Liczba postów : 10
Mycroft Seymour
podstawowe
wiek: 39 lat (po przemianie 7 dni).
rasa: wampir (przemieniony).
pochodzenie: Blackpool, Wielka Brytania.
wizerunek: Harry Lloyd.
rola w rodzie: Scaletta – mieszkańcy.
znaki szczególne
- nonszalancko noszone garnitury, zupełnie jakby miał na sobie domowe dresy.
- nienaganna, zawsze idealnie ułożona fryzura, włosy zaczesane do tyłu.
- szelmowski uśmiech, którego raczej się nie pozbywa.
- tuzin dziurek po kolczykach, pozostałości po buntowniczym nastoletnim okresie.
- nonszalancko noszone garnitury, zupełnie jakby miał na sobie domowe dresy.
- nienaganna, zawsze idealnie ułożona fryzura, włosy zaczesane do tyłu.
- szelmowski uśmiech, którego raczej się nie pozbywa.
- tuzin dziurek po kolczykach, pozostałości po buntowniczym nastoletnim okresie.
biografia
Mycroft całkiem lubił swoje życie, do momentu, gdy zbyt dobroczynny przyjaciel nie postanowił zdecydować za niego. Jeszcze tydzień temu był odnoszącym sukcesy paryskim detektywem, pracującym nad przyskrzynieniem jednego z najgroźniejszych gangów narkotykowych, które poza tym handlowały żywym towarem wprost z wybrzeży Filipin. Razem z partnerem – Adrien – planowali nie tylko jedną z najtrudniejszych akcji w swojej karierze, ale i wspólne życie. Był szczęśliwy, póki blondyn nie oddał za niego życia, gdy okazało się, że mieli wtykę w swoim oddziale, a gangsterzy się ich spodziewali. Cała reszta, to historia… nie miał nawet jak pójść na pogrzeb ukochanego, nie mógł oddać hołdu swoim zrozpaczonym rodzicom… Po prostu wszystko spowiła ciemność przeplatana z niewyobrażalnym bólem.
- Kurwa, boli jakbym upadł na czyjąś pięść. – westchnął cierpiętniczo, pocierając twarz dłonią. Poza zdrętwiałym ciałem czuł gargantuiczne pragnienie, ale coś mu mówiło, że wcale nie chodzi o szklankę wody z kranu, czy tę kurewsko dobrą whisky, którą otrzymał od Roberta kilka tygodni temu.
- Bastian? Co ty tu robisz? – podniósł się powoli na nieswoim łóżku i mógł przysiąc, że miał przebłyski ze szpitala. Powinien leżeć na OIOMie, podziurawiony przez tych skurwieli, którzy… aż się w nim zagotowało, ale nie w ten typowo ludzki sposób, że chciał zedrzeć sobie gardło i stracić głos na kilka dni, nie. Czuł jak zalewają go ognie piekielne, jak pali go żywcem, gdy tylko przypomniał sobie jak trzymał na rękach umierającego kochanka, gdy wciąż byli pod ostrzałem i zdążyli się zorientować, że ktoś ich wsypał. Niedługo potem i on oberwał, ale tak jakby wyrwano mu z klatki piersiowej serce. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien żyć, to było niemożliwe, nawet w najlepszym paryskim szpitalu nie byliby w stanie go odratować poza podłączeniem do licznej aparatury i czekaniu na cud, który jakimś cudem nastąpił.
- Co tu się odpierdala i czemu tak kurewsko pali mnie w gardle? – zasyczał, zacharczał, a potem poczuł pod językiem ostre jak brzytwa kły. - Nie, nie, nie… nie będę się bawić w jakiś pierdolony Zmierzch. – to było za wiele nawet jak na niego i kogoś tu mocno posrało, jeżeli myślał, że to dobry pomysł na żarty z Mycrofta.
- Wytłumacz się! – złapał chłopaka za szmaty i z impetem uderzył nim o ścianę, przyciskając swoim ciałem, lekko podduszając. Spoglądał na niego z mieszaniną wściekłości, zagubienia i zdezorientowania. - I gdzie ja jestem?! – pierwsze dni wampirzenia miały być dla niego najgorszym koszmarem, a może najlepszą z zabaw?
Cała ta zabawa w Zmierch wydawała mu się jakimś wyjątkowo nieśmiesznym żartem, zwłaszcza gdy przypomniał sobie, że gdy tylko wyjdzie na słońce, to będzie świecił jak psu jajca. Co prawda Bastien zapewniał go, że to jedna wielka bujda, a wszelkie fanfiki, których się naczytał w Internecie nawet nie stały obok wampiryzmu, tak jak Tortex miał tyle wspólnego z pomidorem, co pierogi ruskie z Rosją. Naprawdę starał się przetrawić to na trzeźwo i zachować zdrowy rozum, zwłaszcza, gdy chłopak ot tak stwierdził, że przemienił go z dobroci swego wampirzego serca. Dopiero wtedy uniósł brew w uprzejmym zdziwieniu spoglądając na niego jak na jeszcze większego wariata. Zasadniczo Bastien mu coś tam kiedys wspominał, że nie przepada za ludźmi, gdy jeszcze był człowiekiem i dziwił się, że jakoś tak się go czepił jak rzep psiego ogona, ale wtedy wydawało mu się, że młodzik po prostu ugania się za hot almost daddym, który na dodatek był zajęty i ma jakieś dzikie fantazje erotyczne. No i kto lubi ludzi? Sam miał ich serdecznie dość, a teraz mógł to powiedzieć nie tylko metaforycznie, ale i dosłownie. Po prostu nie spodziewał się, że kiedyś zaskarbi sobie względy jakiegoś nadprzyrodzonego dzieciaka, który w przypływie chwili zdecyduje się go wrócić z krainy zmarłych, gdy ten niemal schodził na brzeg Styksu. Zabawne jak się toczą te ludzkie, marne losy, gdy jakiś niewyżyty i znudzony swoim życiem wampir decyduje się Cię uratować, chwilę przed tym jak rodzina, której de facto nie masz, praktycznie zdecydowała, by odłączyć Cię od aparatury na OIOMie. I tak nastąpił cud, który tłumaczył mu przez kilka godzin Bastian, w drodze do jego nowej rodziny. Coś tam pobieżnie opowiedział o rodzie, który bardziej mu brzmiał jak jeden z gangów, nad którymi pracował, ale rzekoma Scaletta wcale taka nie była. Niby słuchał go uważnie, ale wszystko wydawało się piekielnie mętne i niejasne, poza kodeksem, który momentalnie wrył mu się w pamięć, może to przez jego niedoszły zawód, a może maniakalne przestrzeganie zasad, bo tak. Niemniej jednak najgorsze i najdziwniejsze, bo w sumie całkiem przeciętne było poznanie reszty rodziny, która wydawała się o wiele bardziej zainteresowana nowym członkiem niż sam ojciec Bastien. Ten się równie szybko zmył, co pojawił, pozostawiając zagubionego i nieco oszołomionego Mycrofta na łonie nowej, wampirzej rodziny z praktycznie zerową wiedzą, ale kilkoma, chyba, sympatycznymi osobnikami, które nie chciały go zjeść.
- Kurwa, boli jakbym upadł na czyjąś pięść. – westchnął cierpiętniczo, pocierając twarz dłonią. Poza zdrętwiałym ciałem czuł gargantuiczne pragnienie, ale coś mu mówiło, że wcale nie chodzi o szklankę wody z kranu, czy tę kurewsko dobrą whisky, którą otrzymał od Roberta kilka tygodni temu.
- Bastian? Co ty tu robisz? – podniósł się powoli na nieswoim łóżku i mógł przysiąc, że miał przebłyski ze szpitala. Powinien leżeć na OIOMie, podziurawiony przez tych skurwieli, którzy… aż się w nim zagotowało, ale nie w ten typowo ludzki sposób, że chciał zedrzeć sobie gardło i stracić głos na kilka dni, nie. Czuł jak zalewają go ognie piekielne, jak pali go żywcem, gdy tylko przypomniał sobie jak trzymał na rękach umierającego kochanka, gdy wciąż byli pod ostrzałem i zdążyli się zorientować, że ktoś ich wsypał. Niedługo potem i on oberwał, ale tak jakby wyrwano mu z klatki piersiowej serce. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie powinien żyć, to było niemożliwe, nawet w najlepszym paryskim szpitalu nie byliby w stanie go odratować poza podłączeniem do licznej aparatury i czekaniu na cud, który jakimś cudem nastąpił.
- Co tu się odpierdala i czemu tak kurewsko pali mnie w gardle? – zasyczał, zacharczał, a potem poczuł pod językiem ostre jak brzytwa kły. - Nie, nie, nie… nie będę się bawić w jakiś pierdolony Zmierzch. – to było za wiele nawet jak na niego i kogoś tu mocno posrało, jeżeli myślał, że to dobry pomysł na żarty z Mycrofta.
- Wytłumacz się! – złapał chłopaka za szmaty i z impetem uderzył nim o ścianę, przyciskając swoim ciałem, lekko podduszając. Spoglądał na niego z mieszaniną wściekłości, zagubienia i zdezorientowania. - I gdzie ja jestem?! – pierwsze dni wampirzenia miały być dla niego najgorszym koszmarem, a może najlepszą z zabaw?
Cała ta zabawa w Zmierch wydawała mu się jakimś wyjątkowo nieśmiesznym żartem, zwłaszcza gdy przypomniał sobie, że gdy tylko wyjdzie na słońce, to będzie świecił jak psu jajca. Co prawda Bastien zapewniał go, że to jedna wielka bujda, a wszelkie fanfiki, których się naczytał w Internecie nawet nie stały obok wampiryzmu, tak jak Tortex miał tyle wspólnego z pomidorem, co pierogi ruskie z Rosją. Naprawdę starał się przetrawić to na trzeźwo i zachować zdrowy rozum, zwłaszcza, gdy chłopak ot tak stwierdził, że przemienił go z dobroci swego wampirzego serca. Dopiero wtedy uniósł brew w uprzejmym zdziwieniu spoglądając na niego jak na jeszcze większego wariata. Zasadniczo Bastien mu coś tam kiedys wspominał, że nie przepada za ludźmi, gdy jeszcze był człowiekiem i dziwił się, że jakoś tak się go czepił jak rzep psiego ogona, ale wtedy wydawało mu się, że młodzik po prostu ugania się za hot almost daddym, który na dodatek był zajęty i ma jakieś dzikie fantazje erotyczne. No i kto lubi ludzi? Sam miał ich serdecznie dość, a teraz mógł to powiedzieć nie tylko metaforycznie, ale i dosłownie. Po prostu nie spodziewał się, że kiedyś zaskarbi sobie względy jakiegoś nadprzyrodzonego dzieciaka, który w przypływie chwili zdecyduje się go wrócić z krainy zmarłych, gdy ten niemal schodził na brzeg Styksu. Zabawne jak się toczą te ludzkie, marne losy, gdy jakiś niewyżyty i znudzony swoim życiem wampir decyduje się Cię uratować, chwilę przed tym jak rodzina, której de facto nie masz, praktycznie zdecydowała, by odłączyć Cię od aparatury na OIOMie. I tak nastąpił cud, który tłumaczył mu przez kilka godzin Bastian, w drodze do jego nowej rodziny. Coś tam pobieżnie opowiedział o rodzie, który bardziej mu brzmiał jak jeden z gangów, nad którymi pracował, ale rzekoma Scaletta wcale taka nie była. Niby słuchał go uważnie, ale wszystko wydawało się piekielnie mętne i niejasne, poza kodeksem, który momentalnie wrył mu się w pamięć, może to przez jego niedoszły zawód, a może maniakalne przestrzeganie zasad, bo tak. Niemniej jednak najgorsze i najdziwniejsze, bo w sumie całkiem przeciętne było poznanie reszty rodziny, która wydawała się o wiele bardziej zainteresowana nowym członkiem niż sam ojciec Bastien. Ten się równie szybko zmył, co pojawił, pozostawiając zagubionego i nieco oszołomionego Mycrofta na łonie nowej, wampirzej rodziny z praktycznie zerową wiedzą, ale kilkoma, chyba, sympatycznymi osobnikami, które nie chciały go zjeść.
ciekawostki
- w ostatnim policyjnym nalocie nie tylko stracił swoje partnera zawodowego, ale i życiowego,
- od lat stara się rzucić paskudny nawyk jakim jest palenie papierosów,
- do Francji przeprowadził się z rodzicami, gdy miał 14 lat i właśnie wtedy zaczął się buntować – zrobił sobie tuzin kolczyków w uszach, zadawał się z „niewłaściwymi osobami”, ale koniec końców wyszedł na prostą i został detektywem,