogromny żal do Marcusa.
- Oczywiście, że wiedziała: oczami i nosem wilka, a także sercem. - ręce skrzyżowane na piersi, kurtyna oddzielająca jestestwa – już nie skoro umysł odzyskał namiastkę poczytalności.
Wyprostowana sylweta ciała jeszcze przez chwilę taksowała tą leżącą, po czym zniknęła na chwilę w kuchni i wróciła z drewnianą tacą. Na niej stały talerz z ciepłym, świeżo przygotowanym posiłkiem - w sam raz dla wilkołaczego brzucha na poczet zregenerowania sił błogosławioną ludziną.
- Wszystkie trzy wiedziałyśmy o Twoim oderwaniu od “tej” rzeczywistości, o tym jak niekiedy szeptałeś “Jej” imię przez sen i o tym, że choć szczerze miłowałeś, jak to miewałyśmy w zwyczaju mówić “Naszą” siostrę i wszystkie Wasze dzieci, to nie było to czymś, do czego dążyła Twoja dusza i Twój wilk. Ja i Freya niejednokrotnie chciałyśmy się z Tobą skonfrontować, ale wtedy Ona powstrzymywała nas. Nie chciała odbierać Ci tej iskry, mimo że to bolało. Wiedziała, a mimo to trwała, bo Cię kochała. - Ty głupcze: dodał umysł i niejako spojrzenie w czasie, gdy dłonie próbowały pomóc mężczyźnie usadowić się kapkę wygodniej na rzecz podania mu posiłku lub w razie ewentualności, nakarmienia go.
Obietnicę swoją spełniła, tak więc była wolna – przynajmniej częściowo.
Na pytanie “skąd” niech nikt nie szuka słownej odpowiedzi: ona już tutaj i tak była i tańczyła radośnie nad głowami wilkołaków, tak jak uciekały w głąb duszy oczy.
Na początku to faktycznie miała być tylko pomoc.
Dopiero potem wszystko się skomplikowało.
- Nie rozumiem tylko... - rzekła cicho. - Dlaczego się upierałeś, aby z nią być, aby w ogóle o nią zabiegać i dawać nadzieję, zamiast podążać tam, gdzie Cię gnało. Może wtedy by nie umarła. - tak jak cicho szlochała dusza. Niech nie szuka wilk na grobie żony jej przebaczenia: nie winiła go, bo była na to zbyt "czysta" i to właśnie powinno ugodzić najdotkliwiej.

@Marcus Wijsheid
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
Słowa kobiety spadały jak grom wprost z niebios. Każde wypowiadane zdanie trafiało boleśnie w umysł mężczyzny. Przez cały czas analizował to co podpowiadał mu umysł, oraz słowa kobiety. Słowa które jak dźwięk bębnów uderzały w umysł. Mętlik który chwile temu miał w głowie powoli ustępował.
- Co mam jej teraz powiedzieć? - zapytał Wilka we własnej głowie. - Prawdę Przyjacielu, tylko prawdę - Odpowiedź Wilka padła natychmiastowo, bez zbędnego zastanawiania się. Układał sobie odpowiedź, przyglądając się tacy z posiłkiem. Wyglądała smakowicie, pachniał jeszcze lepiej. Burczenie w brzuchu boleśnie domagało się posiłku, jednak Wilkołak odsunął od siebie pożywienie, by najpierw odpowiedzieć kobiecie.

- Nie wiedziałem o tym jeszcze wtedy. - słowa padły szeptem, a wzrok skupiony w oczy kobiety. - O tym, że moje serce biło bardziej żywo dla kogoś innego, zdałem sobie sprawę o wiele, wiele lat później. Myślałem, że po tym jak opuściła mnie bez pożegnania, wszystko jest stracone. - zamilkł. Przymknął na chwilę oczy, dając sobie chwilę na ułozenie kolejnych faktów. - Kiedy spotkałem Irminę, zakochałem się w niej od pierwszego wejrzenia. Oczywiście widziałem podobieństwo do Ainur, jednak nie wzbudziło to żadnych podejrzeń, że czuje coś do Tej drugiej. Ot po prostu pewien typ urody. - zamilkł. Znów cisza trwała kolejną chwilę czy dwie. - Dlaczego do diabła żeście jej posłuchały! - warknął ze łzami w oczach. - Nie raniłbym jej... - z ust wydobył się szloch. Kolejna chwila milczenia.

- Kochałem ją Hanna, kochałem jak szczerym uczuciem. - podniósł głos pełen niedowierzania. - Kochałem ją. Kurwa kochałem... - kolejny szloch rozdarł się w pomieszczeniu. - Gdybym tylko wtedy wiedział... - znów zamilkł. Spojrzał znów kobiecie w oczy, gdyż ostatnie jej słowa, trafiły tam, gdzie bolało najbardziej. - Być może masz racje, gdyby nie ja, nie zginęłaby. - znów warknął ze złością, na samego siebie. - Ale czy aby na pewno? - zapytał przypominając sobie w jaki sposób poznał swoją żonę.

wspomnienie:

- Kochałem ją Hana. Do niczego jej nie zmuszałem. Gdybym wtedy wiedział to co wiem teraz myślisz, że pozwoliłbym jej być ze mną? Czy myślisz, że pozwoliłbym jej zginąć? O mało nie postradałem zmysłów po jej śmierci. Po dziś dzień każdego roku jadę tam oddać jej cześć. Każdego cholernego dnia, pamiętam o niej. Każdego cholernego dnia obwiniam się za jej śmierć! - znów zamilkł, a łzy bólu spływały po umęczonej twarzy. - Nic nie poradzę, że kochałem też Ainur... - kolejna cisza tym razem nie została przerwana kolejnym potokiem Wilczych słów.

_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Mistrz Gry

Mistrz Gry
Liczba postów : 848
Widziała, jak reaguje, jak mówi drżącym głosem i zaciska pościel, tudzież tacę równie drżącymi palcami. Widziała również jego łzy, smutek i złość - wszystkie emocje po kolei.
- Gdybyś wiedział... - prychnęła cicho.
- To być może byś coś zmienił, a może nie zmieniałbyś niczego. - bo ją kochał, bo chciał z nią być, bo miał z nią dzieci, bo tak mu było wygodnie, bo taka była iluzja - każdy jeden scenariusz niósł kłamstwo i prawdę.
Ona na samą myśl i pytanie pokręciła głową. Odpowiedź była prosta i trudna zarazem. Jedną jej część już znał, a mianem była miłość - głęboka, szczera, najczystsza na świecie - druga pominięta w monologu żalu i rozpaczy przyodziewała szatę miłości matczynej, która jak u każdej matki, chciała dla swoich dzieci najlepiej.
Chciała, aby miały pełną rodzinę, z której mogły czerpać wzorce i szukać u niej wsparcia. Chciała tego wszystkiego nie dla siebie, a każdej istoty, która jakkolwiek była zaangażowana. W końcu też chciała, aby Marcus pozostał najlepszym synem w oczach rodziców, bo taka była właśnie ona: bystra, silna ciałem i duchem, dzięki którym nigdy się nie poddała, oddana swoim pociechom i wszystkim tym, których uznała za rodzinę.
Ona zaś, taka nie była...
Widząc, jak bolesna cena spadła na siostrę, nie chciała popełnić jej błędu i właśnie dlatego cieszyła się, że pomimo grzechu chwili jej własne dziecko rodziny “pełnej” nigdy nie miało.
- Czy Ty się w ogóle słyszysz Horik? Przestań w końcu pieprzyć i okłamywać sam siebie, bo to do niczego nie prowadzi, a już na pewno nie do Twojej skruchy. - emocje wzięły w końcu górę, tak długo tłumione.
- Jak możesz mieć świadomość i pojęcie o miłości od pierwszego wejrzenia, skoro sobie zaprzeczasz? Nie było przypadkiem tak, że sam sprowadziłeś na siebie to kłamstwo? W końcu sam to powiedziałeś: przypominała Ci Ainur, więc czemu nie mogło być tak, że każdego dnia, nocy, przez te wszystkie lata ją sobie wyobrażałeś? Jeżeli tak, to nie kochałeś Irminy, może jej urodę, nie wiem, ale na pewno Ainur w najgorszy chory sposób na zapełnienie pustki w sercu. A teraz jeszcze próbujesz się bronić słowami i tłumaczeniem, czy aby na pewno by nie zginęła i że nic nie poradzisz na to, że kochałeś też Ainur. Skoro tak bardzo Ci zależało na obu, to dlaczego przez tyle lat kryłeś się jak ostatni tchórz nawet przed nią? Dlaczego raz za razem brałeś kolejne kobiety, a potem jak gdyby nigdy nic chodziłeś na grób żony? Po co to wszystko? Dla zabawy? Dla spełniania chorych fantazji? Dla udowodnienia sobie, że nie było w tym nic złego? - usta zacisnęły się w wąską linię, podobnie pięści, które nie potrafiły dłużej znosić całego napięcia.
- Ty, Alfa Alf, najpotężniejszy z nas wszystkich... Jak chcesz być dobrym przewodnikiem, skoro żyjesz w wiecznym kłamstwie... Obiecałam jej, że nic Ci nie powiem i że będę mieć na Ciebie oko, gdyby jej kiedykolwiek zabrakło, że się Tobą zaopiekuję i pomogę w razie zagrożenia i słowa dotrzymałam. Na sumieniu mam słabość wspólnych chwili, mimo iż doskonale wiedziałam, że nawet we mnie szukałeś swojej Ainur, ale dłużej nie umiem utrzymać spokoju, nie teraz, kiedy pokazujesz swoją prawdziwą naturę, tą, która pomimo pozycji w ogóle nie rozumie własnej natury wilka. - warkot, łzy...
W końcu i jej bariery pokruszyły się na setki maleńkich odłamków. Uwolnił się gniew, żal, smutek – wszystkie tłumione emocje po kolei. Jedna po drugiej spływały potokiem łez i syków z boleśnie zaciśniętych warg, którymi do niedawna wypuszczała masę słów.

@Marcus Wijsheid
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
Z każdym wypowiadanym przez kobietę słowem wzbierało w nim poczucie gniewu. Najpierw budził się on wewnątrz klatki piersiowej, powoli z tłoczoną w żyłach krwią, rozchodził się powoli po całym ciele. Pierwszą oznaką złości była wyraźna zmiana w kolorze jego oczu które najpierw zaświeciły czerwienią, a następnie przeszły we fiolet. Z cichym sykiem zerwał się do pozycji siedzącej.
- Kochałem ją! - ryknął - Skąd możesz wiedzieć, co na prawdę do niej czułem co? - słowa zaczęły wylewać się z jego ust z głośnym brzmieniem. - Każdego cholernego dnia do jej śmierci kochałem ją! Mimo że mój chory umysł podopowiadał co innego. Nie byłem tego świadom. Słyszałyście coś z przez sen, ale czy którakolwiek z was zajrzała do mojego Serca? Czy którakolwiek z was zadała sobie trud, żeby zajrzeć do mojej głowy po jej śmierci? Czy krucjata której byłem uczestnikiem, zgładzenia tych którzy wyrządzili jej największą krzywdę, to za mało? Poświeciłem połowę swojego życia na uganianiu się za tymi, co byli temu winni. Mogę teraz opowiadać młodym bajeczki o świętej wojnie, bo nam zagrażali. Gówno! Walczyłem dla niej, mordowałem dla niej! Polowałem na nich, bo zabrali mi ją! - w jego oczach kipiał ognisty gniew, całe ciało drżało z roztrzęsienia. - Owszem być może w moim chorym umyśle tkwiła ta do której teraz nie mam wątpliwości o swoich uczuciach. Jednak wtedy, masz moje słowo, nie byłem tego do cholery świadom. Kochałem Irmine. Dlatego jeżdżę na jej grób. Dlatego, że brakuje mi jej delikatnych dłoni na moim policzku, dlatego że brakuje mi jej kojącego głosu, brakuje mi jej. Czy ci się to podoba, czy nie! - słowa powoli cichy jednak ostatnie zdanie znów wybrzmiało z pełną mocą, zakończone powolnym osunięciem się na poduszki.

- Bo jestem tchórzem Hanna - kolejne słowa padły szeptem, jednak wzrok miał utkwiony w jej oczy. - Bałem się wejść z buciorami w jej życie, bałem się wciągać ją w moją wojnę. Nie chciałem jej stracić po tym gdy zadałem sobie sprawę, co do niej czuje. Ona była moją słabością i jest tak do dziś. - syknął, gdyż ból zmęczonych mięśni się nasilał. - Bo byłem cholernym honorowym dupkiem, który zamiast myśleć o sobie, nie mówiłem, wiedząc, że jest szczęśliwa, albo tak mi się wydawało, przy kimś innym. O bogowie gdybym wiedział, jak się wtedy myliłem. Potem cóż... - zamilkł, przymykając oczy. - Strach, cholerny paraliżujący strach, że któregoś dnia obudzę się przy jej zimnym ciele. Ona umierała na moich oczach Hanna. Bałem się, tak cholernie bałem się przeżywać to znów. Utratę kogoś, kogo wielbię. Nie poradziłbym sobie z tym znów. Widzisz, niedawno swojemu przyjacielowi powiedziałem, nie przedkładaj miłości ponad strach. Gdybym tylko sam przestrzegał tych słów. - znów dłuższa cisza, przerywana ciężkim świszczącym oddechem. - Mylisz się, nie Ainur w tobie widziałem.

- Dotrzymałaś słowa, a jednak siedzisz tu ze sztyletem w dłoni. Karmisz mnie, leczysz, a jednak nie raz zastanawiałaś się, czy nie poderznąć mi gardła. Ty która tak bardzo nienawidzisz mnie, obwiniasz za śmierć twojej siostry. Dlaczego zgodziłaś się na tamten romans? - zapytał. - Skoro tak bardzo nienawidzisz mnie za to co zrobiłem, nie zatopiłaś swego sztyletu w mojej szyi czy sercu? Dlaczego nie karzesz mi zapłacić najwyższej ceny za swoje winy? - dodał. - Czym według ciebie jest natura której tak wielce nie rozumiem. - rzucił kobiecie wyzwanie w oczach. - Ty jedna z nielicznych żyjących tak długo jak ja. Jaka jest nasza natura? Czego tak bardzo nie rozumiem? - dodał z szyderstwem w głosie.

_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Mistrz Gry

Mistrz Gry
Liczba postów : 848
Oczy płonęły czerwienią, a potem na jej miejsce wpełzł fiolet. Kobieta bardzo dobrze znała tą barwę, a jednak nie wzdrygnęła się ani na milimetr, nawet kurde nie pochyliła głowy. Zamiast tego sprzedała “True” Alfie cios w twarz, dając tym sposobem upust wezbranej złości.
- To za nie obie. - i fuknęła przez zaciśnięte kły, które instynktownie się wysunęły, lecz nie po to, aby zabić. Stanowiły świadectwo złości i łez, które raz po raz zaczęły spływać po zaczerwienionych polikach.
- A to za to, że pieprzyłeś się na lewo i prawo, zamiast wziąć się w garść, Ty pieprzony hipokryto. - a potem znów wymierzyła atak, równie silny co poprzednio, ale nie taki, żeby złamać kość, czy wyrządzić inną “niemiłą” krzywdę. Czy się bała? Ani trochę, o czym świadczyły kolejne słowa wypuszczone falą zabójczego tsunami.
- Możesz sobie być True Alfą, możesz próbować się bronić, czy nawet rozkazać mi, ale wiedz, że wtedy tylko udowodnisz to, jakim jesteś tchórzem. Powiedzmy to sobie wprost Marcus: żadnej z nas nie powiedziałbyś wprost, co siedziało Ci w głowie - przed żadną z nas nie pozwoliłbyś też otworzyć swojego umysłu. - przerwała, chcąc wziąć głębszy wdech, aby uspokoić własne emocje, a potem usiąść i chwycić mężczyznę za ramiona bez względu na konsekwencje.
- Ja pieprzę Marcus, przestań się kurwa samolubnie tłumaczyć i popatrz na mnie! Chędożyć tych, na których polowałeś - to był jedynie półśrodek, który wniósł więcej złego niż dobrego. Przestań być śmierdzącym tchórzem! Przestań wciąż przepraszać Irminę i rusz dupę, aby stać się prawdziwym facetem! No, chyba że zamierzasz nadal kulić ogon pod dupę, puszczać się i udawać, że wszystko jest w porządku, a potem tłumaczyć durnie przed Seleną. Ją też tak kurwa potraktujesz tak samo? Będziesz zwodził i karmił tłumaczeniami? Do kurwy nędzy Horik, weź odpowiedzialność za to co się stało - tym razem nie spieprz sprawy i zachowaj się jak prawdziwy wilk! Bo tego właśnie nie rozumiesz – walki o to, na czym nam naprawdę zależy! Jesteśmy wojownikami, a nie tchórzami, którzy chowają łby pod ziemię, a tym bardziej nie jesteśmy jebanymi cieniami, aby działać cichutko w myśl: bo nie chciałem się kurwa wpierdalać butami w jej życie. Gdy czujemy zazdrość, pokazujemy ją, gdy chcemy kogoś zdobyć, zdobywamy, wytężając wszystkie siły, póki nie dostaniemy w twarz. Kiedyś to wiedziałeś, gdy kilka razy nawinąłeś się na jej pazury albo wtedy, gdy przez Ciebie straciła swoje ofiary. - słowom nie było końca: uderzały i uderzały, czasami odbijając te, którymi próbował zaatakować kobietę Marcus.
Aż w końcu zapadła cisza w chwili pauzy i momencie objęcia wilkołaka w dziwnie znajomej i miłej bliskości bez choćby grama podtekstu.
- Masz rację, chciałam, ale wtedy nie byłabym lepsza od Ciebie. Zamiast konfrontacji wybrałabym łatwiejszą drogę, a potem zamiotła wszystko pod dywan. Nie, nie tak zachowują się wilkołaki, w których płynie i wybucha duma. Nie stosują półśrodków, lecz dzielnie znoszą ciosy, wyprowadzając kolejne ataki. - a kiedy głos ponownie zaczął odbijać się od ścian, to tym razem nie sączył w nie jadu i gniewu - stał się spokojniejszy i o wiele słodszy dla zmęczonych uszu.
- Chwila słabości, zatracenia, ciekawości tego, co takiego widziała w Tobie Irmina, a może okazja na wdarcie się do Twojego umysłu. Nie odpowiem Ci na to pytanie, ponieważ nie wiem, ale bez obaw, nie próbowałam Cię usidlić. Zabicie Ciebie też nie wniosłoby niczego dobrego: Irmina i Frey nie byłyby zadowolone, Twoja wampirzyca również. Nie zależało mi też na odebraniu dziecku jego prawdziwego ojca. - bo aż chciało się powiedzieć: Iza był ostatnim kretynem, skoro dał sobie wcisnąć nieswojego potomka.

@Marcus Wijsheid
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marcus Wijsheid

Marcus Wijsheid
Liczba postów : 588
Pierwszy cios przyjął z godnością, czuł się winny, co do tego nie było wątpliwości. Widział kipiącą w niej złość, i po części ją rozumiał. Cios z głośnym plaśnięciem odbił się po pomieszczeniu a spojrzenie Marcusa, było utkwione w oczach kobiety. Niue było już w nich złości która kipiała w nim sekundy wcześniej.
Kolejne uderzenie również przemilczał, jednak usta zacisnęły się w wąską kreskę. - Mylisz się, Irminie nie miałem czego powiedzieć, choć jak śmiem sądzić, brak świadomości nie zwalnia z odpowiedzialności. - nie bronił się. Miała racje w częsci słów. Za to należało się mu to, co właśnie od niej otrzymywał. Mógł się nie zgadzać z nią pod pewnymi względami, w końcu nie siedziała mu w głowie. Czy jednak był sens tłumaczyć, bronić się? Spojrzał na nią po jej słowach. Po lawinie słów, po ciosach, które spadły na umęczoną duszę, poranione ciało. Objęcie kobiety przyniosło ulgę, ostrożnie owinął ją swoimi ramionami, a ona mogła poczuć, jak zaczynają, władnąc nim spazmy płaczu. - Masz rację. Nie powinienem nigdy pozwolić jej odejść, być może uchroniło to wiele osób. Być może.. - zaszlochał. W jej ramionach czuł, jak powoli spływa na niego spokój, czuł, jak problemy stają się odleglejsze. Zawsze tak czuł, zawsze czuł się w jej objęciach przyjemnie, bezpiecznie. Dziś przekonał się, że Hanna zawsze gdzieś czuwała, dziś wiedział dlaczego, stąd czasem złudne wrażenie jej zapachu w okolicy.
Chciał coś powiedzieć, jednak czy jakiekolwiek słowa miały jakiekolwiek znaczenie? Czy jakiekolwiek słowa zmieniłyby przeszłość? Miała racje, był tchórzem i z tym trzeba było się pogodzić.


Na kolejne słowa szukał dobrej odpowiedzi gdy w końcu dotarł do niego ich właściwy sens. - Dziecku? - zapytał, zrywając się znów z łóżka. Ból stał się odległy, ważne w tym momencie było to, co mógł zaraz usłyszeć. Spojrzał kobiecie głęboko w oczy - Moje dziecko? - zapytał, nie będąc pewien czy dobrze zrozumiał słowa kobiety. Oczywiście gdyby okoliczności tego spotkania były inne, kto wie może i klocki same wskoczyłyby na swoje miejsce. W końcu zapach Regisa nosił nuty tak dobrze znane z zapachu swojej matki. Pewne podobieństwo które momentami rzucało mu się w oczy. Sygnet który pewnego dnia dostrzegł, na palcu Syna również w tym momencie nie wpadł mu do głowy. Czy można jednak było mu się dziwić? Nadmiar zasłyszanych dziś informacji nadal buzował mu w głowie.

_________________
"Gdy dusza opuszcza swą cielesną powłokę zauważasz, że śmierć i obsrane spodnie rzeczywiście idą w parze."
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Mistrz Gry

Mistrz Gry
Liczba postów : 848
Wiele rzeczy musiało zostać powiedzianych, aby jeszcze więcej ujrzało w końcu światło dzienne. Choć wilczyca pokazała pazur i ośmieliła się podnieść rękę na najpotężniejszego, nie uczyniła tego z radością i pragnieniem triumfu, przeciwnie – w głębi duszy (nawet jeśli z własnym zwątpieniem) chciała podarować Marcusowi Katharsis: wzburzyć fale i uspokoić fale poprzez erupcję najgłębiej skrywanych trosk, żalu i gniewu, przez które tak długo żył w toksycznym przeświadczeniu. Prawdą oczywiście był o zawahanie, niezgodność i różnica zdań, bowiem ich poglądy miały tendencję schodzić i rozchodzić się w najróżniejszych fragmentach drogi. Gdyby jednak spytać, ktoś tam na górze powiedziałby, że było to właśnie w tym wszystkim najpiękniejsze, ponieważ pozwalało zrozumieć zawsze dwie strony medalu - i tak też było w przypadku Hany.
Niech nie zwodzą myśli, czyny i słowa - niech przemówią oczy, którymi kobieta stanęła otworem, gdy w końcu postanowiła przetrzeć klapki własnego jestestwa i ujrzeć jestestwo Marcusa. Duszę miała obnażoną, a ręce pewnie zatrzaśnięte na jego ciele. Po wylaniu brudnej zawartości z czary chciała podarować mu odrobinę spokoju, zupełnie jak kiedyś, gdy w przypływie chwili, oboje poddali się pływom słodkiego zapomnienia.
- Więc ją złap i już nie wypuszczaj. W każdej tragedii zawsze znajdzie się namiastka nadziei. - wyszeptała cicho w przerwach głośnego szlochu mężczyzny, który ze swobodą przyjmowała w swoje ciało, odwdzięczając się delikatnym gładzeniem pleców, a co ważniejsze: silnym biciem serca.
- To był moment, chwila, słabość i ukojenie... Nie planowałam tego, na początku się nawet bałam - zła i pełna żalu, ale kiedy przyszedł na świat, wszystko się zmieniło. Jak na ironię, ze wszystkich cech, akurat serce otrzymał "po niej" i właśnie dlatego nie mogłam Ci powiedzieć, aby chronić go przed tragedią, ale tak, dziecko, które uznawano za potomka Izy, to tak naprawdę Twój syn. - a kiedy zerwał się gwałtownie z łóżka, usadziła go delikatnie, aby nie nadwyrężał ciała, które pomimo wilczego wigoru, nie zdołało jeszcze w pełni nabrać sił po bolesnych torturach.
- Zostawiłam mu Twój sygnet. - zakończenie, puenta – raczej potwierdzenie tego, co pełzało zawile potokami myśli w głowie Marcusa - co było prawdą i niejako pozwoliło kobiecie na otarcie zaczerwienionych oczu i polików mężczyzny ze śladów łez.

@Marcus Wijsheid
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Sponsored content


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Powrót do góry

- Similar topics

 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach