Któż Boga obudzi pierwszy spośród ludzi?

2 posters

Go down

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Któż Boga obudzi pierwszy spośród ludzi?

marzec 1900 roku, tawerna w Paryżu
Dorian Relish, Marigold Dossett

Nie pierwszy raz uciekła od Stwórczyni w ślepym szale, owładnięta przez chaos własnej zguby. Miała w zwyczaju cyklicznie przeżywać te same emocje niczym fazy księżyca. Aktualnie czuła pełnię wszystkich rujnujących ją uczuć. Miała wrażenie, iż gnije od środka – jakby cała wcześniej spożyta krew rozkładała się w jej żołądku i wytwarzała obrzydliwy zapach, który nieustannie przypominał o własnym przekleństwie. Dodatkowo okaleczała ją atmosfera dumy, jaką Matka roztaczała wokół siebie niczym najdroższe perfumy. Marie nie mogła znieść tej aury; zadowolenia z własnej potworności. Wiedziała, że wampirza egzystencja to kara, a wszystkie ich barbarzyńskie zwyczaje są tylko potwierdzeniem sprawiedliwości wyroku. Ona jako jedyna rozumiała lichą podstawę władzy, którą dzieci nocy myślały, że dzierżą. Obrastała ich ułuda oraz absurd i tylko promienie słoneczne mogły rozjaśnić wszechobecne szaleństwo. Raz na zawsze ukazać słabość, oczyścić do pierwotnej nicości. Dossett już dawno zbliżyła nieduszę do konceptu bycia porzuconą przez Boga, ale to właśnie w takich chwilach czuła się z tym najgorzej – kiedy nie miała oparcia z żadnej ze stron, a jej nieistnienie stawało się coraz bardziej wyraziste. Pośmiertny wstyd oraz strach. Była tylko mogiłą, zmuszoną do obcowania z mrokiem w nieskończoność… bo przecież nie mogła stanąć przed obliczem Boga; nie teraz, nie w tej formie.
Trafiła do tawerny w jakimś dziwnym stanie między świadomością a transem. Nogi same ją niosły w miejsce potencjalne oddalone, w miarę bezpieczne oraz stosunkowo bezludne. Nie była zaznajomiona z okolicą, w końcu rzadko odwiedzała ludzkie przybytki z obawy, iż nie będzie zdolna się powstrzymać przed okrucieństwem. Jej umysł pochłonięty był planami; rozległymi planami, dotyczącymi nieżycia, a także drogi, jaką musi podążyć ku odkupieniu. Odkryła wiele teorii na temat tego, gdzie powinna zacząć wewnętrzną walkę o zbawienie, lecz nie posiadała żadnych instrukcji. Miała wrażenie, że nikt przed nią nie podjął się walki o swoją duszę. Wszyscy akceptowali zagrobne pieszczoty, nie licząc się z konsekwencjami. Nie miała innego przewodnika niż Bóg, a uważała, iż nie jest godna, aby uzyskać od Niego pomoc.
Poprawiwszy czarny płaszcz z olbrzymimi rękawami, usiadła przy stoliku, na którego powierzchni było widać klejące ślady po poprzednich klientach. Westchnęła jeszcze raz, rozglądając się. Było idealnie pusto, słyszała każde skrzypienie starej podłogi, gdy właściciel przechadzał się między opustoszałymi miejscami. Zastanawiała się, gdzie powinna spędzić noc i następny dzień. Nie miała ochoty wracać do domu. Musiała wymyślić lepszą alternatywę.
Położyła dłonie, ukryte pod rękawiczkami, przed sobą, próbując znaleźć jakąś naturalnie wyglądającą pozycję. Nie zamierzała się rozbierać. Odkryłaby wtedy nieatrakcyjnie wyblakłą suknię, na jakiej prawdopodobnie istniały jeszcze stare plamy po krwi nieszczęśnika, jakiego upolowała kilka dni temu. Gdy chciała spróbować coś zamówić, w tawernie pojawiła się dziwnie duża grupa mężczyzn. Unosił się nad nimi zapach potu oraz piwa. Dodatkowo miała wrażenie, iż spędzenie więcej niż minuty w takim towarzystwie przyprawi ją o ból głowy. Ostentacyjnie wstała, hałasując krzesłem i pokierowała się w stronę wyjścia.
Stanęła przed blokującym drzwi tłumem. Odchrząknęła.

@Dorian Relish

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Dorian Relish

Dorian Relish
Liczba postów : 72
Kolejny wieczór, a co za tym idzie i kolejna noc, jawiły się Dorianowi jako monotonne oraz dokładnie takie same jak poprzednie, w ciągu ostatnich kilku lat. Czy mu się to podobało? Nie. Jeszcze rok temu miałby inne zdanie na temat pławienia się w sławie, czy chwale. Otaczające go luksusy i tłumy wiernych fanów łechtały mu ego. Uwielbiał to uczucie bycia w centrum uwagi. Kochali go absolutnie wszyscy żądni sukcesu. Ofiarowali mu jak na tacy każdy rodzaj zapłaty, za choćby jedno spojrzenie na rękopis. Dorian z zamiłowaniem przyjmował wszystkie ciała, emocje, a nawet klejnoty. Finalnie rzadko kiedy tak naprawdę podejmował się oceny czyichkolwiek wypocin. Uważał, że nie było takiej konieczności. Żył z przekonaniem, iż wcale nie musi dokonywać odczytu czegokolwiek, aby uznać to za złe lub dobre. W końcu wystarczyło posmakować autora – tak przynajmniej sobie wmawiał.
Zgodnie ze swoją rutyną Relish postanowił wybrać się na przechadzkę późną porą, gdy ulice stały się skąpane jedynie w delikatnym świetle księżyca lub latarni. Z wiadomych względów nie należało narażać się na powitanie nowego dnia, równo ze wschodem słońca, dlatego tym razem obiecał sobie, iż wróci do domu na czas. Postanowił trochę popracować nad własnym „ja”. Chciał przełamać konwencjonalność codzienności, a co za tym idzie…nie będzie dłużej na haju. Zaprzestanie oddawania się niekontrolowanej żądzy krwi o odpowiedniej porze. Miał przykry zwyczaj utraty poczucia czasu, przez co niejednokrotnie przesiadywał dzień w mieszkaniu jednej ze swych ofiar, czekając na upragnioną noc. Z tego względu obiecał sobie, że aktualne wyjście obejdzie się bez ostatniego morderstwa, któremu zazwyczaj poświęcał najwięcej czasu, dzisiaj zaszczytu dozgonnej uwagi uświadczy człek, w standardzie, przedostatni. Z owym postanowieniem opuścił swe włości.
Zderzenie z rzeczywistością nastąpiło niespodziewanie szybko. Gdy tylko postawił pierwszą stopę na chodniku, tłum gapiów począł bieg w jego stronę. Jedni przemieszczali się szybciej, jedni wolniej, ale wciąż cel pozostawał jeden, a był nim Dorian. Westchnął ociężale, zniesmaczony swoim położeniem. Od dawna męczyli go fani, szukał tylko pożywienia. Dogodnym był fakt, iż nie raz samo pchało mu się na kolana, ale z tego oto powodu odczuwał braki w polowaniu. Zero emocji, intrygi, dreszczyku podniecenia w trakcie tropienia, bo najzwyczajniej w świecie nie mógł już tego robić. Był zbyt rozpoznawalny. Nigdy by się nie spodziewał, że kiedykolwiek zacznie mu to przeszkadzać, a jednak – stało się. Miał dość. Miał kurwa dość tych wszędobylskich, łasych na sławę i kasę, parobków. Odbierali mu radość. Odbierali mu swobodę. Odbierali mu wolność.
Kroczył uparcie przed siebie, próbując ignorować odór piwska oraz gwar rozmów, śmiechów. Wychudłe dłonie co rusz dotykały jego ciała. Przyciągały go do tłumu. Coś w nim pękało. Nagle, zupełnie znikąd – pojawił się głód. Musiał jak najszybciej udać się do jakiegoś baru. Szybko przekalkulował swoje możliwości i z rozczarowaniem musiał przyznać sam przed sobą, że jedynym miejscem w okolicy, w którym mógłby się pożywić - była obskurna tawerna. Pogodził się z takim losem.
- Zapraszam wszystkich zainteresowanych za mną, niedaleko jest miejsce, w którym będziemy mogli się bliżej poznać. – tyle wystarczyło. Jedno głupie zdanie i oczywiście poszli za nim. Przewrócił tylko oczami, bawiąc się swoim sygnetem rodowym. Po kilku minutach znalazł się przy wejściu do tawerny. Przeszedł go nieprzyjemny dreszcz na widok tak zapomnianego miejsca, jednak z całą pewnością siebie wszedł do lokalu.
Rozejrzał się szybko po otoczeniu. Było niezbyt ciekawe, aczkolwiek miało jeden – bardzo duży – plus, a mianowicie: było w nim wystarczająco ciemno, aby się pożywić. Chciał przejść w głąb pomieszczenia, gdy usłyszał pretensjonalne odchrząknięcie, spojrzał delikatnie w dół i dostrzegł ją. Kobietę, która chwilę wcześniej ostentacyjnie wstała ze swojego miejsca. Prychnął pod nosem.
- Ma Pani jakiś problem? Może będę mógł go rozwiązać? Proponuję drinka. – pozostało mu tylko czekać na jakąkolwiek reakcję.

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Marie nieznacznie podniosła głowę do góry, aby spojrzeć na osobę, która wypowiedziała w jej stronę parę osobliwych zdań. Uważała, iż jasno zakomunikowała swoje życzenie, a seria pytań tylko ją spowalniała. W końcu powinna się śpieszyć, jeżeli chciała znaleźć jakieś schronienie, nie wysługując się charakterystycznym dla skrajnych emocji okrucieństwem. Niemal od razu zlustrowała mężczyznę; następnie przeanalizowała tłum, jaki zdawał się wokół niego stopniowo tworzyć. Śmierdzący ludzie stanowili ogromny kontrast w porównaniu z blondynem. Ten, w niebiednym odzieniu, nie musiał nawet nic robić, aby wydać się wampirzycy… pusty. Niby miał na sobie drogocenne elementy, sugerujące przepych, ale jednak był przeźroczysty – może wręcz przerysowany, sztampowy. Kolejny archetyp; bogacz w tłumie nędzników. Czy tej nocy coś dobitniej scharakteryzowałoby niesprawiedliwość, okrutny podział klasowy? Może aż tak nie rzuciłoby się jej to w oczy, gdyby nie zaobserwowana chęć izolacji gwiazdora od reszty grupy.  To obsesyjne trzymanie rąk przy sobie, wstręt nieznajomego do nachylających się doń śmiertelników. Niedługo później zrozumiała, iż mężczyzna musiał być znany; musiał być kimś, skoro przyciągnął do siebie tylu ślepych na jego niechęć ludzi. – Tak, mam. Blokują państwo przejście, a ja chciałabym wyjść – powiedziała ton lub dwa głośniej niż zwykle, ponieważ szum tłumu z łatwością mógłby ją zagłuszyć. Nie miała pojęcia czy zostanie wypuszczona, czy może pretensjonalna postać postanowi zrobić z tej interakcji atrakcję wieczoru. Siliła się, aby wstrzymać wszelkie osądy, ale myśli same się prześcigały w tym, co uważa na temat każdej osoby w tawernie, na czele z zaczepiającym ją mężczyzną. Większości współczuła, niektórzy ją przerażali. Dossett miała nadzieję, że uda jej się szybko oddalić od grupy oraz znaleźć schronienie na te kilka dni, zanim zdecyduje o następnych krokach w stronę planu uratowania i zbawienia własnej duszy.
Stwierdziła, iż przyśpieszy cały proces, delikatnie się uśmiechając. Zauważyła niechęć blondyna do ludzi wokół niego, a że sama chciała natychmiastowo opuścić pomieszczenie, postanowiła wziąć sprawę w swoje dłonie. Westchnęła ciężko, spoglądając na buty. – Oferty nie mogę przyjąć, ale jeżeli pan byłby tak dobry i mnie odprowadził, to byłabym wdzięczna. Wuj się napił, zostawił mnie tu, a jest późna noc i ogarnia mnie trwoga jak myślę o samotnej przeprawie przez miasto.
Naturalnie nie było żadnego wujka, który ją porzucił. Istniało jedynie kłamstwo, z jakiego pomocą zamierzała wyjść z nieprzyjemnej sytuacji. Było to lepsze niż agresja, histeria czy apatia. Planowała stać się żałośnie potrzebującą wybawienia damą w opresji. Liczyła, że jej rozmówca jest na tyle inteligentny, że podejmie się misji, ratując tak naprawdę też samego siebie. Widziała jego minę, czuła aurę, jaką roztacza. Oboje chcieli opuścić tawernę.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Dorian Relish

Dorian Relish
Liczba postów : 72
Podczas oczekiwania na odpowiedź, jego skupienie wokół wytworzonego tłumu gdzieś uleciało. Postanowił bliżej przyjrzeć się kobiecie stojącej na jego drodze. Wyglądała dość niepozornie i nie uważał tego za coś złego, jednak nie pobudzała w nim zbyt wielu emocji. Finalnie nie musiała, wystarczyłoby wzbudzić jego ciekawość, jednakże to jeszcze nie nastąpiło. Było na to zdecydowanie zbyt wcześnie. Miała jednak ona swoje plusy. Wyglądała skromnie, dość schludnie, a przynajmniej z zewnątrz. Nosiła całkiem przyzwoity płaszcz z ciekawym krojem rękawów. Jej postawa przedstawiała ją w dość zrównoważonym świetle. Jawiła się Dorianowi jako kobieta z klasą, dobrze wychowana, być może odrobinę zmanierowana, ale kim Relish tak naprawdę był, żeby osądzać kogokolwiek.
Po wysłuchaniu pierwszych słów nieznajomej, musiał przyznać jej rację. Faktycznie banda niedomytych atencjuszy zagradzała całą drogę, jak i wyjście czy też jednocześnie wejście do tawerny. Było to na swój sposób nietaktowne. Wampir był pewien, że mógłby rozwiązać ową sytuację stosunkowo szybko. Problem polegał jednak na tym, iż upatrzył sobie w kobiecie punkt ratunkowy. Musiał jakoś wykorzystać jej obecność. Już miał wymyślić jakiś pokrętny plan, gdy znów się odezwała, a kamień spadł mu z serca.
- Niezmiernie przykro mi to słyszeć, zachowanie godne prostaka. Całe szczęście mnie zdążono wpoić odpowiednie maniery. Niech się Pani nie obawia, bardzo chętnie dostąpię zaszczytu odprowadzenia Pani do domu. Czy to daleko? – zazwyczaj nie produkował się tak bardzo, nie okazywał wspomnianych manier i w zasadzie to był chujem. Jednak szansa pozostawała szansą, odrzucenie jej byłoby ze strony Doriana skrajnym debilizmem. W końcu dusił się od niechcianego towarzystwa przez niespełna godzinę, jeśli nie dłużej. Tracił poczucie czasu nie tylko doświadczając przyjemności, ale również trwogi, zniesmaczenia oraz zmęczenia. Uznał, że srał ich wszystkich pies. Będzie bohaterem wieczoru w oczach gawiedzi, a w swoich własnych zwycięzcą. Tego postanowił się trzymać.
Z udawanym smutkiem odwrócił się na chwilę w stronę oczekującego skupiska potencjalnego jadła. Nabrał powietrza do płuc, zupełnie jakby szykował się do uroczystego przemówienia.
- Bardzo mi przykro, ale musicie mi dziś wybaczyć. Nastąpiły pewne sprawy niecierpiące zwłoki. W ramach rekompensaty stawiam wszystkim zgromadzonym kolejkę i obiecuję moje przybycie jutro – powiedział donośnym głosem, rzucając na wolny stolik woreczek z monetami. Zebrani jak najszybciej rzucili się w jego stronę, tym samym robiąc przejście dla Relisha oraz nieznajomej.
- Panie przodem – odparł z nonszalancją, usuwając się na bok, aby przepuścić kobietę jako pierwszą. Nie miał zamiaru jawnie jej do siebie zrażać, kiedy tak właściwie wyświadczyła mu nie małą przysługę. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy jej nie zapłacić, ale nie chciał wyjść na gbura.
- Mam nadzieję, że nasza przechadzka upłynie nam w miłym tonie – dodał po chwili namysłu, co miał niby do stracenia za odrobinę uprzejmości.

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Kiedy wszystko szło po jej myśli, nachodziło ją uczucie nie tyle niezwykle przyjemne, ale i rzadkie. Typowa ekscytacja oraz zadowolenie z życia minęły wraz ze śmiertelnością, pozostawiając w Marie pustkę; pustkę tak trudną do wypełnienia, że blokowała ona pozostałe pociechy. Niemniej jednak przyzwyczajenie do tego stanu nie było dla niej ciężkie, ba, przychodziło naturalnie, jakby od początku stworzenia świata właśnie to miała czuć, tym miała być – próżnią. Nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się w ten sposób. Ogarniające ją powoli zadowolenie zamieniło się w pewien rodzaj infekcji; wyżerający ją od środka. Nieznajomy połknął haczyk, dzięki czemu oboje będą mogli się wydostać z tłumu ludzkiej masy. Jeszcze nie wiedziała jak dokładnie pozbędzie się mężczyzny, ale to było o wiele mniejszą niedogodnością niż przepychanie się przez las śmiertelników. – Właściwie jest to… daleko, ale wystarczy, że przeprowadzi mnie pan przez nieoświetlone ulice. – Miała na myśli tę odległość, jaka prowadziła od północy miasta prosto do zmarniałej tawerny; tę drogę, którą specjalnie wybrała, żeby czuć się bezpiecznie. Jednak teraz musiała udawać, że się boi, iż w ciemności wcale nie widzi druha, lecz wroga, zagrażającego jej spokojowi. Całe szczęście nie miała trudności, aby odgrywać przerażoną kobietę w kryzysowej sytuacji. Przychodziło jej to tak naturalnie jak płacz czy modlitwa.
Gdy nieznajomy łaskawie przemówił, a zebrani ludzie rozstąpili się niczym zaklęci, Marigold zmarszczyła brwi i pokierowała w stronę wyjścia. Wymamrotała pod nosem jakiś niezrozumiały bełkot na temat zaprezentowanego zachowania, znikając w mroku dworu. Zimne powietrze od razu połaskotało jej nos, a krakanie, przelatujących kruków tylko dopełniło obrazu grozy skąpanych w ciemności ulic. Teraz zobaczyła, iż wymówka ze strachem miała w swojej istocie dużo sensu – krajobrazy niezwykle współgrały z przemijającą zimą oraz zniszczeniami, jakie przyniosła.
Dossett obejrzała się za siebie, czekając aż mężczyzna się z nią zrówna. – Ja również; proponuję poruszać się w milczeniu – odpowiedziała swoim najbardziej uprzejmym tonem, chcąc na wstępie narzucić charakter, jaki miał mieć spacer. Nie miała zamiaru zadawać mu oczywistych pytań, na które nieznajomy pewnie palił się, aby odpowiedzieć. Kim pan jest? Skąd ten tłum? Nie, nie. Nie obchodziło jej to, a tym bardziej nie chciała rozprawiać o pogodzie, polityce, rzeczach istotnych i tych mniej ważnych; nie.
Wolała słyszeć jak jej obcasy miażdżyły liche gałęzie.
Przyśpieszyła nieco.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Dorian Relish

Dorian Relish
Liczba postów : 72
Kobieta, z którą miał styczność była bezsprzecznie niedostępna. Zagadkowa w jakiś specyficzny, dziwaczny sposób. Otaczała ją aura tajemniczości oraz bił od niej chłód. Od jej ciała, ale także do pewnego stopnia z wnętrza. Jakby była martwa nie tylko fizycznie, ale również mentalnie. Nie wiedział ile może mieć racji w swoich spostrzeżeniach czy w ogóle jakieś ma, ale po prostu targało nim bliżej nieokreślone uczucie. Przekonanie o dojmującym pogmatwaniu nasilało się. Wypełniało Doriana. Uważnie obserwował towarzyszkę, było mu trochę żal owego czasu. Była jego ratunkiem, jednak nie był wcale tak do końca pewien, czy faktycznie udało mu się uciec od zawiłości wieczoru.
Westchnął. Naprawdę głośno, wręcz ostentacyjnie. Zrozumiał rzuconą aluzję, ale absolutnie nie należał do jednostek, które łatwo odpuszczają. Cisza - trochę go mierziła. Drapała pod skórą, a może swędziała? Sam nie wiedział. Finalnie miał wiele wątpliwości na wielorakich płaszczyznach egzystencjalnych. Lubił się dużo zastanawiać, namyślać, aczkolwiek…czy coś z tego wynikało? Rozejrzał się dookoła. Ciemność – była wszędzie. Wzruszył ramionami, w końcu szli po ulicach środkiem nocy, nie było się czemu dziwić. Zastanawiał się nad tym, gdzie dokładnie kroczyli. Musiał wiedzieć. Nieoświetlone ulice wcale nie dawały wielkiego manewru do popisu w rekonstrukcji mentalnej mapy miasta, a był pewien, iż nie pozostawi kobiety w połowie drogi do domu, gdziekolwiek on był.
- Nie chciałbym Pani irytować. Naprawdę próbuję uszanować prośbę o ciszę, jednak…czy mogłaby Pani zdradzić dokąd dokładnie zmierzamy? Nie chciałbym Pani narazić na żadne niebezpieczeństwo? – zapytał, pytanie naprawdę padło. Miał nadzieję, że nie pogwałcił jakoś wybitnie stawionego żądania. Traktat ciszy dla Doriana wcale nie prosperował dobrze, no wkurwiał go. Oczywiście, dalej próbował zachować swego rodzaju takt. Nie wiedział z kim ma doczynienia, nie chciał samego siebie narażać na jakieś komplikacje, spowodowane napotkaniem nieodpowiedniej osoby na własnej drodze. Nie bał się jej, rzecz jasna. Jednakże z doświadczenia wiedział, iż lepiej było uważać na nowe znajomości, nawet jeżeli miałyby trwać tylko chwilę.
Miał ochotę ją trochę pozaczepiać. Przecież niezobowiązująca rozmowa nie była szkodliwa, czyż nie? Jednak tylko on miał takie zdanie w owym temacie. Tak przynajmniej wynikało z postawy nieznajomej towarzyszki od spaceru. Przez jedną, naprawdę bardzo krótką chwilę, chciał ją tyrpnąć. W ramię. Jak zwykły cham i prostak, ale to działanie miałoby jakiś cel. Chciał…chciał się przekonać, czy kobieta ma jakieś odruchy, czy jednak jest niczym marmurowy posąg. Naprawdę wyglądała jakby mogła nim być, a to wprowadzało Relisha w niemałą konsternację. Zanim otrzymał jakąkolwiek odpowiedź, ujrzał park oddalony o zaledwie kilka metrów. Uśmiechnął się szeroko. Bardzo podobało mu się to miejsce, znał je. Często polował w jego obrębie po różnego rodzaju libacjach.

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Nie znała go. Nie chciała poznać. Wydawał się… trudny, ciężki w obyciu. Pokazywał to niemal każdą cząstką swojego istnienia. Ostentacyjne westchnięcia, niespokojne ruchy, brak poszanowania próśb. Niezręczna atmosfera się nasilała, co spowodowało, iż krótki spacer zaczął się niemiłosiernie dłużyć. Miała wrażenie, że towarzysz jak w pętli przygotowuje się do powiedzenia czegoś, by potem odpuścić i znowu zacząć przygotowania. Łatwo dostrzec osobę, która nie była przyzwyczajona do ciszy, zadumy. Jego próby wpływały również na nią. Denerwowała się. Pragnęła przystanąć, aby zacząć wrzeszczeć w niebogłosy; pewna, iż mężczyzna zostawiłby ją, choćby dla samego spokoju. W końcu nikt nie chciałby zostać przyłapany sam na sam z krzyczącą kobietą w ciemnościach nocy. Wydawał się sławny, a to przecież mogło zaważyć na reputacji. Jednak… Marie uciekała przed ludzkimi spojrzeniami. Zwrócenie na siebie uwagi w ten sposób było ryzykowne i nieopłacalne. Jeśli mężczyzna dotrzyma umowy, to za jakiś czas nie będą już swoim zmartwieniem. Musiała się do tego czasu uspokoić. – Jedynym niebezpieczeństwem, jakie na mnie czyha, jest pański brak manier – powiedziała, kompletnie zapominając o swoim postanowieniu spokoju. Zatrzymała się, by jeszcze raz na niego spojrzeć. Teraz, gdy nie był otoczony wianuszkiem fanów, a jego postać została rozjaśniona przez światło księżyca, Marigold coś zrozumiała. Wampir. Pewnie wcześniej podświadomie zdała sobie z tego sprawę, ale nie miała warunków oraz umiejętności, żeby na pierwszy rzut oka rozpoznać potwora. Niesamowite, ile ich się wylęgało w Paryżu.
Dossett ciekawiło czy on wie o jej naturze, czy może wybrał ją sobie jako przekąskę, myśląc, że jest człowiekiem. Optowała za opcją drugą. Krwiopijcy z rodu Marie byli podobni ludziom bardziej niż inni. To ułatwiało życie między śmiertelnikami, ale działało osobliwie na psychikę potępionej. Czuła się uwięziona między światami nie tylko psychicznie, ale i fizycznie. Kiedyś nawet próbowała udawać. Znajdywała sobie jakiejś miejsce, tworzyła powierzchowne relacje z ludźmi oraz nieudolnie podtrzymywała fałsz, dopóki się pod nim nie zapadała. Za każdym razem. Wszystkie zakończenia brzmiały tak samo; brzmiały jak krzyk. – Dzień jest twoim nieprzyjacielem, wieczerzą zaś krew – oznajmiła, będąc transparentna w tym, co sugerowała. Dodatkowo pozwoliła sobie przejść na „ty”. Uważała, iż w ich świecie nie było miejsca na grzeczności, one miały sens tylko wśród żywych. Powoli odpięła guziki płaszcza, aby ukazać suknię poplamioną krwią nieszczęśnika, jakiego pozbawiła życia parę dni temu. Nie wiedziała, czemu podjęła decyzję o ujawnieniu się – ta myśl naturalnie wyrosła na wszystkich obawach, tworząc przedziwne przeczucie, którym postanowiła się pokierować.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Dorian Relish

Dorian Relish
Liczba postów : 72
Wpatrywał się w nieznajomą dość oniemiały, próbował skrupulatnie przeanalizować słowa, którymi go uraczyła w sposób dosadny i bezczelny, jednakże ostatnia wypowiedź jawiła się przed nim jako swego rodzaju poetyka myśli, więc postanowił poddać ją większej ewaluacji. Zrobił minimalny krok na przód, w jego intencji nie było choćby mowy o próbie wystraszenia kobiety, po prostu pragnął lepiej zrozumieć kwestie, które umyślnie nie zostały wypowiedziane. Gdy byli w barze miał pewność, iż czuje chłód od jej ciała, jednak było to doświadczenie niezwykle mylące… owszem, czaiło się wokół niewiasty dojmujące zimno, jednakże nie pochodziło od jej skóry, gdyż ta była otoczona obłokiem ciepłoty.
Owe odkrycie zszokowało wampira, ponieważ po określeniu jego wieczerzy jako krwawej nie mógł dojść do innej konkluzji, aniżeli nieznajoma również przynależała do jego gatunku, a to całkowicie zmieniało postać rzeczy. Jego ciekawość została wybudzona ze stanu uśpienia, postanowił nawet z tej okazji zaniechać próby konfliktu, spowodowanego zarzuceniem mu braku manier.
- Mógłbym się nie zgodzić z tą oczywistą obrazą, jednakże puszczę ją mimo uszu na rzecz kwestii bardziej mnie frapującej – powiedział, nawiązując kontakt wzrokowy z kobietą – Zanim jednak do tego przejdziemy… jestem Dorian. Dorian Relish. Skoro przeszłaś ze mną na „ty” warto byłoby wymienić tak trywialne formalności. – Postanowił odpuścić sobie oficjalne podanie ręki, gdyż miał przeczucie, iż jego oczekiwanie na odwzajemnienie gestu będzie nieskończenie długie i ostatecznie bezowocne. – Powiedz mi, wampirzyco… dlaczego od Twej skóry bije ciepło? To wbrew znanemu mi porządkowi rzeczy – zapytał.
Naprawdę tak właśnie uważał. Jako istoty nocy nie powinni być nigdy choćby w najmniejszym stopniu ciepli, ich skóra nie powinna… nie mogła parzyć, a dla Doriana fakt, iż jednostka nadnaturalna wytwarzała prawidłową temperaturę, był niczym pożoga. Doprawdy wstrząsające zjawisko, które odbierało minimalny urok ludzkiemu bytowi. Gdzie zostały nakreślone jakiekolwiek granice, skoro indywiduum nieśmiertelne posiadało cechy śmiertelnika? Odpowiedź na to pytanie dla Relisha nie istniała, a przynajmniej nie w tamtej chwili, gdy kroczył z mroczną kobietą po ścieżce w parku, okalanym wieloma wykrzywionymi drzewami.
- Szczerze muszę przyznać, iż liczę na wyczerpującą odpowiedź. W miarę możliwości, oczywiście – dodał, gdy uzmysłowił sobie, iż kobieta nie prezentowała swej persony jako otwartej na konwersacje. Byłby wielce rozczarowany, gdyby został zignorowany, a jego ciekawość musiałaby znaleźć zaspokojenie u innego źródła, którego koniec końców nie posiadał. Przynajmniej takowe okoliczności z pewnością odbierały jakiekolwiek możliwości poszukiwania odpowiedzi, usilnie oczekiwanych.
„Widzę w tym wszystkim iście niezrozumiałą, aczkolwiek szansę… szansę poznania nowej osobistości, mającej… bardzo być może… zadatki na kogoś z kim mógłbym się podzielić własnymi zainteresowaniami.”

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Ciepło skóry nie było dla niej czymś wyjątkowym. Wampiry, do których obecności przywykła, posiadały tę podstępną zdolność. Wykorzystywały maskę śmiertelności do polowania, korzystając z najokrutniejszej opcji kamuflażu. Naturalnie w przypadku Marie było inaczej. Uważała, że nie jest jak oni, bowiem umiejętność nie służyła Dossett do kłamstw, fałszu. Wysoka temperatura ciała towarzyszyła jej, dzięki boskiej miłości, którą wciąż otaczał ją Pan; zbliżała do wszystkiego, co ludzkie w niej pozostało. Pozwalała na kurczowe trzymanie się człowieczeństwa – pośmiertne pozostanie żywą. Tylko ona potrafiła zrozumieć prawdziwą istotność wyróżnienia ułudy, aspektu życia. Rozpłynąć w cierpieniu poznania oraz być dumną z bólu istnienia jako śmiertelna atrapa. Jednocześnie uznawała to za swego rodzaju przywilej i słuchając na skonsternowanego Doriana, tylko utwierdziła się we własnej wyjątkowości.
Spojrzawszy na niego pobłażliwie, lekko się uśmiechnęła. Wśród przedstawicieli rodu owa zdolność nie była niczym unikalnym. Marigold odzwyczaiła się od ciekawości, którą zimne i martwe wampiry ją obdarowywały. – Niektórzy z nas są bliżej ludzi, inni dalej. – Nie chciała rozwijać myśli, bo musiałaby się wykazać większą bezczelnością niż do tej pory. Nie zamierzała wykładać rozmówcy, czemu uważała się za lepszą. Opowiadać o ideologii, w której kontakt z Bogiem uratował ją od zimnej prezencji. Współczuć mu namacalnej odmienności. Pytać jak wytrzymuje sam ze sobą w przytłaczających skutkach metamorfozy w martwego. – Nie jest to aż tak wyjątkowy talent, bardziej… rodowa umiejętność; przekazywana z krwią. – Chciała zapytać czy on ma jakąś, ale ugryzła się w język. Wtedy doszło do niej, iż fascynacja rozmówcy musi wynikać z tego, że nigdy nie spotkał się ze stworzeniami do tego stopnia imitującymi ludzi. Nie znał jej podobnych. Był jednostką odizolowaną od świata, który Marie do tej pory znała; od szponów Stwórczyni oraz koszmaru życia w ustrukturyzowanej, wampirzej społeczności. Oczywiście, mogła się mylić, lecz bardzo nie chciała. Nieznajomy jawił się jako… pewien przełom. Uosobienie ucieczki oraz wejścia w nieznane. Ratunek przed kolejnym powrotem oraz poddaniem się wszystkiemu, czego nienawidziła. Wszystkim, których nienawidziła. Nowa strona, być może prowadząca do rozszyfrowania drogi zbawienia. – Cudowne, prawda? To ciepło – powiedziała i sięgnęła po jego rękę. Zamknęła dłoń Doriana w swoich dwóch, patrząc na niego uważnie.
Marigold Dossett – przedstawiła się, przypomniawszy sobie o formalnościach, jakie wampir z nią zapragnął wymienić. Puściła jego rękę.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Dorian Relish

Dorian Relish
Liczba postów : 72
Uśmiechnął się delikatnie na wspomnienie bliskości względem ludzi. Miał swoją teorię, która zakładała, iż wiele nieśmiertelnych istot po prostu musiało być blisko ludzi, aby móc zdecydowanie łatwiej się pożywić. Niemniej jednak rozumiał założenie nowo poznanej jednostki. Była to odpowiedź treściwa w swej prostocie, toteż ostatecznie nie mógł czuć się kompletnie rozczarowanym. Doskonale zdawał sobie sprawę z faktu, iż wampirzyca jeszcze długo pozostanie oszczędna w słowach.
- Wydaję mi się, że istoty posiadające różne talenty, czy nawet dary… nie powinny oceniać ich wyjątkowości, ponieważ zazwyczaj w ten sposób im umniejszają. Zupełnie niepotrzebnie – powiedział zamyślony, szukając bardziej komfortowego miejsca do rozmowy. Noc była jeszcze młoda, miał nadzieję na nawiązanie nowej znajomości, która jawiła się przed nim jako ta z rodzaju owocnych. Od kobiety emanowało coś, co utwierdzało go w owym wyobrażeniu.
„Dystans… dystans… dystans, tworzy między nami barierę, jednak nie jest ona nie do pokonania, stanowi dla mnie spaczoną zachętę, która pcha mnie ku poznaniu.”
- Możesz opowiedzieć mi więcej o swoim rodzie? Muszę szczerze przyznać, że moja wiedza w kwestii rodów jest dość ograniczona, sam nigdzie nie przynależę. – Była to sama prawda, która finalnie nie wzbudzała w Dorianie smutku. Przerażały go zasady, ograniczenia, czy hierarchie… w których nie odgrywałby większej roli. Przynależność, łączyła się ze swego rodzaju schyłkowością, której akceptacja była niemożliwa.
„Wytrącenie… wytrącenie poprzez niespodziewany dotyk, który nie sprawia… bólu, nie przeszywa zimnem. Nie wiem jak mam zareagować, co powiedzieć, jak się czuć? Ona naprawdę dzieli się ze mną ciepłem, pokazuje mi je… jakby było czymś normalnym?”
- Cudowne, naprawdę niesamowite. – Było go stać tylko na tak proste słowa, nie mógł zaoferować bardziej entuzjastycznej reakcji, nie w tamtym momencie, gdy poczuł się niemal obezwładniony, choć był pewnym, iż towarzyszka była dalece od próby ostatecznego zaszokowania, wybijającego z jakiegokolwiek rytmu kolei rzeczy. Z lekkim opóźnieniem dotarło do Relisha, iż poznał imię oraz nazwisko kobiety, więc nie była już nieznajomą. Wziął głęboki oddech, rozglądając się dookoła.
- Marigold, może usiądziemy? Jestem pewien, że mam jeszcze kilka pytań… i za pewne kilka odpowiedzi – zapytał uprzejmie, mając szczerą nadzieję na twierdzącą odpowiedź. Dossett była kompletnym przeciwieństwem Doriana, widział to od samego początku, jednak wraz z upływem czasu począł dostrzegać to namacalnie. Być może ona będzie odpowiedzią na nurtujące go tematy… zawiłe sprawy. Może ona naprawdę pokaże mu inny pogląd na rzeczywistość, który poszerzy jego horyzonty? Nie wiedział, nie mógł być niczego pewnym, jednak kluczowo trzymał się swego zalążka fascynującej nadziei.

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Nie wiedziała czy przedłużające się spotkanie powadzi do czegoś więcej niż straty czasu. Dorian zachowywał się jak starzec, który rzadko ma okazję, aby z kimś porozmawiać. Usilnie podtrzymywał rozmowę oraz wymuszał złożone odpowiedzi dla własnej rozrywki. Naturalnie Marigold znajdowała się po przeciwnej stronie spektrum. Uwielbiała ciszę; zazwyczaj dyskusje jej przeszkadzały. Ogarniała ją szeroko pojęta irytacja, gdy musiała wejść z kimś w interakcję, kiedy nie miała ochoty – zwłaszcza z wampirami. Na każdym kroku próbowała pokazać, że nie ma nic wspólnego z krwiopijcami, chwaląc się, iż potrafi zamienić więcej słów z ludźmi niż z demonami. Uważała, że jest im bliższa i to nie tylko przez symulowanie podobieństwa; to usposobienie miała ludzkie. Dodatkowo z natury nie była ciekawa świata; po śmierci jeszcze bardziej utwierdziła się w swoich radykalnych poglądach, zamykając na wszystko, co stanowiło obcą formę w jej pojęciu rzeczywistości. Kiedy ktoś zaczynał podważać konstrukcje światopoglądowe, przestawała słuchać lub stawała się agresywna.
Zgorzkniała i uparta – taka była.
W połowie wypowiedzi Relisha o talentach zaczęła powoli kręcić głową, sygnalizując brak zgody, co do kwestii unikalności daru. – A właśnie powinny; każdy przejaw braku świadomości własnej wyjątkowości jest śmiercią jednostki. – Jej poprzednie stwierdzenie, dotyczące popularności rodowej umiejętności było dalekie od jakiejkolwiek próby umniejszenia samej sobie. Wiedziała, że jej talent rozkwitł inaczej niż u innych; dlatego też nie wstydziła się o nim mówić, doceniała go. Był nadzwyczajny we własnym fenomenie obecności; używany odmiennie do przyjętego przeznaczenia. Traktowany jako jedyne, stabilne potwierdzenie tego, że kiedyś była człowiekiem; iż nadal ma szanse nim być. – Nigdzie nie przynależysz, ale… ze Stwórcą masz kontakt?
Ciekawiły ją relacje między tymi, którzy przynosili odrodzenie pośmiertne, a tymi, otrzymującymi klątwę. Tyle, ile było przypadków, tyle istniało scenariuszy stosunków między dziećmi i rodzicami krwi. Znała wdzięcznych oraz niewdzięcznych, sama utożsamiając się niesamowicie mocno z drugą grupą. Zastanawiało ją czy Dorian jest niezrzeszony, bo taki też był jego Stwórca czy może uciekł, zupełnie tak jak ona teraz i stał się niezależnym od powiązań indywiduum. Chciała, żeby wampir okazał się być potwierdzeniem teorii o samodzielnym nieżyciu. Pragnęła usłyszeć sekret nieludzkiego bytu nierozerwalnego z cierpieniem i śmiercią. Utwierdzić się w fakcie, iż rodzina nie ma znaczenia; ich akceptacja nie ma znaczenia. Jednakże jednocześnie nie zamierzała podejmować tematu swojej ucieczki. Nie znała go, nie wiedziała, co mógłby zrobić z taką informacją; co mógłby jej zrobić, gdyby wiedział jak niestabilna jest emocjonalnie. – Nie, nie mam czasu. Muszę znaleźć przed świtem schronienie – powiedziała, patrząc na drogę, która znajdowała się przed nimi. Zgarnęła rozwiane przez marcowy wiatr kosmyki włosów za ucho, a potem pokręciła głową i lekko się uśmiechnęła. Przypomniała sobie, czemu w ogóle razem idą. – Jak pewnie się już domyśliłeś… żaden wujek nie istnieje. Potrzebowałam po prostu powodu, aby wyjść z tawerny. Przepraszam.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Dorian Relish

Dorian Relish
Liczba postów : 72
Ostatecznie poczuł swego rodzaju zaskoczenie, szok… wywołane odpowiedzią Marigold na kwestię wyjątkowości talentów. Nie wiedział z czego to do końca wynikało. Pomimo tego, że wampirzyca była raczej skryta, nie mógł uznać jej za niegodną rozmowy. Doszedł do jedynej słusznej konkluzji, a mianowicie: iście prawdopodobnym było połączenie niedowierzania z faktem, iż równie dobrze on mógłby użyć takowego sformułowania w trakcie prowadzenia dłuższej konwersacji - z kimkolwiek wartym dialogu. Musiał sam przed sobą przyznać, że Dosset faktycznie jawiła się przed nim jako istota odpowiednia do wymiany myśli. Podświadomie liczył nawet na specyficzny rozwój nici porozumienia, być może udałoby mu się nawiązać coś na wzór dłuższej relacji? Jednakże Dorian nie zdołał odpowiedzieć na pierwszą kwestię, gdyż padło drugie, niezwykle wytrącające pytanie.
„Stwórca… stwórca… stwórca. Kim on kurwa tak właściwie dla mnie jest? Nikim. NI – KIM. Gardzę tym tworem, niegodnym istnienia. Pluję na niego i jego koncept wszechświata. Wyśmiewam nieudolny, iście niedopracowany plan zemsty, który ukarał tylko mnie, a za co? Za niewinność! On, on odebrał mi wszystko, co miałem, ale również wszystko co mogłem jeszcze mieć. Zabił mnie, zabił dobro, zabił nadzieję. Stworzył mnie jako mordercę niewinnych, jako zło. Zmusił do przekroczenia granic, poddawał torturom. Dla mnie jest tylko zwykłym śmieciem.”
- Oh… temat Stwórcy jest dla mnie dość… drażliwy? Tak… myślę, że to adekwatne określenie. Nie mam z nim żadnych kontaktów i żadnych mieć nie zamierzam. Najlepiej nigdy, niczego mu nie zawdzięczam, niczego nie oczekuję. Wolę żyć w osamotnieniu, aniżeli ulegać psychopatycznej presji jednostki, od której doznałem największych z krzywd – odpowiedział szczerze. Przez naprawdę krótką chwilę się wahał, jednak uznał, iż kłamstwo niczego nie zmieni. Przeszłość nie ulegnie przeistoczeniu, a koszmarne przeżycia wciąż pozostaną w jego pamięci. Dodatkowo naprawdę liczył na lepsze zapoznanie, co mogłoby być wyjątkowo nieskuteczne w realizacji, gdyby jego oszustwo wyszło na jaw przez nieoczekiwane zrządzenie losu.
- Coż… myślę, że jestem w stanie to zrozumieć, a nawet puścić w niepamięć. Ja również chciałem jak najszybciej wydostać się z tawerny. Jednakże myślę, że moglibyśmy jeszcze chwilę porozmawiać, na przykład u mnie? Proszę nie odbierać mojego zaproszenia jako niestosowne. Po prostu wydaję mi się, iż znalezienie schronienia może być dość trudne, a mi naprawdę odpowiada Twoje towarzystwo. – Postanowił zaryzykować, nie miał zasadniczo nic do stracenia, więc dlaczego miałby rezygnować z zalążków nowej znajomości? Nie widział żadnego konkretnego powodu, toteż liczył na to, iż Dossett ustosunkuje się przychylnie do jego propozycji. Osobiście miałby dość duży problem ze zrozumieniem odmowy.
„Oczekiwanie jest nużące, podnosi ciśnienie, wprowadza nerwowość, której nie do końca ufam. Obserwuję nowo poznaną kobietę i nie umiem dojść do żadnych, chociażby najmniejszych wniosków, które mogłyby mnie ukierunkować ku jakiejkolwiek, aczkolwiek prawdopodobnej odpowiedzi. Pozostaje mi odnalezienie wewnętrznego spokoju, gwarantującego choć odrobinę cierpliwości w trakcie wyczekiwania.”

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Wstrzymała oddech na czas jego odpowiedzi. Dokonało się. Obraz został scalony – wyobrażenie i nadzieja, które krążyły wokół obcego wampira, połączyły się z rzeczywistością. Otworzyła usta, żeby okazać mu wsparcie lub podzielić się swoją opinią na temat istotności Stwórców w nieżyciu ich Dzieci, ale finalnie… nic nie powiedziała. Kiwała tylko powoli głową, gdy kierował w jej stronę chmurne słowa. Musiała przyznać, iż dokładnie rozumiała, co miał na myśli, tworząc każde zdanie. Miała wrażenie, że ostrożność dobieranych wyrazów wiązała się z wrażliwością oraz nieprzepracowanymi uczuciami w stronę procesu przemiany i relacji z martwymi. Wydawali się podobni, jednak on stanowił reprezentację tego, czym mogła się stać, gdyby potrafiła zaakceptować teraźniejszość. Nic dziwnego, że mu zazdrościła możliwości oświadczenia swojej niezależności w tak łatwy oraz dosadny sposób. Ona musiałaby skłamać, żeby powiedzieć coś podobnego. Marie nie tylko jako Dziecko, ale i jako istota była bardzo zależna od wszystkich, z którymi wytworzyła jakiekolwiek relacje. Nigdy nie potrafiła stanąć na własnych nogach, zaplanować przyszłości, wcielić planu w życie. Była bierna oraz niesamodzielna, godząc się ze wszystkim, co ją spotkało. Stanowiła typ osoby, jaki dostosowywał się do sytuacji; nie próbował na nią czynnie wpłynąć. – Nie musisz żyć w samotności. Poza tym Stwórcy nas nie definiują. – Nie wiedziała czy mówi do niego, czy próbuje przekonać samą siebie. Możliwe, iż użyła wszystkich słów, które chciała sama usłyszeć dawno temu; kiedy jeszcze mogłaby w nie uwierzyć.
Zastanowiło ją, ile Dorian może mieć lat. Wyglądał na młodszego od niej, aczkolwiek dobrze wiedziała, że w ich świecie niewiele to znaczy. Był dalej w rozwoju emocjonalnym, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Idealnie wyartykułowana, lecz jednocześnie gorzka, wypowiedź o wampirze, który go przemienił, zdawała się być bardzo przenikliwa. Tak przytomne spostrzeżenia musiały zostać wyżłobione przez czas, nic innego.
Rozsądnie byłoby odmówić; ale czy na pewno? Po części miał przecież rację, trudno jej będzie teraz znaleźć schronienie; oczywiście bez obrzydliwie inwazyjnego wpływu na ludzkie życie. Nie chciała już nikogo krzywdzić; nie, póki jeszcze głód pozostał uśpiony. Propozycja była jej na rękę, więc czemu nawiedzało ją osobliwe przeczucie, ze nie należało kontynuować rozmowy. – Chętnie skorzystam z zaproszenia. – Pewnie powinna odmówić i pokierować w przeciwną stronę, jednakże po prostu stała przed nim, ulegając potrzebie wyboru najłatwiejszej, najmniej wymagającej opcji. Już dawno nie korzystała z dobroci obcych; nie dała sobie udowodnić, iż istnieją jeszcze pośród jej podobnych ludzkie odruchy. Pragnęła, aby Dorian okazał się rozwiązaniem na problemy Marigold z tożsamością. Tym jednym wyjątkiem, który zmieniłby jej spojrzenie na wszystko, co już poznała. Byli różni, lecz zarazem podobni. Ten sam gatunek, inna prezencja, pokrewne wnętrze.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Dorian Relish

Dorian Relish
Liczba postów : 72
Uczepił się myślami podanego stwierdzenia, niczym przysłowiowy tonący swej brzytwy i czuł ból, dokładnie taki sam jak ofiara, pochłaniana przez wody, jednocześnie kaleczona ostrzem ostatniego ratunku. Oczywiście był świadom pewnych racji, z którymi został skonfrontowany, jednakże bardzo często, być może nagminnie… oddalał się od zrozumienia, od pamiętania. W pewien sposób polubił pogrążanie się w marazmie dawnych wspomnień, koiła go myśl, iż to wszystko, co się wydarzyło nie było jego winą. Cały koncept obejmował także  katastrofalne skutki, z którymi przyszło mu się mierzyć po przemianie. Finalnie to nie on był potworem, a Stwórca, który uczynił go marą wielu, już umarłych.
- Nie definiują, owszem. Jednakże niesamowitą goryczą napełnia mnie fakt, iż w jakiś sposób i tak nas wykreowali, stworzyli, zdecydowali za nas. Pozbawili wolnej woli, być może potraktowali niczym niegodne zwierzęta, a sama ta świadomość jest zwyczajnie gorsząca oraz rozczarowująca – powiedział nader spokojnie, aczkolwiek wewnątrz jego duszy szalał istny huragan wątpliwości, jak i negatywnych emocji. Był zły, wściekły. Nienawidził wspomnień wywoływanych tak gwałtownie, jednak nie mógł nic poradzić na ścieżki losu, które doprowadziły go do Marigold. – Oh, czasami samotność nie jest kwestią wyboru, a przynajmniej nie tak prostego jak mogłoby się zdawać – dopowiedział po krótkiej chwili namysłu – iście męczącego.
„Wyraziła zgodę, na którą czekałem, której się dyskretnie spodziewałem. Jestem zadowolony. Być może Dossett… będzie w stanie wypełnić lukę w moim jestestwie. Mam nadzieję, że tak, że uda mi się nareszcie odnaleźć kogoś godnego, dzięki komu będę mógł zrezygnować z naprzykrzającej się samotności. Mam nawet szansę wyjaśnić nowej znajomej mój pogląd szerzej, aniżeli do tej pory. Z pewnością mnie wysłucha, z pewnością zrozumie. Pomimo tak wielu różnic łączy nas wiele aspektów, a większości z nich pewnie jeszcze sami nie znamy. Jednak mamy czas, mamy okoliczności, mamy szansę. Szansa… szansa… szansa, coś magicznego, coś niespotykanego na mej drodze, a jednak… pokrzepiającego.”
- W takim razie, proszę tędy. – wskazał dłonią na drogę nieopodal nich. Spacer zajął im dość sporo czasu, jednakże mieli jeszcze chwilę zapasu do momentu, aż słońce ukazało swój majestat na porannym niebie. Dorian był podekscytowany nadchodzącymi godzinami, gdyż łączył ich spędzenie z możliwością dalszej konwersacji z wampirzycą. Chciał poznać ją bliżej, dowiedzieć się jakiś szczegółów odnośnie jej egzystencji. Potrzebował jakiegoś dowodu… potwierdzenia, iż się nie mylił i naprawdę napotkał na swej drodze upragnioną szansę.
- Serdecznie zapraszam. – uśmiechał się delikatnie, obserwując Marigold przed jego posiadłością. Budynek olbrzymich rozmiarów, przypominający pałac, był jego ulubioną rezydencją, którą naprawdę mógł szczerze nazwać domem.

koniec.

Sponsored content


Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach