A mouthful of interludes

2 posters

Go down

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96

“I don't know what I'm saying. I guess what I mean is that sometimes I don't know what or who we are. Days I feel like a human being, while other days I feel more like a sound. I touch the world not as myself but as an echo of who I was.”

TAHIRA & MARIE | THEME




Cisza, pustka… spokój i przebijający je promień;
światło – narodziny.

Z odpoczynku wyrwała ją gwałtowność przypominająca pierwsze uderzenie serca o bólu wielkości stężonego życia. Istniała i ona, i krew – nic innego. W ciemności spędziła nieokreślony czas, a powracająca tożsamość jak widmo czaiła się w pustce. Nie odważyła się jej dotknąć, nie teraz; nigdy. Czymże była licha potrzeba wolności w niebycie, gdy traciło się ten przywilej wraz z powrotem jaźni?
Nie wiedziała, co pojawiło się pierwsze: myśl czy smak; świadomość własnego istnienia czy odrażająca czerwień, należąca do wiecznego, nie śmiertelnego. Uzupełniające się kształty, wygrzebujące… kogo? Marigold; skąd? Z nieistnienia.
Otworzyła oczy, a wspomnienia nie powróciły od razu. Pierwsze powróciło cierpienie. Każda z otwartych ran; każde złamanie, otarcie, ugryzienie – wszystko utworzyło fascynującą kompozycję. Marie rozpłakała się głośno i krzyczała jak nowonarodzone dziecko. Zaczęła się krztusić płynami. Nie mogła oddychać przez nos, czuła zakrzepłą krew w nozdrzach. Musiała skupić się na powolnych wdechach, musiała się uspokoić. Spojrzała przed siebie, nie widziała już skrzydeł. Była sama, w końcu.
Nie pamiętała, co dokładnie zrobiła po obudzeniu się. Potrzebowała impulsu, ale miała wrażenie, iż nie wszystko z nią wróciło do rzeczywistości. Była tak zmęczona półśmiercią, że zanim dostała się do łazienki, parę razy straciła przytomność. Wiedziała, iż nie będzie się mogła od razu zregenerować, bo krew, która ją obudziła w żaden sposób nie zaspokajała potrzeb nieumarłej. W pomieszczeniu nie było również ciężarnej, pozostała ona oraz głód.
Gdy dotarła do łazienki i zobaczyła odbicie-horrendum, zasłoniła usta dłonią. Wszędzie była krew – jej, jego, człowieka. Twarz miała zmasakrowaną: złamany nos, rozcięty łuk brwiowy, przekrwione oczy. Opuchlizna wraz z siniakami zdobiły fizys Marie, a niezliczona ilość pogryzień ozdabiała jej ciało jak chore trofeum. Wampirzyca nadal nie mogła sobie przypomnieć, skąd to wszystko. Liczył się dyskomfort, towarzyszący najmniejszemu ruchowi, nie liczyła się przyczyna, a rozwiązanie. Nie zwlekając dłużej, Dossett przybliżyła się do lustra i kilkukrotnie próbowała nastawić nos. Za czwartym razem kość wróciła na swoje miejsce.
Potem wzięła kąpiel, by móc przebrać w coś cywilizowanego. Znowu trafiła do garderoby mężczyzny, znów skorzystała z nudnego, sportowego odzienia i… czekała. Czekała długo, dopiero po kilkunastu godzinach zorientowała się, że on nie wróci. Raz jeszcze wybrała się na poszukiwania zapasów krwi, ale nic nie znalazła. Niemniej jednak w trakcie przeszukiwania łazienki natknęła się na stary płaszcz, który ciągle śmierdział truchłem teologa. Wampirzyca znalazła w nim swój telefon; ostatni ratunek.
Tym właśnie była wymiana wiadomości z Tahirą. Córa fałszywego proroka jako jedyna wyciągnęła w jej stronę pomocną dłoń i choć złączył je przypadek, Marie nie zamierzała krzywdzić się dalej. Musiała poprosić o przysługę, żeby wyrwać się z apartamentu Relisha.
Z ulgą przekonała się o otwartych drzwiach. Przed wyjściem skreśliła do gospodarza parę słów i zostawiła kartkę na blacie kuchennym. Następnie zabrała mu szalik, którym obwiązała sobie niemal całą twarz. Nie chciała być wystawiona na zapachy ludzkie ani na oczy, które mogłyby zauważyć jej beznadziejny stan. Ignorując ból przy każdym kroku, wydostała się z apartamentu. Szybko pokierowała się pod współrzędne wcześniej wysłane Tahirze. Miała nadzieję, iż ta szybko się pojawi, bowiem okazało się, że szalik wcale nie stanowi tak dobrej bariery, jak się Dossett wydawało.

@Tahira Darbinyan

Tahira

Tahira
Liczba postów : 1257
To wyszło przypadkiem, choć obecnie Tahia nie wierzyła za bardzo w przypadki, a ekstremalnie skomplikowane rozgałęzienia czasoprzestrzeni podejmowanych decyzji, które wpisywały się w barwne, nieskończone fraktale. Wypadało zaprosić wszystkich, również tą, z którą nie miała zbyt wiele wspólnego. Nie... to był eufemizm, z pewnością. Nie miała z nią nic wspólnego, ponad przynależność do drugiego pokolenia Adonisowych dziedziców. Obie kierowane ręką Raisy w drastycznie odmiennych ścieżkach, obie osierocone przez nią ostatnimi dniami, w imię dziecięcia nienarodzonego. Darbinyan chciałaby widzieć w kobiecie kogoś bliższego, Marie jednak znajdowała się na rubieżach rodzinnego układu planetarnego. Dzisiejszej nocy jednak, miało dojść do kolizji, zaburzenia dotychczasowego stanu rzeczy.

Po otrzymaniu smsa ruszyła bez większego zawahania, uprzedzając z miejsca ojca o zaistniałym stanie rzeczy. Śmigała swoją jakże niezwracającą uwagi na siebie czerwoną Teslą przez ulice Paryża, próbując nie nastawiać się nie jak na to, co spotka na miejscu. I tak wszystkie jej przypuszczenia okazałyby się błędne.

Gdy Marie dotarła na miejsce, Tahira stała już ćmiąc papierosa niecierpliwie i rozglądając się co jakiś czas pośród przechodniami. Zaparkowała w poprzek chodnika, jej barwny wełniany płaszcz był niczym skrzydła krzykliwy ptak pośród zszarzałych wron. Dżdżysta aura zatrzymywała się na szerokim rondzie czarnego kapelusza, strojnego w kilka barwnych piór i koralików. Gdy tylko zobaczyła smętną sylwetkę, spetowała papierosa i podeszła do niej z wyrazem troski na twarzy. Nie miała problemów, jeśli ludzie trzymali się raczej z boku, wyznaczając granicę trupiego odoru płaszcza. Przez moment taksowała to co było widać, rozważała to co było czuć. W końcu wydusiła z siebie tylko jedno słowo, w którym czuć było jakąś ulgę w równej proporcji zmieszaną z niepokojem:
– Jesteś...

@Marigold Dossett

_________________
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Ucieczka z apartamentowca nie była problemem, to świat zewnętrzny nim był. Dźwięk miasta, skąpanego w mroku, osaczył ją z każdej strony, gdy w końcu dotarła do wyjścia z budynku. Światła, ciemność, ludzie. Szepty, krzyki, szumy. Rozmazane widzenie nie pomogło w nadaniu kształtom jakiegokolwiek sensu. Jednocześnie to zapach irytował najbardziej. Smród śmiertelników pomieszany z zanieczyszczonym powietrzem umierającej planety. Marie przyłożyła rękę do zasłoniętego materiałem nosa. Kroczyła pośpiesznie przed siebie, obijając co jakiś czas o przechodniów. Wiedziała, iż nie może im poświęcić uwagi. Starała się skupić na bosych stopach, na nieprzyjemnym uczuciu poranionej skóry. Na kawałkach szkła czy kamykach. Na szorstkości chodnika. Na dyskomforcie, jaki czerpała ze wszystkich pozostałości po ugryzieniach, które nieprzyjemnie ocierały się o pokrywający ją materiał. Im silniejszy był impuls, tym szerzej otwierała się blizna w umyśle Dossett, przypominając o wydarzeniach, jakie doprowadziły ją do tego zmasakrowanego stanu.
Mimo upośledzonego widoku, dojrzała w końcu Tahirę. Kobieta wybijała się z szarości miasta, otoczona przez intensywne, przyprawiające o zawrót głowy kolory. Marigold chyba pierwszy raz w swoim nieżyciu ucieszyła się z barwnej prezencji kuzynki – nie musiała szukać ratunku, kiedy istniał przed nią z taką intensywnością. Zapomniawszy więc o niechęci do całej swojej rodziny, zbliżyła się pośpiesznie, czując nadchodzące ukojenie. Bez jakiegokolwiek uprzedzenia, złączyła się z wampirzycą niemal w jedno istnienie, oplatając ręce wokół jej szyi. Nie pozostały w Marie już żadne opory przed dotykiem. Była zdesperowana, aby poczuć bliskość; wsparcie. – Zabierz mnie stąd, proszę, proszę… proszę – załkała; jej głos był słaby i nieprzyjemny. Nie używała go od dawna, a jeszcze wcześniej tylko wykorzystywała, żeby krzyczeć. Możliwe, iż sama była w szoku, że nie poznaje dźwięku, jakim przemówiła, ale to nie miało przecież znaczenia. Liczył się sens, który próbowała przekazać. Musiała jasno zakomunikować swoją potrzebę.
Mocno obejmowała Tahirę, wplatając mokre i zimne ręce we włosy pod kapeluszem. Oddychała ciężko, a oczy błądziły po nieostrym krajobrazie miasta. Nagle poczuła wstyd, towarzyszący wylewnemu zachowaniu. Rozluźniła uścisk, niepewna, co powinna dalej zrobić, powiedzieć. Naturalnie w jej głowie pulsowało tylko jedno pytanie; tylko jedna, istotna kwestia – krew. Na samą myśl się wzdrygnęła, mając jeszcze w buzi posmak szkarłatu należącego do wampira. Wtem napadła ją myśl o ugryzieniu kuzynki. Wiedziała, że to nie zaspokoiłoby palącego głodu, ale Marigold się zdawało, iż jest to jedyne, sensowne następstwo. Czuła zapach rozmówczyni, była za blisko. Ciekawe czy smakowała tak samo jak pachniała…
Dossett wreszcie odsunęła się, niezdarnie poprawiając trzęsącymi się dłońmi poluźniony szalik, który nadal zakrywał większość jej twarzy. Nie wiedziała, co się z nią dzieje oraz skąd pochodziły te wszystkie inwazyjne myśli.

@Tahira Darbinyan

Tahira

Tahira
Liczba postów : 1257
Z zewnątrz, zdawały się okruchami dwóch skrajnie odmiennych światów. Barwny kleks w swej intensywności nigdy nie powinien znajdować na swojej drodze trupio-mdłej, brudnej wody, zlewki cierpienia, ubocznego produktu, jaki pozostał po korowodzie sadystycznej ekstazy. A jednak ich drogi nie tylko przecięły się, lecz splotły, tworząc tym samym horyzont na wskroś cielesny. Choć Tahira zdawała się być wyperfumowanym francuskim pieseczkiem, wciąż za dnia powracała do niej w snach walka i przeraźliwa samotność w której tylko błyszczące, czarne oczy drapieżnika obleczone szkarłatem, paradoksalnie mogą i stają się znów wybawieniem.

Niecodzienna rola dla najstarszej, hedonistycznie usposobionej Darbinynki, być dla kogokolwiek opoką, brzegiem całowanym przez oblepionego morską plwociną rozbitka. Wbiły w siebie wzajemnie gałęzie i korzenie, uścisk Tahiry lustrzanie odwzajemniał bliskość, jakiej pragnęła Marie. Pomimo trupiego smrodu, otwartych ran i brudu poniżenia, który mimo wcześniejszego prysznica przenikał przez skórę, jak Judasz, bez opłaty zdradzając dramatyczny stan kuzynki. Siostry w bólu. Porzuconej.

Porzuconej...

Odsunęła się z niechęcią i zaiste, gdyby to nie był środek ulicy otworzyłaby swoje żyły, by ukoić szarpiący trzewiami krewniaczki głód. Choćby i miała być to ostatnia rzecz, jaką zrobi w swoim życiu.

– Chodź, w samochodzie mam termos. – otarła kciukiem wychudły polik zmasakrowanej twarzy, nie komentując w żaden sposób jej stanu. Nie czas i nie miejsce, wyciągać z tej tajemniczej persony wspomnienia spisane na poszarpanych kartkach wydartych z kalendarza. Delikatnym gestem podprowadziła ją do Tesli i zaprosiła na siedzenie obok siebie.

@Marigold Dossett

_________________
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Delikatny dotyk zapowiedział wstrząs. Marie poczuła jak bliskość powoli rozpala jej martwą skórę. Spojrzała na tę, która ją dotykała, z wdzięcznością. W oczach przeklętej tlił się również szok. Nie sądziła, iż cokolwiek poczuje; miała wrażenie, że zdrętwiałe ciało nauczyło się reagować już tylko na ból. Rozchyliła lekko usta, ażeby coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Powstrzymała się od mowy, od ruchu, chcąc by kontakt trwał jak najdłużej. Potrzebowała wszystkiego, co Tahira była w stanie zaoferować i przez chwilę zapragnęła wziąć jeszcze więcej. Nie była świadoma dojrzewającej urazy, którą do niej chowała. Zapomniała o rozgoryczeniu związanym z relacją kuzynki z Raisą. Teraz o tym nie pamiętała, nie chciała pamiętać. Wolała skupić wszystkie zmysły na pojednaniu, krótkim momencie, jaki w perspektywie przyszłości zapewne nie będzie znaczył dla Dossett nic… teraz jednak był wszystkim.  
Perspektywa ugaszenia drapiącego głodu, odsunęła myśli od Tahiry. Marigold pozwoliła się poprowadzić do pojazdu, nieprzytomnie oddając decyzyjność w obce ręce. Niezgrabnie zajęła miejsce pasażera, analizując wzrokiem wnętrze. W końcu zatrzymała spojrzenie na szybie, w której ujrzała swoje odbicie. Przypomniawszy sobie, iż istnieje, dotknęła rozciętego łuku brwiowego, przesuwając tkaninę na bok. Wspomnienia bezsilności i gniewu powróciły wraz z nieregularną strukturą rany. Usta wampirzycy zadrgały, próbując stworzyć uśmiech. Nawiedził ją powód cierpienia, wygięta w złości twarz drapieżnika. Marie przeniosła palce niżej, zahaczając opuszkiem środkowego palca o złamany nos. Wiedziała, że gdy spróbuje czerwieni, wszystkie świadectwa potworności rozpoczną powolny proces gojenia. Rozczarowujące.
Poczekawszy aż kuzynka zajmie miejsce obok, Dossett odwróciła się w jej stronę. Poczuła się bezpiecznie, zamknięta przed zewnętrznym światem oraz jego zapachem. Nie potrzebowała już osłony. Postanowiła, iż zdejmie materiał z twarzy, pozwalając sobie swobodniej oddychać. Nie wstydziła się storturowanej prezencji. Ściągnęła z głowy szalik, składając go na kolanach niby serwetkę. Budowało się w niej napięcie. Wiedziała, że już zaraz otrzyma obiecaną krew, jednak jednocześnie chciała przedłużyć tę chwilę. Oczekiwanie, połączone z rozrywającym ją od środka pragnieniem, w dziki sposób zaspokajało chorą potrzebę podtrzymywania męczarni.
Patrzyła wyczekująco na Tahirę, a jej zmasakrowane i spuchnięte oblicze podkreślało wyniszczenie skupione w pustce spojrzenia. Była prawdziwie szpetna, ale nie jak świeża rana; ona przypominała rozwarstwiony, ciemny strup.
Przez moment Marie zapragnęła poprosić o termos, ale zrezygnowała, czekając aż zostanie nim obdarowana. Powoli przesunęła dłońmi po swoich przedramionach, wbijając nieznacznie paznokcie w skórę. Miała przedziwną, nieokreśloną ochotę. Czuła, że potrzebuje czegoś więcej niż krew, czegoś jeszcze nieoczywistego. Nieznany kaprys pulsacyjnie podróżował po układzie nerwowym wampirzycy, wywołując napady swędzenia. Marigold mimowolnie przejechała paznokciami po swojej szyi, zostawiając na niej pąsowe ślady.

@Tahira Darbinyan

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Tahira

Tahira
Liczba postów : 1257
Powierzchowny obserwator, mógł wyciagnąć mylne wnioski, jakoby wtłoczona w krwioobieg klątwa mieszała w głowie i doprowadzała użytkowników wiecznego, nocnego życia, do szaleństwa. Tahira doprecyzowałaby wtedy, że to nie klątwa a wirus i nie szaleństwo, tylko poezja wydestylowana z powietrza i umysłów pożartych istnień. Jesteś tym co jesz... może Marie powinna spróbować syntmixu – krwi wypreparowanej laboratoryjnie, która imituje tą płynącą w ciele wesołego narkomana? Tylko bez tego bagażu cierpienia i nihilizmu, zmuszającego ludzkie gówna do niekończącego się tańca z samozagładą.

Nim ruszyła, sięgnęła po termos i odkręciła go. Wewnątrz też był syntetyk okryty bezpiecznym kokonem tworzywa sztucznego, wyzbyty zaś wszelkich dodatkowych atrakcji. Samochód zapełniał się odorem trupa i jątrzących się ran, ale dla Tahiry, która nie jedną noc spędziła w najpodlejszych dzielnicach paryskiego miasta, nie była to woń nowa i odstraszająca. Niczym barwny motyl przysiadający na porzuconym ekstremencie – był to widok niezwykły, ale pozostający w polu możliwości dziwnych owadzich zainteresowań.

– Kto Ci to zrobił... – zapytała, podając w końcu źródło życia, ukryte w chłodnym metalu. Jej głos był równie chłodny, zdystansowany, niosący ze sobą świst ostrzonego posrebrzanego sztyletu, szykowanego na krwawą Vendettę. Czekała z odpaleniem silnika na odpowiedź nieszczęśnicy, aby przypadkiem nie umknęła jej ani jedna zgłoska oprawcy, któremu przyjdzie zapłacić za zbeszczeszczenie ciała. Atak na nią, był atakiem na całe szczurze gniazdo.

_________________
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Chwyciła termos, wkładając w zaciśnięcie na nim dłoni całą pozostałą siłę. Trzymała czerwone źródło życia i zerknęła do środka, ażeby przekonać się o jego prawdziwości. Udało jej się. Mogła w końcu zaspokoić pragnienie, a co za tym szło – rozpocząć regenerację. Nieistotne, że nadal nie wiedziała czy rzeczywiście chce zabliźnić wszystkie dowody cierpienia. Mogłaby nadal je nosić niby ozdobę; wyróżnienie. Jednakże z głodem nie mogła wejść w dyskusję; próbowała niezliczoną ilość razy i tylekroć się mu również poddawała. Była świadoma, iż stan jest uzależniony od pragnienia. Cieszyła się, że kuzynka odkręciła termos, w łatwy sposób podając płynny posiłek. Na ten moment Marigold zrobiłaby wszystko, aby dostać się do krwi, nawet jeżeli miałaby sobie połamać przy tym zęby.
Syntetyk jako koncept był osobliwy. Spożywanie go stanowiło dziwaczną odskocznię od tradycji. Umysłowi wampirzycy ciężko było pojąć, że ciecz z termosu zapoczątkuje proces uśmierzania głodu. Doświadczenie zimna metalu na ustach było nijakie w porównaniu do ciepła ludzkiego ciała, gdy mogła oprzeć na nim brodę, podczas kultywowania kanibalistycznych obrzędów. Rozsiadłszy się wygodnie na fotelu, dokończyła picie krwi. Czuła, że fizycznie jest nasycona, aczkolwiek psychicznie niewystarczająco. Nie miało to znaczenia, jej uwaga ponownie skupiła się na Tahirze. Marie milczała, ale gdy w końcu zorientowała się, iż nie pojadą, póki nie zdradzi miana oprawcy, rozchyliła lekko usta. Naprawdę przez krótką chwilę, przez ułamek sekundy, zapragnęła go wydać. Potem objęła ją troska. Nie mogła pozwolić na to, żeby coś mu się stało. Znała swój ród; ich chore poczucie sprawiedliwości; pragnienie zemsty, a przecież… Dorian był kruchy, potrzebował wsparcia. Ciągle słyszała pogłos jego słów; pewna, że długo nie wytrzyma w samotności. – Ja jestem za to odpowiedzialna. – Nawet nie musiała kłamać. Była przekonana, iż wina leżała po jej stronie. Ona pierwsza położyła łapy na oprawcy; on tylko skutecznie zakończył coś, co sama zaczęła. Jednocześnie otrzymała od wampira najpiękniejszy dar – pozwolił jej doświadczać.
Możliwe, że wyglądała jak kobieta maltretowana w pułapce lęku, która ukrywa sprawcę. Dossett nie zamierzała poświęcać uwagi na to, jakie sprawia wrażenie. Powoli przysunęła się do kuzynki, praktycznie włażąc na nią. Termos upadł  na podłogę. Marigold oparła prawą rękę na ramieniu Tahiry, lewą zaś na jej udzie. Chciała otrzymać całą uwagę; musiały się zrozumieć. – Obiecaj mi, że już nigdy mnie o to nie zapytasz.
Kiedy tylko dostała potwierdzenie, iż rozmówczyni przyswoiła słowa, ponownie cofnęła się na swoje miejsce, podnosząc termos.

@Tahira Darbinyan

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Tahira

Tahira
Liczba postów : 1257
U nasady karku rzędy drobnych niewidzialnych lodowych igieł niespiesznie zagłębiały się w skórę, pozostawiając szepczące pytanie, czy dotrą do rdzenia, czy rozplenią się wzdłuż autostrady kręgosłupa po całym ciele. Atak na Marigold był atakiem na całą rodzinę, na ich stado. Nie chodziło o zadawanie sobie krzywdy, a wszystkie rytuały, które powinny odbyć się później. Obmycie z ran, roztoczenie opieki, a nie porzucenie truchła na pastwę jebanych ludzi. Tymczasem stan Marie wskazywał Tahirze, że było bardzo źle, skoro zwróciła się o pomoc do kuzynki, z którą nigdy nie utrzymywała dobrych kontaktów. Ani złych... pozostawały wszak sobie zwyczajne... obojętnie wrogie. Ale nie teraz, zdecydowanie nie.

Tahira patrzyła na pochylającą się ku niej kobietę o zniekształconej ranami i opuchlizną twarzy, czuła trupi odór, smród kaźni, widziała jej zniekształcone religijnym fanatyzmem szaleństwo tlące się w zamglonych oczach. Była niczym zszarzała mgła zarazy, infekującej oddech, odbierającej życiu wszelki blask. Córka Sahaka nie dała się jednak tej aurze, stawiając przed nią żelazo nieprzejednania. Dłonią ukrytą w rękawiczce złapała ją za twarz, nie dbając o to czy ktoś patrzy, ani na to, czy jej palce przed chwilą tak czule obejmujące kuzynkę teraz nie zadadzą jej bólu. Aksamitna brzydota, spotkała się ze skórą wysyconą kadzidłem i aromatem wiśniowego tytoniu.
– Jeśli tylko chcesz Marie... możesz zostać moim cedrem, możesz zostać świętym cyprysem, a trzy warstwy Twojej grzesznej skóry wyparzę w kąpieli pośród miedzi i wyparzę w piecu, by srebrną igłą wprost na oczyszczonym drewnie wypisać ikonę świętej bożej rodzicielki. Theotokos winna patrzyć na Ciebie, a jej spojrzenie okraszone błogosławioną solą zadba, byś w ciągu czterdziestodniowego postu wyszła na duchową pustynię i przypomniała sobie od kogo masz swoje błogosławieństwo. Zadbam o Ciebie tak, jak jeszcze nikt nigdy nie zadbał, jeśli takie będzie Twoje życzenie, ale przyrzekam Ci, że jeśli ten kutas jeszcze raz zostawi Cię w takim stanie, to rozwieszę jego flaki na polach elizejskich. – wyszeptała do niej, a potem wypuściła twarz odpychając ją lekko i jak gdyby nigdy nic odpaliła samochód. Nie musiała się pytać o imię, och nie... Jeśli tylko uda jej się osiągnąć oświecenie przewijania wspomnień jak filmu, sama dotrze do twarzy skurwiela. Czy skurwielki, płeć w tym momencie nie miała żadnego znaczenia, poza tym, że być może jej flaki będą odrobinę krótsze.
Jebana Desdemona... – pomyślała jeszcze zaciśnięta w milczeniu, by z piskiem opon wrócić na 77 Rue des Archives i wpuścić zagubionego szczura do gniazda.


KONIEC


_________________
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Sponsored content


Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach