Liczba postów : 400
30.11
Wielkimi krokami nadchodziły święta, a przez zamieszanie z Idą, Maurice nie miał czasu kupić prezentów. A w końcu po naprawieniu relacji z rodziną, nie mógł zawieść ich na święta, których i tak przesadnie nie obchodzili. Dlatego też dzień wcześniej zaprosił wszystkich, z prawie miesięcznym wyprzedzeniem, na święta w St Moritz. Akurat pokryło się to z jego wyjazdem z Halide. Gdy on pisał smsy, wysyłał listy gołębiem (tak, żeby szybciej było, złapał ptaka i kazał dostarczyć wiadomość do skrzynki Sahaka), to był w trakcie pakowania walizki. Niby miał jechać tylko na trzy dni, aczkolwiek wiedział, że wróci z takimi pakunkami, że wykupił bagaż podręczny oraz rejestrowany. Walizkę po prostu zamierzał kupić na miejscu, wraz z innymi rzeczami. Popakował koszule, swetry, a nawet i polówkę, jakby nie chciało mu się lecieć wystrojonym jak stróż na boże ciało. Spotkali się z Halide o godzinie 18 na lotnisku, lot mieli mieć o 20. W między czasie poszli na kawkę, opowiadał jej o domu w St Moritz i po prostu spędzali czas jak dobrzy koledzy. Maurice nie był pewien jak jej przekazać, że już niekoniecznie mogą uprawiać seks, przynajmniej na jakiś czas. Aczkolwiek ona nic od niego na razie nie chciała, więc nie było żadnego problemu. Oczywiście, lecieli biznes klasą. Tam mężczyzna nie pożałował sobie szampana i gdy inni przysypiali, to on namiętnie grał z Halide w karty. Wybrali wojnę, ponieważ w nią nie dało się oszukiwać, ale i ona przyprawiła im wielu emocji. W pewnym momencie stewardesa spojrzała na nich jak na idiotów, gdy była zacięta walka na Asy. Dotarli do Mediolanu po półtorej godziny, a do hotelu koło godziny dwunastej. Z faktu, że to były wampiry, to zamiast iść spać, poszli jeszcze do baru, gdzie przegadali całą noc nad koktajlami, które Maurice jej stawiał. Ratowało ich to, że dzień był coraz krótszy, a noce coraz dłuższe. Inaczej ten wyjazd by się nie udał. Koło piątej rozeszli się i spotkali ponownie, gdy słońce zaczęło zachodzić. Mężczyzna odstrzelił się jak nie wiadomo kto, czyli w sumie typowo dla niego. Założył białą koszulę, do tego czarny krawat, na to szary kaszmirowy sweter, a zwieńczył czarnym płaszczem. Do tego również czarne spodnie oraz buty. Card holder miał w wewnętrznej, zamykanej kieszeni, a telefon w zewnętrznej. Na lotnisku, Maurice wynajął im samochód, czerwone ferrari F8. Od dawna chciał się nim przejechać, a jaka lepsza okazja się znajdzie niż wypad do Mediolanu. I właśnie tym autem podjechali pod Quadrilatero d’Oro. Korki były okropne, szczególnie że dał Halide włączyć muzykę. Chociaż musiał przyznać, śpiewał z nią przy „Shut up and drive”. Ale gdy już się z nich wydostali, to parking okazał się być bardziej uciążliwy niż w Paryżu. To wszystko zajęło im kupę czasu, ale w końcu dotarli. Byli tam, w miejscu gdzie znajdują się najdroższe sklepy. Gdy już weszli do środka, zostało jedynie wybrać ich pierwszy cel. Maurice zdawał sobie sprawę, że będzie robił za tragarza, wyglądając przy tym jak sugar daddy. Miał to gdzieś, grunt że nie musiał płacić za zakupy Halide. No poza prezentem, za to już zamierzał zabulić.
- Dobra, od kogo zaczynamy? Trzeba kupić prezenty siedmiu osobom plus ja Tobie i ty mnie. Sugeruję, żebyś po prostu sobie coś wybrała, a potem udasz zaskoczenie, ok? – Zaproponował rozglądając się po pięknym wnętrzu. Ach, tęsknił za Włochami. Nie wiedział natomiast jak ugryźć temat prezentu dla Idy. Wykombinował więc, że kupi coś większego Carol i jakoś to usprawiedliwi. Nie było szans, żeby udało mu się schować ten prezent na wieki. A poza tym, gdyby Ida zaczęła nosić coś drogiego to i tak zrodziłyby się pytania skąd to dostała. Trochę nie chciał wyjawiać wszystkim, że zaczęło ich coś łączyć. Ale również nie wiedział jak to solidnie ukryć. Chyba, że by spowiedział się Halide, prosząc ją o zachowanie tajemnicy oraz o krycie ich w Szwajcarii. To też był jakiś plan.
milestone 250
Napisałeś 250 postów!