καὶ σύ, τέκνον

5 posters

Strona 1 z 2 1, 2  Next

Go down

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904

It was cool, nothing fire, nothing broke. Keep simple, nothing tired, nothing old, same as you. Carve your name on arrival, don't pass. Go. Lipstick stain on the rifle blowing smoke. Same as you. No return. No return. No reason.

MARIE, TAHIRA & SAHAK | THEME




Cisza w aucie nie przytłaczała. Rytmiczny szum silnika, płynne przerzucanie biegów, pstrykanie kierunkowskazu oraz szum trzech oddechów stanowiły jedyne dźwięki wewnątrz auta, przy którego lusterku kołysał się neutralny odświeżacz zapachu w kolorze toksycznego błękitu. Sahak nie potrzebował GPS-a, nie potrzebował też znaków drogowych. Ciemna noc płynęła za nimi, odciętymi od chłodu wczesnej wiosny w srebrnym wynajętym samochodzie, przez budzącą się do życia Bułgarię. Gałązki pęczniały już, brzemienne w liście i kwiecie.
Z lotniska droga nie była długa.
Nie zapowiedzieli się, oczywiście, ale dzięki aniołom, stróżującym dookoła posiadłości Adonisa, wiedzieli, że mieszkańcy są w domu. Posiadłość, należąca do seniora ich gałęzi rodowej, znajdowała się niedaleko Płowdiw, zajmowała kilka hektarów zieleni, w której centrum stał dworek. Z zewnątrz zachowano tradycyjną, zabytkową elewację, ale wnętrze w znacznej mierze zostało odnowione, poprzez dodanie elektryczności, kanalizacji, instalacji wodnej oraz innych dogodności współczesnego świata.
Sahak zatrzymał się przed ogromną, kutą bramą, otoczoną wysokimi cyprysami i kamiennym, wysokim murem. Przez chwilę stali w miejscu, zbyt krótką, aby była podejrzana, ale dość, by dać sobie oddech. Wampir wyjął ze kieszeni spodni pilota i otworzył ją. Jej skrzydła rozsunęły się przed nimi, otwierając się na żwirowy podjazd.
Lasciate ogne speranza, voi ch’intrate.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Tahira

Tahira
Liczba postów : 1257
Dorien zostawił w Kairze vana, a potem ona zostawiła go na strzeżonym bułgarskim parkingu niczym w stajni. Pozostawiony przenośny dom pozostał tam niczym wierny rumak, aby inni mogli zadbać o niego z należytą troską. Teraz brakowało jej białych ścian mieszkania na kółkach, lustrzanych powierzchni i aromatu świeżo palonej kawy. Ich rodzinna wycieczka zdawała się być onirycznym delirium, odrealniona do cna, gdy razem z Marigold jechali do wrót piekła, w którym wszystko się zaczęło, a teraz... kto wie, po niemal dwustu latach może wreszcie się zakończy i smok zje własny ogon.

Nie ruszała się wcale, wibrująca wcześniej kolorem i energią pożogi, teraz zdawała się być wyciszona niczym zasypane piaskiem palenisko. Len utrzymany w swoim naturalnym kolorze pokrywał jej ciało niczym włosienica, wprawnie ułożony hijab zbierał bez wyjątku kosmyki odrastających włosów. W nozdrzach wciąż czuła swąd spalonej skóry, nie drapała się jednak, nie szukała odpadających płatów i pękajacych bąbli, wiedząc, że ojciec udzielił jej już rozgrzeszenia wraz z błogosławieństwem krwi. Czy będzie tak łaskawy dla swojej siostry? Zatopiona w odczuciu pustki, która od środka zalewała jej istnienie, dopiero gdy stanęli zrozumiała, że zegar się zatrzymał w napiętym oczekiwaniu. Jej skóra pozostawała zimna, a czas odmierzany biciem serca zastygły w lodzie. Czas. Nacisnęła klamkę i wyszła milcząca z samochodu zbyt realnego by mógł być rzeczywistym.

_________________
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Głosy (a także i chór);
parodos.
Zawsze żyjemy we wnętrzu, okupując tożsamość każdego. Nasz byt bezustanny, choć nade wszystko cichy, jednak… Nie tutaj, nie teraz, nie w niej. Ona nas słyszy, jest zdolna oddzielić ziarna urojenia, wydobyć sens. Zjeść go, przejeść się nim i zwrócić. Włączyć nas w istnienie. Widzimy ją taką, jaka jest. Widzimy również, kim nie chciałaby być. Patrzymy, w co się powoli przepoczwarza oraz jak bardzo tego nienawidzi. Czemuż mielibyśmy milczeć, kiedy doświadcza cierpienia?
Niesprawiedliwe; od początku próbowaliśmy ją ostrzegać, lecz cóż tak naprawdę możemy zrobić – my; głosy wtórne. Niepoważne, jak zwykła mówić, natrętne, jednocześnie zdolne wypełnić ją po brzegi. My, którzy jesteśmy nią i ona, która nami nie jest. Ta tragiczna, beznadziejna imitacja człowieka; przemielone mięso, cuchnące żalem, niezdolne, ażeby przyjąć nową formę. Obrzynek życia, taki marny, ale zarazem potrafiący nas skłócić. Nasze głosy krzyżują się w poszukiwaniu jednomyślności, lecz podzieliła nas nieodwracalnie. Rozpoczęła spór, lecz tym razem wyniszczał on nie tylko ją.
Pierwszy głos, czyli ten, który chciałby, żeby ponownie poczuła promienie słoneczne na skórze, dniem i nocą dawał upust swojemu niezadowoleniu. Zamilkliśmy, na jakiś czas, obojętni na chaos. Marigold nie potrafiła oprzeć się złowróżbnym wizjom. Trzęsła się ta obrzydliwość, wystraszona wątpliwościami. To niewłaściwy moment, niewłaściwe osoby. Szukają baranka ofiarnego; kogoś, kto przyjmie za nich odpowiedzialność. Będziesz pionkiem w ich grze. Zakpią z ciebie i oskarżą – tak właśnie mówił głos pierwszy. Głos drugi; ten spragniony sprawiedliwości, zemsty, nie przejmował się poprzednikiem. Uparcie wznosił się ponad resztę, przekonując Marie, że nic nie będzie miało znaczenia, gdy na talerzu znajdzie się głowa Stwórczyni. Ponadto odważył się stwierdzić, iż wolność wnętrza była ważniejsza niż to, czego się obawiała. Widzieliśmy jak blisko zdawała się być spełnienia okrutnego marzenia, jak bardzo chciała mu wierzyć.
Głos trzeci, a także czwarty, które brzmiały tak samo i rozbrzmiewały w jednym czasie, najbardziej dokuczały jej podczas lotu samolotem. Współgrały oczywiście z niepokojem oraz poczuciem niedopasowania, który opanował wampirzycę na lotnisku. Nie chciała opuszczać Paryża. Nie byliśmy więc zdziwieni, kiedy dostała ataku paniki podczas odprawy. Nie zaskoczyło nas również histeryczne opłakiwanie własnego losu na podłodze w toalecie na pokładzie samolotu. Groteskowa była za to paranoiczna dbałość o szczegóły. Gdy agresywnie rwała papier, by powycierać rozpaloną twarz, upewniała się, że następny, wystający ręcznik papierowy nie jest pomięty lub osobliwie poszarpany. Jeżeli tak było, wyciągała kolejne sztuki aż do momentu uzyskania akceptowalnego stanu. Co więcej, wycierała wszystkie powierzchnie, jakich dotknęła, zupełnie jakby ukrywała ślady zbrodni. Zbrodni, której jeszcze się nie dopuściła.
Im bliżej byli celu, tym głośniejszy zdawał się głos drugi. Fantazjował o tym, co miało nadejść. Niemniej nie był osamotniony. Choć większość z nas milczała, od lądowania wznosiły się jęki piątego urojenia – lamentu wiecznego głodu i nienasycenia. Jedynemu, któremu nie potrafiła się oprzeć; najbardziej wyraźnemu oraz wulgarnemu z nas. Nic dziwnego, że nieustępliwie próbowała go ignorować, maniakalnie skubiąc czarne rajstopy. Miała wrażenie, iż się rozpadnie; prędzej czy później. My nie mieliśmy wątpliwości. Przez całą podróż narastało w niej poczucie obrzydzenia do samej siebie, wuja i kuzynki; do tego, co planowali. Wiedziała, że jak się poruszy, to zwymiotuje.
Auto zatrzymało się. Poczekała aż wszyscy wyjdą, a kiedy w końcu odpięła pasy, obstąpiły ją konwulsje. Gwałtownie szarpnęła drzwiami, wychyliła się i zwróciła na podjazd zielonkawą żółć.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Universal Person

Universal Person
Liczba postów : 529

Zupełna przypadkowość nie istnieje. Można uważać, że jesteśmy tylko chwilowym bytem uwięzionym pomiędzy „niczym” przed nami i „wszystkim” po nas, że pojawiamy się na świecie w sposób niepojęcie losowy, wnosząc swoją rolą w ogólny bieg historii tyle samo, jeśli nie mniej, niż byle mikrob, drobnoustrój. Ale w takim układzie nie ma miejsca ani na wolną wolę, ani wolę boską, wykluczamy bowiem jakąkolwiek celowość i intencję. Niezależnie od tego, czy troje nocnych wędrowców w srebrnym aucie podążało tropem niebiańskim czy przyziemnym, mieli motywację. Ich posunięcia w żadnym wypadku nie wynikały ze stochastycznych kolei losu.
Raisa zawsze mówiła, że całe nasze jestestwa podlegały woli ludzkiej, czyli naszej, niczyjej innej. To nasze własne dłonie je kształtowały, nie żadne wszechwładne, wszechmogące byty, za wszelkie sukcesy należało dziękować jedynie sobie i tym, którzy nam sprzyjali, a za porażki i niedolę nie obwiniać nikogo poza sobą. Uznanie siły wyższej i chylenie przed nią karku było dla desperatów, naiwniaków i ludzi próbujących przejść drogę dwunastu kroków uzdrowienia od uzależnień. Jeśli człowiek był czyimkolwiek więźniem, to wyłącznie swoim i swoich prymarnych potrzeb.
Drewniane okiennice dworku, jak zawsze, od kiedy tylko pamiętali, prawie we wszystkich oknach zatrzaśnięte były na głucho. Równie dobrze mogły znajdować się za nimi blendy bez prześwitów, lecz tak naprawdę tylko z zewnątrz zdobienia wydawały się lite, bez szczelin; z wnętrza domostwa, jeśli wyjrzało się pod odpowiednim kątem przez szparę między deskami, można było zobaczyć wąski pas ziemi przed rezydencją.
Tam, gdzie byli anieli, musieli znajdować się też diabli. Obserwatorzy, od których Sahak otrzymywał informacje, pośrednio przez pewne kobiece ręce, mogli zajść i zajrzeć tylko tak daleko, nim natknęli się na niewidzialną ścianę, po przekroczeniu której ryzykowaliby dekonspirację. Constanza Moreau zdecydowanie wolała nie narażać swoich ptaszków, zwłaszcza, że podstawową zleconą im partię odegrali wprost koncertowo: to właśnie dzięki nim wiedzieli, że nad Raisą nie wisiała już żadna opoka uwita z magicznych włókien żerowania na cudzej moralności. Nie niosła przed sobą tarczy z rozwijającego się w jej łonie zlepku komórek, których dokładnie połowa miała należeć do Nasira.
Diabli wiedzieli, że nocni wędrowcy się pojawili. Jak dalece zostały prześwietlone ich plany – co do tego nie było jeszcze pewności, możliwe, że dopiero niespodziewany klekot mechanizmu żeliwnej bramy zaalarmował mieszkańców. Gdyby tak było, czasu na przygotowanie się nie mieli zbyt wiele.
Nie ma przypadkowości. Jest tylko zaskoczenie.
— As-salāmu ʿalaykumā — usłyszeli niedługo po tym, jak Marigold przestała wydawać odgłosy przepychanej rury. Głos znali dobrze, dochodził z otoczonej drewnianą kolumnadą werandy. W ciemnościach sylwetkę mężczyzny ledwie było widać, zwłaszcza na tle pieczołowicie ukształtowanych w różne kształty żywopłotów z bukszpanu. Już samo powitanie, choć jowialne, brzmiało, jakby gospodarz był zdziwiony. Nieznane auto na pewno nie ułatwiło mu rozpoznania w pierwszych chwilach, podobnie jak hijab pieczołowicie owinięty wokół głowy Tahiry. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział ją w tej odsłonie. — Bracie, dlaczego nie daliście znać, że się zjawicie? — spytał pozornie przyjaźnie, lekko rozchylając ręce, podczas gdy schodził do nich po schodkach ukrytych w małym zielonym labiryncie. — Bylibyśmy przygotowali lepsze powitanie...
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Wysiadł i z rękoma w kieszeniach wizytowych spodni patrzył na Marigold, która oddawała zawartość swojego żołądka na żwir drogi. Mało co go obrzydzało tak, jak wymiociny, jego nos zmarszczył się nieco, gdy dotarła do niego kwaśna woń. Brzmiała dokładnie tak, jak ich zamiary, gorzko, toksycznie, jak coś przeżutego i niewłaściwego. Trującego.
Dopiero gdy usłyszał głos Nasira, zmienił kierunek swojego spojrzenia na swojego brata.
وَعَلَيْكُمُ ٱلسَّلَامُ وَرَحْمَةُ ٱللَّٰهِ وَبَرَكَاتُهُ * Nadal liczę, że przekonam Tahirę do latania — odpowiedział, co było niejako prawdą. Sahak od dawna próbował, z bardzo kiepski rezultatem, namówić córkę na pokonanie swojego lęku przed wysokością. Sam wampir przepadał za tą formą transportu, regularnie odnawiał dokumenty na swoje aktualne dane, aby móc legalnie pilotować mniejsze rodzaje aircraftów, różnego rodzaju awionetki i helikoptery.
Czasami ciało odczuwa się bardziej jako kolejny obiekt między innymi w świecie, zamiast jako trzon swojej egzystencji. Zamiast stanowić jedność z duchem, jest rozdzielone, inne, a złudne prawdziwe ja spogląda na nie z łagodnością, rozbawieniem lub nienawiścią. Taka separacja powoduje odczłowieczonej samoświadomości brak możliwości w partycypacji w życiu, prawdziwym, pełnowymiarowym życiu świata materialnego, zewnętrznego. Nie da się odczuwać emocji, ruchów, ekspresji, słow, akcji, w wymiarze reakcji i relewantności. Wampir zakorzenił się w obecnej sytuacji, w konkretnej chwili. To coś, czego oczekiwał.
Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, staromodne Camele, wspiął się po schodkach, wyjął jednego dla siebie, a drugiego wysunął nieco z opakowania, wyciągając w stronę Nasira. Jakże to było zabawne. Ich powitanie, pokój z wami, teraz fajka pokoju, lecz oni nie przychodzili, w pokoju. Oni nieśli pokój dla własnych dusz, które żądały krwi i śmierci, aby go zaznać. Lustro ostatniego spotkania, przed balem, gdy to Nasir poczęstował go cygarami.
Przybywamy jako heroldzi dobrej nowiny — zaczął, zaciągając się papierosem.

* وَعَلَيْكُمُ ٱلسَّلَامُ وَرَحْمَةُ ٱللَّٰهِ وَبَرَكَاتُهُ — i z wami pokój i łaska i błogosławieństwo Allaha

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Tahira

Tahira
Liczba postów : 1257
Było w tym coś paraliżującego, a jej doskonała maska barwnej dandyski odeszła w niepamięć, w niebyt bezistnienia. Było jak kiedyś, było jak wtedy, gdy pierwszy raz przekroczyli próg jej domu, gdy miała na sobie lniany hijab i prosty strój okrywający ciało jak włosienice. Gdy była mu dzieckiem, niewinnym, pierworodnym wkraczającym do Edenu, którego władcą nie był Bóg, a Wąż. Wężowa Pani. Dała jej wonne olejki, dała jej stroje i błyszczącą biżuterię. Nakarmiła ją kłamstwem i zepsuciem, które po dwustu latach wrosło w istotę Tahiry, czystej dziewicy, niczym druga twarz. Ale pustynia swoim ogniem spaliła ją i dała to nowe życie. Drugą szansę.

Dziś Tahira nie zatańczy dla Sahaka. Dziś, nie pójdzie otumaniona kłamstwem o powinności kobiety do jego łoża. Dziś ostrze zabłyśnie dla kogo innego, nie dla życia, a zemsty, którą nieśli. Nie podeszła do wuja, nie zagadała lekko, nie wspomniała o wyjeździe wilkołaków z którymi mieli podpisać umowę, ani o w pewnym sensie zerwaniu stosunków dyplomatycznych z true alfą. Ileż było słów zachęty, by stała się szczurzą dziwką. Ileż słów pogardy, gdy robiła to, co uważała że należy do jej obowiązków. Wzdrygnęła się i miast podejść do Nasira, odwróciła się do Marigold w opiekuńczym geście.
– Chcesz trochę wody? – zaproponowała pochylając się ku niej, jak prorok pochylał się nad Samarytanką.

_________________
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Usta Marigold, zlepione cuchnącą wydzieliną, zamknęły się, gdy tylko usłyszała słowa kuzynki. Przekręciwszy nieznacznie głowę, spojrzała na Tahirę, w jej oczy, wiedząc, że odmówi. Jednak nie zrobiła tego od razu; analizowała prezencję wampirzycy z całą śmiałością, którą posiadała w wątłym, archaicznym ciele. Przyjrzała się kształtowi postaci; prowokująco, inwazyjnie – jakby chciała zerwać z niej odzienie, odkryć, co ukrywa. Wyglądała inaczej niż zwykle; pozbawiona koloru, charyzmy, iskry. Marie pastwiła się nad nią każdą nieujarzmioną myślą, opanowana osobliwym przyzwoleniem na okrutność. Nadal chowała urazę, nigdy nie wyleczyła się z pamiętliwości. Wiedziała, iż wylęgające się w niej najokropniejsze z najobrzydliwszych uczuć definiowały świadectwo jej istnienia, a Tahira… zasługiwała na nie wszystkie. Dossett, przyglądając się kuzynce, nawet nie zauważyła jak paskudztwo (pozostałość śliny oraz wymiocin) spływa po jej brodzie prosto na wymiętą czarną spódnicę, jaką bezustannie ściskała. – Nie – odpowiedziała krótko, głosem starannie pozbawionym wdzięczności za oferowaną pomoc. Nie przyjechała tu, ażeby się bratać; nie musiały ze sobą rozmawiać.
Przerwała niefizyczny kontakt, wychodząc wreszcie z samochodu. Trzasnęła drzwiami niby nieświadoma własnej siły, a następnie przeniosła wzrok na Sahaka i Nasira. Mdłości powróciły. Ta farsa była barbarzyńska, nieludzka. Kolejna gra, nieistotna uprzejmość. Wampirzyca zaczęła podejrzewać, iż łgarstwo po prostu płynęło w ich żyłach, stanowiło podstawowy składnik krwi. Jednakże nie było już powrotu, mogli iść tylko naprzód.
Patrzyliśmy jak omija rozmawiających ze sobą mężczyzn i wbiega do budynku, poszukując toalety. Większość z nas śmiała się z niej, z tej słabości oraz tchórzostwa. Z prostactwa – Dossett pragnęła zasnąć, by obudzić się już po wszystkim. Chciała włożyć ręce w martwą, upewniając samą siebie, że koszmar zniknął. Była przekonana, iż dzięki temu odzyska wolność… wszystko się odmieni. Śmierć Raisy rozerwie przeklętą więź, a niebo się rozstąpi. Ona, nieczysta i niegodna, w końcu zostanie uznana przez Boga z Nazaretu. Zedrze on z niej skórę, wyzwalając duszę. Opuści cud ciała oraz wypluwając grzeszną krew, przekona się o Jego litości, o zesłanej łasce. Spojrzy Jego oczami, będzie oddychać Jego oddechem, a wtedy pierwszy raz od wieków poczuje bicie własnego serca. Przez krótką chwilę, ale zarazem całą wieczność, podda się cierpieniu w imię Jego – błogosławiona ta przeklęta, albowiem będzie chwalić Go wiecznie.
Zwymiotowała jeszcze trzy razy, dopiero wtedy umyła twarz. Unikała własnego odbicia, była przerażona tym, co może w nim odnaleźć. Przez parę minut płukała usta wodą, lecz nie mogła pozbyć się obrzydliwego posmaku; wsiąknął on w ściany przełyku niczym czarna pleśń. Rozżalona wampirzyca przeszukała wszystkie szafki w łazience, a gdy dotarła do produktów sanitarnych, chwyciła płyn do mycia szyb. Utkwiła w nim puste spojrzenie; naprawdę rozważała wypicie go. Namawialiśmy ją, żeby to zrobiła.
Finalnie przepłukała buzię własną krwią i opuściła pomieszczenie, poszukując tych, z którymi przybyła.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Universal Person

Universal Person
Liczba postów : 529

— Dobrej nowiny…? — powtórzył ze sceptycznym zaciekawieniem, trochę się przy tym krzywiąc, jakby przy okazji ugryzł się w policzek. Ten zlepek słów zdecydowanie za bardzo kojarzył mu się z przesłaniem religijnym, euangelion. Czy ku zaskoczeniu Sahaka, czy też nie, mężczyzna przystopował gest brata otwartą dłonią, dając do zrozumienia, że dziękuje, ale odmawia poczęstowania się. Ciężkie, złote pierścienie na jego palcach błysnęły cwaniacko. “Rzuciłem, Raisa nie chce wokół dymu”, wyjaśnił oględnie. Nadal stał na wąskim deptaku wijącym się między korytarzykami z zieleńca, jak gargulec strzegący przejścia, w dziwnie chłodny i nonszalancki sposób zatrzymując całą grupę na podjeździe. Ułożył ręce na biodrach, palce połowicznie wsunięte w kieszenie prostych garniturowych spodni. Nie była to zdecydowanie poza tryskająca wylewną gościnnością.
I wtedy bohaterką pierwszego aktu została Marigold. Jej patykowata sylwetka prędko wyłoniła się zza pleców Sahaka, śmignęła tuż obok mężczyzn, i zanim gospodarz zdążył zareagować i złapać ją za ramię - umknęła mu, pędząc w górę podejścia po kamiennych schodkach. Spojrzał za nią i znów się skrzywił, wyraźnie spięty zajściem. Gwałtownie wyciągając rękę po Marie obnażył się mową ciała ze swoim instynktem: nie chciał, żeby wchodzili. Trochę jak kot, któremu powinęła się noga i wyrżnął pyskiem w krawędź stołu, a teraz musiał udawać, że spalony skok miał wyglądać właśnie tak, dokładnie w ten sposób, nie inaczej, że wszystko było zamierzone, nawet ból, więc marszczył uszy do tyłu, mrużył oczy i teatralnie lizał łapę dla niepoznaki. Sahak musiał to widzieć. A młodszy wiedział, że tamten wie. Krzywo wyszło. Trzeba było to jakoś zrehabilitować.
— Jakiej to… nowiny, bracie? — spytał jeszcze raz, rozluźniając trochę szczękę.
Wewnątrz domostwa było zwodniczo pusto. Jedynymi świadkami wtargnięcia Marigold było dwóch mężczyzn: młodszy, siedzący na otomanie blisko drzwi wejściowych, i stary lokaj stojący gdzieś w głębi korytarza, w rogu, pełniący nocną zmianę. Ledwie było go widać w burej liberii, miał wyglądać jak oparte o ścianę narzędzie, mebel pokojowy, gdy nie usługiwał akurat.
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Sahak powiódł wzrokiem za Marigold i nadsłuchiwał. Głównie jednak szarpaniny, a nie głosu wymiocin. Cichość, szum wody w instalacji. Czyli nie pobiegła wprost do Raisy, rozorać jej pusty brzuch i zajrzeć brudnymi łapskami do wnętrza, nie próbowała narodzić się z niej na nowo, dokonując aktu barbarzyńskiego cięcia cesarskiego jako lekarz i dziecię jednocześnie. Właściwe tego by się spodziewał po dzikiej dziewczynie, która miała namieszane w głowie i gardziła wszystkimi, nawet samą sobą.
Darbinayn, w jakiejś chorej satysfakcji, uważał, że dobrze jest wiedzieć obrzydzenie na swój widok od czasu do czasu. Pozwala na spojrzenie wgłąb siebie. Święty. Ha tfu. Daleko mu było, a lista siedmiu grzechów głównych niemal zdawała się być tylko potwierdzeniem jego przegoniłej duszy. Dobrze sobie o tym przypomnieć. Zazdrość, Gniew, Żądza, Chciwość, Obżarstwo, Lenistwo i Pycha, Przygnębienie.
Hanibal okazał się być jedynie rozkapryszonym dziecięciem Radnej Riche, zostałem zaakceptowany i namaszczony przez Radę na głowę rodziny, więc... Paryż stoi otworem. I biorę ślub.
Nie mógł powiedzieć, że mogą bezpiecznie wracać, to byłoby kłamstwo. Nie byli bezpieczni. Miał nadzieję zbić z tropu Nasira, w którego głowie najstarszy brat zawsze i na zawsze miał pozostać mnichem pogrążonym w celibacie, który krzywił się brzydko, gdy on i Raisa próbowali nakłonić go do wspólnych eksploatacji tematu cielesności. Raisa mogła podejrzewać coś, w końcu była również obserwatorką, ale Silvan stanowił wspaniały bufor, wielu myślało nadal, że Renata i Zimmerman nadal są parą, w końcu mieli razem dziecko i razem bywali, a Sahak to tylko szczeniak, który robi do którego z nich maślane oczy.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Tahira

Tahira
Liczba postów : 1257
Wspomnienia uderzały falami gorąca, jedna za drugą. Ciepło było tym do czego przywykła, jej cały świat był pełen gorących uniesień wysyconych goryczą rozczarowania. Ten świat spłonął, odeszły wilki, odszedł ród, odszedł stwórca. Ona odeszła. Umarła, by w chłodnym uścisku nieoczekiwanej empatii i wypalającym grzech brzasku saharyjskiego słońca zbudować siebie na nowo.

To jednak nie było możliwe.

Nie była rośliną, by odrzucić swoje korzenie, nie była zwierzęciem zapominającym w potrzasku swoją przeszłość. Nie była teraz nawet kobietą, która kilka dni temu postanowiła powrócić do żywych, po wtórej śmierci i spotkaniu z Nocnym Wędrowcem. Nie. Znów była dwudziestoletnią dziewczyną, przybywającą do Bułgarii pod osłoną nocy, niepewną tego co przyniesie jej to spotkanie. Tamta historia skończyła się tragedią, rozłamem, który raz za razem próbowali siłą wzajemnej dynamiki skleić – on i ona, garncarz hołubiący wolnej woli i naczynie płaczące w próżnię za nadaniem kierunku. Był w tej opowieści również duch, kapryśny, pachnący bogatymi olejami, dym który subtelnym dotykiem i fałszywym słowem przesączał się przez glinę. Raisa. Wtedy jej nie znała. Dziś znała ją zbyt dobrze. Stała więc za ojcem w milczeniu dopełniającego się przeznaczenia. Dziś i nigdy, wampirzyca nie zwiedzie jej półprzezroczystą smugą.

_________________
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Przejechawszy językiem po zębach oblepionych krwią, wytarła jeszcze raz usta w nadgarstek, aby upewnić się, iż jest czysta. Każda wersja historii kończyła się i zaczynała dokładnie w ten sam sposób – od krwi. Nie miało znaczenia czyjej; nieodłączny omen malował w przestrzeni półprzeźroczystą przepowiednię, której ostrzeżenia nigdy nie potrafiła odnaleźć. Przemoc oraz czerwień, jakie wiele lat temu nieodwracalnie połączyły Marie ze Stwórczynią, tworzyły niespójny, trudny element. Tej nocy miał on przedstawić reimaginację tego, co nazywała nieżyciem. Aktorzy zajęli swe miejsca, odpowiednio ucharakteryzowani, odpowiednio zatraceni w personalnej bezgrzeszności; upadłej moralności; zemście… we wszystkim tym, co mogli jeszcze kontrolować. Słynny, niematerialny kodeks własnoręcznie spisany ręką trupiego doświadczenia – indywidualny dla każdego wampira – wskazał werdykt patologicznie jednomyślny do pozostałych. Ci, którzy zjawili się jako goście, już dawno osądzili gospodarza miarą przez siebie stworzoną; teraz pragnęli ostatecznie zatrzymać czas jego istnienia.
Marigold, swoim charakterystycznie szybkim, paranoicznym sposobem chodzenia, przemierzała korytarz w poszukiwaniu towarzyszy. Wpierw, całkowicie nieświadoma, przeszła obok drzwi wejściowych, kierując się na drugą stronę domostwa. Dopiero chwilę później zarejestrowała, iż reszta rodziny nie ruszyła się z miejsca; jakby rzucono na nich czar. Zatrzymała się, przysłuchując interakcji. Tracili czas na rozmowę, która tak naprawdę nie miała znaczenia. Wampirzyca zrobiła kilka kroków w tył, a następnie stanęła w wejściu, patrząc z góry na nieumarłe towarzystwo. – Przyjechaliśmy do Raisy; nie na pogaduszki na podjeździe… – Tak rzekłszy, utkwiła wzrok w potylicy Nasira. Była nieprzeciętnie zuchwała; już jakiś czas temu etykieta przestała ją obchodzić. Utrzymanie roli nienagannego cienia Stwórczyni skomplikowało się po eskalacji problemów z własną tożsamością oraz niespodziewanej wiadomości o ciąży. W Dossett wciąż tliła się irytacja, że nic jej nie powiedzieli… że wyjechali praktycznie z dnia na dzień; zostawili ją podczas jednego z gorszych epizodów psychotycznych. – Poślij w końcu po moją matkę.
Kiedy skupiła nieodgadnione spojrzenie na wampirze, wiedzieliśmy, co chciała zrobić. To nie był pierwszy raz, kiedy Nasir przeobrażał się w obiekt intensywnej niechęci Marigold. Jednakże ponownie przypomnieliśmy jej o tym, iż jest zbyt słaba – nie ma siły, żeby urzeczywistnić swoją tanią fantazję. Dekapitacja mogła poczekać, wszak hydra lernejska nie umierała po ścięciu jednego, peryferyjnego łba.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Universal Person

Universal Person
Liczba postów : 529

Nasir prychnął na wpół rozbawiony, układając brwi w szelmowski sposób.
— Ślub, co? Jeszcze czystszych czystości? — parsknął. Jak znał Sahaka, można było to pewnie potraktować w sposób ekstremistyczny i abstrakcyjny bardziej niż dosłowny. Raisa uwielbiała docinać Sahakowi na tle jego głębokiej religijności, Nasir też słabo widział prawdopodobieństwo, że brat odnajdzie się w związku z choćby odrobiną pasji. Chyba że wybranka będzie zakonnicą. Albo, że będzie to wybranek płci męskiej. Albo ktoś weźmie go przymusem i zaszantażuje.
A jeśli...?
Znów spojrzał na Tahirę i wtedy jego wyraz twarzy zmienił się na brudny, zarozumiały, jakby miał zaraz powiedzieć „a nie mówiłem”.
Grał na zwłokę. Nie było w mowie ciała Nasira nawet ziarenka gościnności, chociaż wiedział, że w końcu będzie musiał pozwolić im wejść do domu i być może ulokować na godziny słońca. To był dom ich ojca, ich wszystkich… właściwie nawet bardziej ich, niż jego. Adonis chorobliwie ciekał z dupą po świecie, od wieków zostawiając za sobą burdel gdziekolwiek się pojawił, to domostwo właściwie mocno korzystało na jego nieobecności. Zostawiało Nasirowi i Raisie wygodną przestrzeń. Na nieobecności reszty hałastry też korzystało, zwłaszcza Egona, Leticii, Marigold i Tahiry. Chyba nie trzeba wyjaśniać, dlaczego.
Zdecydowanie wolał pertraktować z Sahakiem niż z Marie i… czymkolwiek co tam miała nawalone w głowie. To dlatego, gdy dziewczyna wystartowała do niego z taką bezczelnością, Nasir wreszcie pękł.
— Coś nie tak z twoimi lekami? Bo chyba coś ci się wydaje, habibi— warknął. Odwrócił się, założył ręce na biodra i wspiął się kilka stopni w górę. Powoli, giętko. Miał ruchy tancerza. — Raisa nie została  poinformowana. Wpadacie sobie bez zapowiedzi, bez nawet zająknięcia, bez zainteresowania, czy to w porządku, czy jest dla was miejsce, pierwsze co zostawiacie to rzygowiny na żwirze! Prawo gościnności zgwałcone przez chamstwo gości. I to ja mam czuć się dłużny? — sarknął. Z jakiegoś powodu wydawało się, że tak naprawdę nie mówi tego wszystkiego do Marigold, a do Sahaka, jedynej osoby, z którą mógł czuć jakąś nić zrozumienia; jakby to do niego składał żałosną skargę, jego jedynego uważał za godnego partnera do rozmowy, jak również do zapanowania nad całym tym szambem. — Może czas się ogarnąć?


Assez, Chérie.
Nocą głos niósł się czysto. Płynął z góry, jakby prosto z niebios, dźwięczny, jasny jak gwiazdy. Okiennica w oknie na piętrze rozwarła się, wyjrzała przez nią ciemna, smukła sylwetka w powłóczystej sukni, niczym w todze, enigmatyczna na tle mroku za jej plecami.
— Nikt nie będzie po nikogo posyłał, nie mówisz do familianta, moje dziecko. Bracie, Tahiro. Wejdźcie, ulokujcie się, zajmijcie się sobą i dajcie nam odpocząć. Z całym szacunkiem, ale wymiana plotek to nic palącego, nie będziemy zmieniać swoich planów dla cudzego kaprysu. Porozmawiamy jutro. Gerai?
Cała trójka przyjezdnych doskonale wiedziała, że nie może być mowy o żadnym „jutrze”. Los sam domagał się rozwiązania, zagęszczał powietrze, pożerał tlen, wskazówki zegarów tykały uporczywie głośno, wyznaczając coraz krótszy czas do eksplozji. Krew wrzała, śpiewała żelazem. Teraz albo nigdy. Kolejna doba dałaby tylko więcej groźnego paliwa dla myśli i naraziłaby plan na fiasko, gdyby któreś z nich zadziałało w amoku, wyrwało się i postanowiło działać samo, na własną rękę. Czas był wszystkim. Odkupienie czekało za wrotami do raju.
Nasir z rozmachem otworzył drzwi na oścież i nie kryjąc urazy – a zarazem nadal szukając u Sahaka jakiegoś nienazwanego wsparcia – dał im przejść.
— Czujcie się jak u siebie. Jeszcze bardziej, niż Marie już się poczuła — dodał sarkastycznie.


@Sahak Darbinyan @Tahira @Marigold Dossett
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Tahira

Tahira
Liczba postów : 1257
Było na swój sposób urocze, ta nieoczekiwana więź słabości łącząca Marigold i Tahirę, nitka niewidoczna niczym syntetyczna żyłka, a ciasno oplatająca ich nadgarstki. Wampirze ciała, którym Thoetokos nie pobłogosławiła w nadludzkiej sile, były aktorkami metodycznymi, które pozostały w słabości by jak najdoskonalej wcielać się w ludzi. Upirdliwe. Zwłaszcza teraz, gdy jedna chciała pozbawić Nasira głowy, a druga tym czym częściej zdawał się myśleć. Ciemne spojrzenie palisandru pokrytego sadzą spojrzało zza zasłony na wuja i dostrzegło jego intencję, a żar pustyni jak nuklearny rdzeń zajarzył w sercu potępionej. Stała tu jak mała dziewczynka, jak wtedy przed laty, gdy jej życie było piękne, a po wizycie w tym raju przestało takim być. Nie była już tą dziewczynką. Wszystko popiół, wszystko zabrała uginająca się pod płomieniami wieża. Otworzyła usta, białe zęby zdobiły dwa predatorskie kły, lecz Tahira zarzuciła głową do tyłu i zaczęła się śmiać. Kolejne "ha" wznosiły się perliście po dziedzińcu, korzystając z akustyki tego miejsca. W końcu wszyscy jesteśmy aktorami, a świat to nasza scena. Postąpiła krok do przodu i oparła się o bark ojca. Nonszalancko, "po parysku".
– Chyba śnisz, że ten stary cap zmusiłby mnie do małżeństwa. Wystarczy, że muszę dupczyć się z alfami, dla większego dobra. – prychnęła, ściągając groteskowo usta na ostatnich dwóch słowach. Miękkim ruchem ześlizgnęła się z Sahakowego ramienia i podeszła do Nasira by i jego obdarzyć swą wężową atencją, by odnieść się do ich wspólnych spraw, uciszyć podejrzliwość, wymusić gościnność i otwarte ramiona. – Za Cyrilla nie zamierzam przepraszać, Hettie zgarnęła mi go sprzed nosa.– Słodki, kokieteryjny ton, starej dobrej Tahirki, czy myślała w tamtej chwili o tym jak łatwo było jej go przywołać? Wrócić na starą koleinę, do starych sprawdzonych sposobów, których nauczyła jej ciotka? – Ale będzie jeszcze okazja. Nowy dyrektor Łukasza jest pełen chęci do nawiązywania stosunków dyplomatycznych ciociu moja droga! – znów płynnie, jak w tańcu przeszła do kolejnego partnera dyskusji, krzycząc do ich głównego celu podróży. – nie powiesz mi, że Cię dziś nie zobaczymy. Musiałam tyle kilometrów kisić się w tych szmatach, mamy wino, wieści i oczy spragnione widzenia Ciebie.– znała ten budynek, wiedziała w której komnacie jest starsza wampirzyca. Wyminęła Nasira i szła dalej, ku drzwiom wejściowym.

_________________
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Sahak Darbinyan

Sahak Darbinyan
Liczba postów : 904
Sahak miał pewien opór do przejścia przez próg, nawet jeśli nigdy tak nie było. Teraz gdy zrywano maski i odkrywano prawdziwe, strawione oblicze. Jakże boleśnie nakładało się porcelanowe wytłoczenie zastygłych rysów twarzy na wrażliwą skórę i mięśnie. Posługiwali się kłamstwem, aby uzyskać prawdę. Prawdę w formie najbardziej okrutnej, wyrywanej z gardła siłą.
Chociaż pszczoły jeszcze nie bzyczały słodko w sadzie, który swojego czasu sam pielęgnował, nocami obcinając kolejne gałązki, krzewy winne ledwie zaczynały wypuszczać pnącza, na pewno zaopiekowane przez Raisę i jej upodobanie do ogrodów, i on miał wrażenie powrotu w czasie, do innego czasu. Jednak nie był już tą samą osobą, która przekroczyła pierwszy raz te progi, pierworodny syn, ani tą, która wprowadziła tam swą pierworodną córkę.
Typowym dla siebie spojrzeniem uniósł jedną brew w górę, na Tahirę, ale znaczącym był brak kroku w jakąkolwiek stronę podczas kontaktu.
Bądź pozdrowiona, Raiso i niech będzie pozdrowione dziecię w twym łonie — przywitał się z Raisą, po czym zwrócił się do Nasira. — Nie jestem gościem, bracie. To również mój dom.
Oto powracali do początku świata, do pierwszych braci, pierwszego grzechu. Oto dzień, w którym Kain zabił Abla.
Energia jest dziwna, jakby została zamrożona w paradoksie czasu. Wszystko pozostało, jakby uciekli w pośpiechu, nietknięci przez upływ lat. Co takiego było w tym miejscu, do którego go przyciągało? Wiedział, co będzie za progiem. Wielki obraz w hallu, który sam namalował. Adonis z córką na podwójnym fotelu, za nią Nasir, domalowani z fotografii Marigold i Basiten po jego dwóch stronach. Na siedząco, u stóp nestora rodziny, Leticia i Egon, dwójka najmłodszych dzieci. Za Adonisem zaś, nieco w mroku, sam autor obrazu, Sahak z obiema córkami. Już wiedział, że tego wieczoru ten protret spłonie. Farba rozpłynie się i powybrzusza, zniekształcając twarze.
Bo tej kary pragnął dla dwójki swojego rodzeństwa Sahak. Zapomnienia.
Wszedł do pomieszczenia, dotykając opuszkami palców ramienia Marigold, aby zabrać ją ze sobą do środka i zatrzymał się przed obrazem. Myślał, że zrobi na nim większe wrażenie, wniesie w niego zwątpienie, ale tak nie było. Teraz wydawał mu się kwaśnym żartem, który sam stworzył.

_________________
So, take me back to Constantinople
milestone 500
Napisałeś 500 postów!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Z każdym kolejnym słowem Nasira coraz ciężej oddychała. Słuchanie wampira zdawało się jej sprawiać niezmierzoną trudność, już po paru zdaniach była niemalże fizycznie zmęczona jego udziałem w ceremoniale. Posiadając przecież tak nieznaczną rolę, nie mógł się w ten sposób do niej zwracać. Nie miał prawa się nawet na nią patrzeć. Przez chwilę poczuliśmy, jak traci kontrolę, jak wyłazi ze skóry, porzucając akt. Najchciwsi z nas, ci pozbawieni tożsamości, wspinali się coraz wyżej, szybciej, chcąc dotknąć Marigold… prawie ją chwycili, jednak potem, w ułamku sekundy, wampirzyca rozluźniła wszystkie spięte mięśnie. Odpuściła. Oddzieliła się od siebie samej; od własnego gniewu, od nas, tworząc kolejny poziom rzeczywistości, w której oczekiwała większego wpływu na poskromienie niestałości.  
Skupiwszy się na jednej obeldze wyjątkowo paranoiczne, zaczęła zastanawiać się nad słusznością swojej poprzedniej decyzji o trzeźwości. Pragnienie pozostania świadomą zdawało się ryzykowne i prowadziło do niebezpiecznych sytuacji, aczkolwiek była to ostateczna decyzja, jaką podjęła. Niemniej przed opuszczeniem Paryża rozważała zmianę zdania, wpatrując się w leki, w całą kolekcję leków. Nie chciała uciszać symfonii duszy, lecz teraz w pewnym stopniu żałowała, iż nie wzięła chociażby hydroksyzyny. Jednocześnie wypełniała ją satysfakcja – pozwoliła sobie na czynne uczestnictwo w zemście. Miała tylko jedną szansę, żeby doświadczyć śmierci Stwórczyni, a po lekach byłaby przecież taka… otępiała, apatyczna… bierna. Nie mogłaby czerpać garściami z barbarzyństwa oraz prawdy, a tylko po to tu była. W terrorze, morderstwie, nigdy nie chodziło o Raisę, tylko o zaspokojenie potrzeb skupionej na sobie, zakompleksionej sekutnicy.
Nie powiedziała już nic więcej, po prostu patrzyła na Nasira, dopóki jej uwaga nie została całkowicie skupiona na kuzynce, która ponownie przyjęła swoją klasyczną postać. Kształt tak niesamowicie podobny do tego Raisy, że Marie nieznacznie się skrzywiła. Powrót Tahiry do starego usposobienia był nieoczekiwany po zaobserwowanych śladach metamorfozy. Teraz znów obcowała z wersją kuzynki, do jakiej była bezustannie porównywana po odrzuceniu wpływu Matki. Z pomnikiem, który Stwórczyni utworzyła na swoje własne podobieństwo.
Naturalnie, w tamtym właśnie momencie, wewnątrz Dossett został zasiany strach przed repetycją, przed naśladowcą; przed krwią z krwi, kością z kości.
Dopóki Tahira żyła… z nią trwała cząstka Raisy. Jednak to było zmartwienie na później.
Marigold przeniosła wzrok na główną atrakcję tej nocy, ale się nie przywitała. Obawiała się, iż w bezpośrednim kontakcie, przy najmniejszej wymianie zdań albo trywialnym kontakcie wzrokowym, Stwórczyni przejrzy jej prawdziwe intencje, odczyta podstęp; przetrwa.
Razem z Sahakiem wkroczyła do środka. Zignorowała wewnętrzny dyskomfort, który wynikał z dotyku; nawet tak delikatnego. Przekuła irytację z naruszenia przestrzeni osobistej w złośliwość, gdy tylko zauważyła, na czym wuj skupił uwagę.  – Nie wyglądam tak – rzuciła, również spoglądając na obraz.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sponsored content


Strona 1 z 2 1, 2  Next

Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach