“I don't know what I'm saying. I guess what I mean is that sometimes I don't know what or who we are. Days I feel like a human being, while other days I feel more like a sound. I touch the world not as myself but as an echo of who I was.”
TAHIRA & MARIE | THEME
Cisza, pustka… spokój i przebijający je promień;
światło – narodziny.
Z odpoczynku wyrwała ją gwałtowność przypominająca pierwsze uderzenie serca o bólu wielkości stężonego życia. Istniała i ona, i krew – nic innego. W ciemności spędziła nieokreślony czas, a powracająca tożsamość jak widmo czaiła się w pustce. Nie odważyła się jej dotknąć, nie teraz; nigdy. Czymże była licha potrzeba wolności w niebycie, gdy traciło się ten przywilej wraz z powrotem jaźni?
Nie wiedziała, co pojawiło się pierwsze: myśl czy smak; świadomość własnego istnienia czy odrażająca czerwień, należąca do wiecznego, nie śmiertelnego. Uzupełniające się kształty, wygrzebujące… kogo? Marigold; skąd? Z nieistnienia.
Otworzyła oczy, a wspomnienia nie powróciły od razu. Pierwsze powróciło cierpienie. Każda z otwartych ran; każde złamanie, otarcie, ugryzienie – wszystko utworzyło fascynującą kompozycję. Marie rozpłakała się głośno i krzyczała jak nowonarodzone dziecko. Zaczęła się krztusić płynami. Nie mogła oddychać przez nos, czuła zakrzepłą krew w nozdrzach. Musiała skupić się na powolnych wdechach, musiała się uspokoić. Spojrzała przed siebie, nie widziała już skrzydeł. Była sama, w końcu.
Nie pamiętała, co dokładnie zrobiła po obudzeniu się. Potrzebowała impulsu, ale miała wrażenie, iż nie wszystko z nią wróciło do rzeczywistości. Była tak zmęczona półśmiercią, że zanim dostała się do łazienki, parę razy straciła przytomność. Wiedziała, iż nie będzie się mogła od razu zregenerować, bo krew, która ją obudziła w żaden sposób nie zaspokajała potrzeb nieumarłej. W pomieszczeniu nie było również ciężarnej, pozostała ona oraz głód.
Gdy dotarła do łazienki i zobaczyła odbicie-horrendum, zasłoniła usta dłonią. Wszędzie była krew – jej, jego, człowieka. Twarz miała zmasakrowaną: złamany nos, rozcięty łuk brwiowy, przekrwione oczy. Opuchlizna wraz z siniakami zdobiły fizys Marie, a niezliczona ilość pogryzień ozdabiała jej ciało jak chore trofeum. Wampirzyca nadal nie mogła sobie przypomnieć, skąd to wszystko. Liczył się dyskomfort, towarzyszący najmniejszemu ruchowi, nie liczyła się przyczyna, a rozwiązanie. Nie zwlekając dłużej, Dossett przybliżyła się do lustra i kilkukrotnie próbowała nastawić nos. Za czwartym razem kość wróciła na swoje miejsce.
Potem wzięła kąpiel, by móc przebrać w coś cywilizowanego. Znowu trafiła do garderoby mężczyzny, znów skorzystała z nudnego, sportowego odzienia i… czekała. Czekała długo, dopiero po kilkunastu godzinach zorientowała się, że on nie wróci. Raz jeszcze wybrała się na poszukiwania zapasów krwi, ale nic nie znalazła. Niemniej jednak w trakcie przeszukiwania łazienki natknęła się na stary płaszcz, który ciągle śmierdział truchłem teologa. Wampirzyca znalazła w nim swój telefon; ostatni ratunek.
Tym właśnie była wymiana wiadomości z Tahirą. Córa fałszywego proroka jako jedyna wyciągnęła w jej stronę pomocną dłoń i choć złączył je przypadek, Marie nie zamierzała krzywdzić się dalej. Musiała poprosić o przysługę, żeby wyrwać się z apartamentu Relisha.
Z ulgą przekonała się o otwartych drzwiach. Przed wyjściem skreśliła do gospodarza parę słów i zostawiła kartkę na blacie kuchennym. Następnie zabrała mu szalik, którym obwiązała sobie niemal całą twarz. Nie chciała być wystawiona na zapachy ludzkie ani na oczy, które mogłyby zauważyć jej beznadziejny stan. Ignorując ból przy każdym kroku, wydostała się z apartamentu. Szybko pokierowała się pod współrzędne wcześniej wysłane Tahirze. Miała nadzieję, iż ta szybko się pojawi, bowiem okazało się, że szalik wcale nie stanowi tak dobrej bariery, jak się Dossett wydawało.
@Tahira Darbinyan