“Sometimes if you let people do things to you, you’re really doing it to them,” Amma said. “Know what I mean? If someone wants to do fucked-up things to you, and you let them, you’re making them more fucked up. Then you have the control. As long as you don’t go crazy.”
DORIAN & MARIE | THEME
Pragnęła zaakceptować nieswoją decyzję; przystosować do porzucenia ni człowieka, ni szczątków. Marigold powoli odzyskiwała zmysły, a z każdą sekundą coraz mocniej czuła, że trop sprzeciwu znika. Pozwoliła się wyprowadzić z labiryntu uliczek, dając Dorianowi pełną kontrolę nad tym, gdzie zmierzają. Gdy oderwała wzrok od zamordowanej, skupiła go na wampirze. Nie potrafiła rozszyfrować odsłoniętej zbrodni, którą stanowiła zakrwawiona twarz. Marie zakręciło się w głowie. Pachniał ofiarą; krwią, jakiej nie miała odwagi spróbować. Potknęła się o własne nogi, bezwładnie upadając na chodnik. Zdarła skórę z kolan, czując rozprzestrzeniające się pieczenie po nogach. Nim zdążyła zareagować, została pociągnięta do góry. Po co idą, gdzie idą? Niejasność zaślepiła poznanie Dossett; znów nie była w stanie zadać pytania.
Przewróciła się jeszcze parę razy, zanim dotarli do auta. Za każdym razem traciła panowanie nad własnym ciałem. Czuła, że powinna tu zostać; zespolić ze ścianami budynku, wtopić w podłoże i obserwować jak kobieta nieśpiesznie się rozkłada, jednocząc z ziemią. Mimo to, wbrew swemu przeznaczeniu, on ją podnosił. Stanowił niezgodność wśród jej roli, a ona, choć bardzo chciała, nie mogła przystosować się do tempa, w jakim działał wampir. Różnorodność dynamiki nie wynikała tylko z innego charakteru czy fizjonomii, ale i z sytości. Świeżo najedzone zwierzę przeważało nad tym wygłodzonym.
Poczuła ulgę, dopiero kiedy usiadła na miejscu pasażera. Odsapnęła, chciała się otrząsnąć z osobliwego stanu, w którym do tej pory trwała. W pewnym momencie dyskomfort świeżych ran przypomniał Dossett o świecie innym niż ten pozostały razem z trupem w mroku. Pochyliwszy głowę, spojrzała na poranione kończyny, oświetlone przez światło ulicznej lampy. Nie wiedziała, ile na nie patrzyła oraz jak długo analizowała uszkodzenia. Obudziła się wraz ze startem silnika. Nie kwestionowała kierunku jazdy. Zmartwiło ją tylko, że znów jest w Paryżu. W piekle, od którego tak bardzo chciała uciec.
Atmosferę podróży otulała cisza i brak odpowiedzi na niezadane pytania. Marigold czuła, że rój się zbliża. Słyszała widmo nadchodzących głosów, które odeszły od niej podczas tortur cierpiętnicy. Szum nadchodził, a ona zaczęła się go obawiać, niegotowa na to, co ma przynieść. Słabe ciało odzwierciedlało słaby, chory umysł. Przymknęła na chwilę oczy, aby podziękować Bogu za wszystko, czego mogła doświadczyć. Próbowała znaleźć w nim siłę, rozgrzać martwe serce nadzieją zbawienia oraz obietnicami, jakie złożyła sama sobie, gdy została wybrana przez Niego.
Otworzyła ślepia, kiedy przybyli na miejsce. Jednakże nie zaprzestała modlitw; to właśnie z ich towarzystwem przekroczyła próg apartamentu wampira. Poczuła, iż w końcu ją puścił i aby nie upaść, oparła się o najbliższy mebel. Przygarbiona, lekko podniosła głowę, by osadzić spojrzenie na mężczyźnie. Rozchyliła nieznacznie usta, lecz z jej buzi wpierw nie wydostał się żaden dźwięk. Uderzyła w nią fala emocji; przez chwilę nawet myślała, że się rozpłacze. W głowie Marie zabrzmiał krzyk; krzyk ubrudzony przeszłością. Nie była w stanie zdzierżyć barwy głosu, którą przecież tak dobrze znała. Niewiele myśląc, odchrząknęła głośno, aby zagłuszyć nieistniejący głos. Musiała skupić się na rzeczywistości, nie mogła popaść w obłęd. – Czemu? – zapytała go o wszystko i o nic zarazem. Chciała wiedzieć czemu popełnił zbrodnie, czemu przyzwolił jej na uczestnictwo, czemu zabrał do mieszkania. Nie potrafiła sklasyfikować natury sytuacji. Nie wiedziała czy powinna się obawiać.
Wschód słońca się zbliżał. Wampirzyca objęła wolną ręką brzuch, czując głód.