Սիրելի հայրիկ, իմ սրտի սև
Dziwnie mi pisać list, którego nigdy Ci nie pokażę. Mój terapeuta twierdzi jednak, że dobrze jest, abym zwerbalizowała i urzeczywistniła w piśmie, w moim rodzimym języku to z czym się zmagam w naszej relacji, albowiem może to przynieść ulgę i szansę na ozdrowienie. Mówi też, o naiwny, że czas leczy rany, a człowiek może nabrać dystansu do spraw, które zadziały się w przeszłości. Dojrzeć. Mówi mi, że mam czas, ale… cóż, jest przekonany, że mam dwadzieścia lat więc… Niemniej spotkania z nim przynoszą mi, choć chwilową to jednak ulgę w mojej katordze, nawet jeśli jest to tylko otarcie potu z czoła umęczonego Syzyfa.
Uczucie bezsilności jest moim kamieniem, który dźwigam każdego dnia i każdej nocy od prawie dwustu lat. Myślałam, byłam przekonana, że mimo odrzucenia mojej osoby, mimo tego, że nie spełniłam Twoich oczekiwań jako kobieta, znalazłam swoją drogę w życiu, tak, byśmy wzajem sobie nie wadzili. Bez Ciebie jednak moje życie było jałowe, pozbawione celu i jakiejkolwiek wartości. Tułałam się od miasta do miasta, bez korzeni, bez większego sensu i powołania. Dopiero gdy wiek temu odnaleźliśmy się znów w Aleksandrii, zapłonęła znów we mnie nadzieja, że uda się nam zbudować coś… że uda mi się pokazać Ci, że niepotrzebnie powoływałeś drugie dziecko, że dojrzałam na tyle, aby móc wrócić do Twego boku, bez oczekiwania na odpowiedź z Twojej strony, bez naruszania granic narzuconych Ci wiarą i zobowiązaniem.
Postanowienie i marzenie było we mnie tak silne, że gdy koleje losu zaprowadziły nas do Paryża, czułam się tak, jakby wszystkie moje modły zostały w końcu spełnione. Nasz wspólny dom, nasze wspólne życie, wspólna misja. Nie pamiętałam, kiedy czułam się szczęśliwsza. A potem… potem wiesz, co się stało. Ten cały celibat… to zawsze tak wyglądało? Że nie chodziło o obietnicę złożoną Theotokos tylko o fakt, że ja nie byłam wystarczająco doskonała? Odpowiadająca Twoim gustom? Przecież to Ty mnie wyrzeźbiłeś, na obraz i podobieństwo swoje, Ty nadałeś mi kształt. Zresztą, nieważne... Przełknęłam raz gorycz bycia gorszym dzieckiem, przełknęłam i gorycz bycia gorszą kobietą. Teraz gdy o tym myślę, to już dawno przestałam wierzyć w to, że kiedykolwiek zajmę w Twoim sercu miejsce takie, jakie bym chciała. A bardzo chciałam wiesz... bardzo chciałam zajmować jakiekolwiek miejsce, choćby i w progu sieni… Zrobiłam wszystko, aby wkupić się w Twoje łaski, abyś mógł być ze mnie dumny, mógł powiedzieć, że nie jestem pomyłką młodości, wypadkiem przy pracy. Porzuciłam taniec i włóczęgę, założyłam sklep tak jak Ty, zadbałam o dom, zaangażowałam się w sprawy rodu, który nigdy mnie tak naprawdę nie obchodził. By wykonywać powierzone misje, poświęciłam wszystko - resztki szacunku do siebie, jakiejkolwiek godności w oczach innych. I wszystko marność, krzew dający zgniłe owoce.
Próbowałam nawet iść do chrześcijańskiego kościoła. Ich bóg też lubi milczeć, osądzać bez podawania wyroku. Oni siedzą w tych ławach, pośród mdłej woni obłudnych, przebłagalnych modlitw i mówią sobie, że na miłosierdzie nie trzeba pracować, że ono jest, tak po prostu, a głos przyjdzie w lekkim powiewie, w oddechu, w żółci rozkwitniętego kwiatu i uśmiechu dziecka. Oszukują się w każdym słowie, zaklinają rzeczywistość, padając na marmury i prosząc o znaki, dostosowując całe swoje życie pod wybrane prawa z pisma, bo oboje wiemy, jak współcześnie wybiórczo podchodzi się do słów proroków. Musiałam wyjść, gdy dusił mnie śmiech pełen żałości, bez współczucia czy empatii do tych robaków. Czym się jednak od nich się różnie, skoro cały jeden ludzki żywot poświęciłam na to, na próżno, byś znalazł we mnie choć cień ojcowskiego upodobania? Czym się różnię, skoro modlę się, zaklinam, zawodzę i bluźnię wciąż, mimo głuchego milczenia, marmurowego posągu, którym jesteś. Więcej serca i łaski okazujesz wszystkim dookoła, dla mnie mając tylko pasywny, pusty wzrok i mechaniczne słowa wydające kolejne dyspozycje. Ach, gdybyś chociaż mnie znienawidził do reszty i odprawił w końcu, oddał komuś, lub pustą skorupę nieudanego eksperymentu porzucił na słońcu... Mimo, wszelkich moich starań, nie pokochałeś mnie, ani nie znienawidziłeś. Ani nie stałam się Twoją chlubą, ani zniewagą dostatecznie wielką, byś pokazał mi drzwi. Twoja obojętność mnie zabija. Bez ustanku, w każdej chwili po trochu. A może ja już jestem martwa, tylko z przyzwyczajenia nie zauważyłam tego momentu, kiedy całun śmierci odgrodził mnie od rzeczywistego świata? Nie. Wciąż boli. Wciąż dusi mnie nieutulony żal, bezsilność i zawiść wobec wszystkiego, co kochasz, co wzbudza w Tobie, choć krztynę emocji.
Bardzo chciałabym, żebyś wiedział, że