Któż Boga obudzi pierwszy spośród ludzi?
marzec 1900 roku, tawerna w Paryżu
Dorian Relish, Marigold Dossett
Nie pierwszy raz uciekła od Stwórczyni w ślepym szale, owładnięta przez chaos własnej zguby. Miała w zwyczaju cyklicznie przeżywać te same emocje niczym fazy księżyca. Aktualnie czuła pełnię wszystkich rujnujących ją uczuć. Miała wrażenie, iż gnije od środka – jakby cała wcześniej spożyta krew rozkładała się w jej żołądku i wytwarzała obrzydliwy zapach, który nieustannie przypominał o własnym przekleństwie. Dodatkowo okaleczała ją atmosfera dumy, jaką Matka roztaczała wokół siebie niczym najdroższe perfumy. Marie nie mogła znieść tej aury; zadowolenia z własnej potworności. Wiedziała, że wampirza egzystencja to kara, a wszystkie ich barbarzyńskie zwyczaje są tylko potwierdzeniem sprawiedliwości wyroku. Ona jako jedyna rozumiała lichą podstawę władzy, którą dzieci nocy myślały, że dzierżą. Obrastała ich ułuda oraz absurd i tylko promienie słoneczne mogły rozjaśnić wszechobecne szaleństwo. Raz na zawsze ukazać słabość, oczyścić do pierwotnej nicości. Dossett już dawno zbliżyła nieduszę do konceptu bycia porzuconą przez Boga, ale to właśnie w takich chwilach czuła się z tym najgorzej – kiedy nie miała oparcia z żadnej ze stron, a jej nieistnienie stawało się coraz bardziej wyraziste. Pośmiertny wstyd oraz strach. Była tylko mogiłą, zmuszoną do obcowania z mrokiem w nieskończoność… bo przecież nie mogła stanąć przed obliczem Boga; nie teraz, nie w tej formie.
Trafiła do tawerny w jakimś dziwnym stanie między świadomością a transem. Nogi same ją niosły w miejsce potencjalne oddalone, w miarę bezpieczne oraz stosunkowo bezludne. Nie była zaznajomiona z okolicą, w końcu rzadko odwiedzała ludzkie przybytki z obawy, iż nie będzie zdolna się powstrzymać przed okrucieństwem. Jej umysł pochłonięty był planami; rozległymi planami, dotyczącymi nieżycia, a także drogi, jaką musi podążyć ku odkupieniu. Odkryła wiele teorii na temat tego, gdzie powinna zacząć wewnętrzną walkę o zbawienie, lecz nie posiadała żadnych instrukcji. Miała wrażenie, że nikt przed nią nie podjął się walki o swoją duszę. Wszyscy akceptowali zagrobne pieszczoty, nie licząc się z konsekwencjami. Nie miała innego przewodnika niż Bóg, a uważała, iż nie jest godna, aby uzyskać od Niego pomoc.
Poprawiwszy czarny płaszcz z olbrzymimi rękawami, usiadła przy stoliku, na którego powierzchni było widać klejące ślady po poprzednich klientach. Westchnęła jeszcze raz, rozglądając się. Było idealnie pusto, słyszała każde skrzypienie starej podłogi, gdy właściciel przechadzał się między opustoszałymi miejscami. Zastanawiała się, gdzie powinna spędzić noc i następny dzień. Nie miała ochoty wracać do domu. Musiała wymyślić lepszą alternatywę.
Położyła dłonie, ukryte pod rękawiczkami, przed sobą, próbując znaleźć jakąś naturalnie wyglądającą pozycję. Nie zamierzała się rozbierać. Odkryłaby wtedy nieatrakcyjnie wyblakłą suknię, na jakiej prawdopodobnie istniały jeszcze stare plamy po krwi nieszczęśnika, jakiego upolowała kilka dni temu. Gdy chciała spróbować coś zamówić, w tawernie pojawiła się dziwnie duża grupa mężczyzn. Unosił się nad nimi zapach potu oraz piwa. Dodatkowo miała wrażenie, iż spędzenie więcej niż minuty w takim towarzystwie przyprawi ją o ból głowy. Ostentacyjnie wstała, hałasując krzesłem i pokierowała się w stronę wyjścia.
Stanęła przed blokującym drzwi tłumem. Odchrząknęła.
@Dorian Relish
_________________
Kill everyone now. Condone first degree murder.
Advocate cannibalism.
Eat shit.