malevolence is festering in you

2 posters

Go down

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Why would you ever want to be like everyone else?
Sometimes its more peaceful, I guess.


25.10.2022, apartament śmiertelnego profesora w Paryżu
Bastien Laviscount, Marigold Dossett

Gniew wspinał się po wnętrznościach Marie. Zostawiał za sobą ciężar, który coraz trudniej było znosić. To samo tyczyło się głodu. Bolała ją każda sekunda spokoju; każdy brak reakcji. Stan, w jakim winna była trwać, żeby utrzymywać swoją tożsamość w zgodzie z przyjętymi ramami, zdawał się coraz trudniejszy w pielęgnowaniu. Już od jakiegoś czasu nachodziły ją pewne myśli, które nie pokrywały się z podniosłymi ideami, z postem, z żałosną potrzebą przestrzegania słowa Bożego. Nie, spowijała je chciwość oraz zwierzęce pragnienia, wszystkie przekleństwa, o jakich stale próbowała zapomnieć bez realnego sukcesu. Prawda była taka, iż nie potrafiła utożsamić się z piekielną torturą, wampiryzmem. Żyła wbrew prawom natury, udając że tak nie jest. Nie mogła istnieć ze sobą, świadomie przyznając, kim jest i czego potrzebuje. Osoba, za którą się miała, nie pokrywała się z czynami, do jakich popychał ją każdy najmniejszy pierwiastek w nieumarłym ciele. Była przerażona, iż głód powodował coraz większą obojętność. Nie miało znaczenia, ile miała lat i jak gorliwie próbowała testować swoje limity, utrzymując wstrzemięźliwość. Oczekiwała innych efektów, lecz zawsze kończyła tak samo. Jak głupie, kierowane instynktem zwierzę.
Naturalnie ponownie była naiwna na tyle, aby wierzyć w to, iż tym razem wszystko odbędzie się inaczej. W końcu on nie był taki jak inni. Rozumiał Marie, wspierał, zmuszał do kwestionowania rzeczywistości. Podejmował rozmowy, których ludzie nie mieli ochoty prowadzić, skupiając się na niewygodnych aspektach. Nieświadomie karmił szaleństwo wampirzycy, a ona myślała, że przerwała klątwę, wynikającą z potępienia. Uwierzyła, iż Bóg postawił na jej drodze niby lustro, pozwalające przejrzeć odbicie zmierzchu wszystkich uczuć, aby zrozumieć ich podstawę. Szanowała teologa, dlatego coraz mocniej ograniczała spożywanie krwi. Inspiracja wspólnymi, bogobojnymi konwersacjami pobudzała w niej dotąd nieznane pokłady siły. Każde spotkanie dawało Dossett osobliwą nadzieję. Nic więc dziwnego, iż odczuwała winę, gdy rozmawiała z nim, wciąż czując na języku charakterystyczny, metaliczny posmak. Uważała, że jej słowa nie mają znaczenia oraz wartości, jeżeli jest syta; jeżeli stosuje kanibalistyczne obyczaje.
Coraz częstsze dyskusje nasilały głód.
Chciała przy nim cierpieć, być sprawiedliwa. Pragnęła pozostać silną aż do końca, jednak była wykończona, podświadomie tęskniąc za grzechem. Wkraczała na nową płaszczyznę rozumienia głodu, a także myślała, że jest silniejsza od własnej natury. Była zmotywowana do znalezienia alternatyw, do przezwyciężenia tęsknoty za ludzką krwią… i może pozostałaby w tak wzniosłym stanie, gdyby nie własne ograniczenia. Z perspektywy czasu nie była w stanie stwierdzić, co dokładnie ją sprowokowało. Oczywiście tłumaczyła się głodem, ale wiedziała, że nie było to tylko pragnienie. Moment, w którym straciła kontrolę był niby znalezienie ostatniego elementu do układanki – satysfakcjonujący.
W pełni zaufała bestialstwu, rozwarstwiając ofiarę. Nie napoiła się przez dobre kilka minut zatapiania długich paznokci w ciepłym ciele, brudząc jasne ubrania. Mogłoby się wydawać, że nigdy nie chodziło o zaspokojenie głodu. Widać to było po ekscytacji skumulowanej w każdej komórce jej bytu, frywolnym rozsmarowywaniu gorącej czerwieni po jasnej, zimnej skórze czy chociażby fascynacji bezczelnie wymalowanej na twarzy. Chciała odwrócić wzrok, ale nie mogła. Marigold miała dziwne wrażenie, iż mężczyzna jeszcze oddychał, ale… przecież to było niemożliwe. Był zmasakrowany.
Zatopiwszy kły w profesorze, poczuła wolność.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Bastien Laviscount

Bastien Laviscount
Liczba postów : 65
Mówi się, że rodziny nie można sobie wybrać. Było to okrutną prawdą. Los wpychał nas w ramiona osób, które nie zawsze były tymi odpowiednimi. Nie znałem swojej rodziny zbyt dobrze. Tej ludzkiej, rzecz jasna. Wychowywany byłem na plantacji bawełny, gdzie nie miałem kontaktu z biologiczną matką. Kobieta zmarła niedługo po moich narodzinach. Byłem wychowywany przez wszystkich niewolników, jednak z żadnym nie było mi dane zbudować prawdziwie bliskiej relacji. W przeciwieństwie do rodziny mojego pana. Mężczyzna miał swoje dzieci, z którymi miałem dobry kontakt i z którymi, o dziwo, pozwalano mi się bawić. Dopiero z czasem odkryłem prawdę o tym, że w rzeczywistości było to moje rodzeństwo, przynajmniej w połowie. Było to okropne uczucie dowiedzieć się, że rodziną są moi oprawcy. Wtedy jednak czasy były inne. Po swojej przemianie zyskałem nową rodzinę. Jej również nie wybrałem, jednak ta okazała się zgoła inna. Każdy był na swój sposób oryginalny. Różne historie, różne przeżycia i kultury sprawiły, że nie było jednego sposobu myślenia. Różniliśmy się między sobą. Jak można się było domyślać, w rodzinie tej pojawiały się osobniki, które szczególnie darzyłem sympatią, jak i te z którymi nie miałem za wiele wspólnego. Rodziny rzeczywiście nie można było wybierać, ale skoro już się ją miało, to należało przy niej trwać, czy komuś się to podobało, czy też nie.
Odkąd tylko zostałem przemieniony i wyrwałem się z jarzma śmiertelności nabyłem przeświadczenia, że sam sobie byłem panem. Niewola odeszła w niepamięć, a indywidualizm i samowystarczalność kusiły swoimi walorami. Nie chciałem być bowiem związany z nikim. Nie chciałem mieć dyktowanych warunków i sam nie pragnąłem ich dyktować (chociaż ta jednak kwestia zdążyła się zmienić w ciągu tych kilkunastu dekad). Pozwalałem żyć innym tak, jak sobie tego życzyli, nie zwracając uwagi na poczynania. Marigold jednak okazała się istotą, której poczynania szczególnie zaczynały mnie mierzić. Nie obchodziła mnie jej wiara, nie chciałem wiedzieć, co kryło się w jej głowie. Obserwowałem ją jednak. Zdążyłem poznać kobietę na tyle dobrze, że szybko wyłapałem zmianę w jej zachowaniu.
Nie mam pojęcia, co mnie skusiło, by za nią pójść. Miałem swoje sprawy do załatwienia, znacznie ciekawsze i przyjemniejsze. A jednak zdecydowałem się na stanie pod apartamentem kolejnego ukochanego, dla którego kobieta postanowiła rzucić swoją naturę. Po części mogłem to zrozumieć, niemniej jednak byłem pełen podziwu jej samozaparcia. Apartament był otwarty. Cicho stawiałem kroki, żeby nie zostać wykrytym, jednak domyślałem się, że Marigold będzie zaaferowana innymi sprawami. Nie byłem jednak przygotowany na to, co zastałem w środku.
Ja pierdolę, ale burdel – powiedziałem, zasłaniając usta dłonią. Nawet ja nie spodziewałem się takiego widoku. Przemykałem spojrzeniem to na Marigold, to na leżącego w posoce mężczyznę. Zapach krwi przyjemnie łaskotał mnie w nozdrza. Musiałem się powstrzymywać, by nie zacząć spijać szkarłatu z drugiej tętnicy nieszczęśnika. Widok jednak skutecznie mnie od tego odciągał.
Nie zamknęłaś drzwi, każdy może tu wejść i zobaczyć jaką rzeź tu urządziłaś – powiedziałem, kiwając głową z dezaprobatą. Bo właśnie to był najgorszy problem. Bezmyślność. Lata wampirzego życia nauczyły mnie już przekonania, że musimy się pożywiać, więc widok umierających ludzi i świadomość faktu, że odbiera się im życie, nie robiły na mnie wrażenia.

@Marigold Dossett

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Ale nie czuła się dobrze. Z perspektywy fizycznej nie mogłaby być w lepszym stanie, jednak na płaszczyźnie psychicznej doświadczyła palącego rozerwania powiązania z własną duszą. Jej percepcja rzeczywistości zdawała się wybrakowana oraz dotknięta przez pewne zniekształcenie. Wszystko wokół niej istniało w niewątpliwym rozmyciu, tylko skatowane ciało pozostało stałe, wyraźne i pełne różnych odcieni czerwieni. Miała wrażenie, iż obserwuje dzieło sztuki, a sama uczestniczy w spektaklu. W końcu Marie nie utożsamiała się z zabójcą teologa. To nie mogła być Marie, bo Marie go kochała. Więc kim była wtedy Marigold? Dłońmi obsmarowanymi szkarłatem? Przestrzenią między sobą a martwym ciałem? Być może stanowiła obserwatora, bierność otaczającą każdą rzecz w niewielkim apartamencie. Była niemocą oraz egzekutorem; wszystkim dla konającego w męczarniach mężczyzny.
Nagle, a także równie boleśnie, poczuła całą siebie. Ciepło krwi, mięso pod paznokciami, zimne łzy na policzkach. Usłyszała gwar ulicy, dzwoniący telefon i… Obróciła się. Znajoma postać, znajomy głos, ale jednak Dossett dokładnie nie mogła przypasować osoby do czasu oraz miejsca akcji. Dopiero po chwili wszystko złożyło się w spójną całość. Automatycznie przesunęła górną część ciała na tor spojrzenia Bastien–trup, naiwnie licząc, że zasłoni wampirowi pozostałości swojego zauroczenia. Nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć na jego słowa. Czuła wstyd, który powoli rozkwitał wewnątrz jej martwego ciała. Nie chciała, aby ktoś ją oglądał w takim stanie; prezentowała się tragicznie.  – Bastien, co tu robisz? – Miała nadzieję, że obdaruje ją szczerą odpowiedzią. Nie potrafiła zrozumieć, czemu on, ze wszystkich niepasujących elementów nieżycia wampirzycy, znalazł się w samym centrum tej makabry. Niemniej jednak musiała przyznać, iż towarzystwo Laviscounta pomogło powrócić Marigold do najbardziej stabilnego stanu psychicznego. Zamknęła chaos głęboko w sobie, powoli rozumiejąc, co dokładnie zaszło.
Patrzyła na mężczyznę z dołu, nie wykazując ochoty, aby wstać z zakrwawionej podłogi. Podświadomie ignorowała trupa, skupiając całą uwagę na niespodziewanym gościu. Gdy on analizował sytuację, Marie przechyliła głowę, obserwując tatuaże na ręce, którą przystawił do ust. Potem zatrzymała się na jego oczach, a finalnie po prostu spojrzała na swoje dłonie i zaczęła powoli je wycierać w szarą spódnicę, ponieważ nagle uczucie krwi na skórze było przytłaczające. Miała wrażenie, iż zaczyna ją palić. – To nie ma znaczenia – odpowiedziała mu na wzmiankę o otwartym apartamencie oraz rzezi. W końcu odwiedziła profesora tylko z dobrymi intencjami, a reszta… reszta była niezależna od niej. Spokojny ton Marigold był w pewnym sensie kontrastem do jej nerwowych ruchów. Robiła wszystko, aby nie spoglądać ponownie na zwłoki. – Nie patrz na niego… nawet się nie waż go dotknąć.
Dalej siedziała w szarłacie, czując jak krew wlewa się do środka nieszczelnych butów. Marie odgarnęła włosy, brudząc je jeszcze bardziej. Przesunęła kawałki wnętrzności, aby stabilnie oprzeć rękę na podłodze. Miała wrażenie, iż charakterny brat nie zrozumie, co sugerowała. Znając jego naturę oraz przewidując przyszłe uwagi, Dossett postanowiła oszczędzić sobie nieprzyjemności – musiała być bezpośrednia. Nie postrzegała Bastiena, ani też innych wampirów, jako istoty, które będą ją mogły zrozumieć. Zmarszczyła brwi, przechylając lekko głowę w drugą stronę i wskazała wzrokiem na drzwi. – Przeszkadza mi twoja obecność. Nie obchodzi mnie czemu tu jesteś, życzę sobie, abyś opuścił ten apartament.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Bastien Laviscount

Bastien Laviscount
Liczba postów : 65
Po części mogłem zrozumieć, co czuła. Oczywiście że każdy na początku swojej przygody z wampiryzmem czuje się nieswojo, niemniej jednak nie wiedziałem, jak można trwać w tym przez tak długi czas. Nienawiść do samego siebie była chyba najgorszą torturą, jaką można było przeżyć. A o torturach i cierpieniu wiedziałem niemało. Doskonale pamiętam swoje początki w nocnym świecie. O ile nie pamiętałem przemiany zbyt dokładnie i wcale nie zależało mi na tym, by ją sobie przypomnieć, to późniejsze tygodnie i miesiące bywały ciężkie. Nie potrafiłem zmusić się do pożywania się na ludziach. Byli oni bowiem czymś, czym ja sam byłem nie tak dawno temu i nie chciałem stać im na drodze. Miałem jednak okrutny wybór – albo moje życie, albo ich. Zabijałem, by samemu żyć. Nie było to fair. Było to okrutne, jednak stanowiło to jedyne wytłumaczenie i pocieszenie dla mojego zmęczonego sumienia. Przeforsowanie swoich myśli i zmuszenie ich, by podążały ścieżką, po której chciałem, by podążały, nie należało do najłatwiejszych zadań, ale udało mi się. Wiedziałem, że musiałem to robić, żeby nie zwariować. Pożywanie się na ludziach stanowiło dla mnie szansę na lepsze życie, którego nigdy wcześniej nie zaznałem. Bo jakie to mogło być życie niewolnika na plantacji, konającego na suchoty…
Spojrzałem na Marigold, która pokryta w szkarłacie, stanowiła niecodzienny widok. Znałem ją, wiedziałem o jej problemach na tyle dobrze, że pomimo bycia wampirzycą, nie sądziłem, że mógłbym spotkać ją w takim właśnie stanie. Zaskoczyło mnie to. Jak również to, czego zdołała się dopuścić.
Śledziłem cię – odpowiedziałem szczerze. Nie było sensu ukrywać prawdy. Z resztą byłem szczerą osobą. Zmrużyłem oczy, oglądając się za siebie, by sprawdzić czy rzeczywiście zamknąłem za sobą drzwi. Nie podchodziłem do kobiety, trzymałem się na bezpieczny dystans nie tylko od niej, ale i od krwi, która i mi zaczynała grać w nosie symfonią rozkosznych zapachów.
Myślisz, że dla Rady ten widok też nie miałby znaczenia? – zapytałem spokojnie, obojętnym tonem. Nie chciałem się z nią kłócić, nie miałem też zamiaru jej niczego tłumaczyć. Musiała jednak wiedzieć to, że jeśli nawali i zrobi głupotę, to wszyscy będą mieli przez to problemy. Wiedziałem jak to tutaj działało. Sam byłem świadkiem tego, jak wampiry radzą sobie z niewygodnymi osobnikami i nie polegało to na wzięciu nieszczęśnika na dywanik i danie mu reprymendy.
Nie obchodzi mnie on, nie dojadam po kimś – powiedziałem, krzywiąc się lekko. Z reszta i tak nie było tutaj czego dojadać, chyba że chciałbym zlizywać posokę prosto z podłogi, co byłoby wyjątkowo desperackim posunięciem.
Jej zachowanie mnie irytowało. Byłem cierpliwy, jednak ta kończyła się dość szybko i nie wiedziałem, czemu. Być może było to wynikiem głodu, który czułem, a który wzmagał się z każdą kolejną sekundą spędzoną w tym miejscu. Wszędzie krew. Przeszkadzało mi to i jednocześnie fascynowało.
To nie jest twoje mieszkanie, więc mogę sobie tutaj siedzieć tak samo, jak i ty. Jemu jest już i tak wszystko jedno – powiedziałem i ostentacyjnie usiadłem na najbliższym możliwym miejscu. Trzymając się oczywiście jak najdalej od krwi, trupa i kobiety.
Jesteś nieuważna i lekkomyślna w tym swoim negowaniu swojej natury, której i tak nie zmienisz – mruknąłem, wzruszając ramionami. Byłem bezpośredni i niemiły w tym, co i w jaki sposób do niej mówiłem, ale wiedziałem, że miły i wyrozumiały ton nic tutaj nie zdziała. Zwłaszcza jeśli ma dojść do nieuniknionej konfrontacji. Nie było mądrym jej odwlekać, bo można było uwierzyć w jej uniknięcie. – Jeśli tak bardzo ci to przeszkadza, to skończ ze sobą i oszczędź przyszłych nieszczęśników – dodałem ostro, krzyżując dłonie na piersi.

@Marigold Dossett

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Nadal słyszała jak oddychał. Pogłos niemożliwy w swojej istocie, a jednak… nie mogła oprzeć się wrażeniu, że marniejące wnętrzności, które dotykały jej zimnej skóry poruszały się, a otwarta klatka piersiowa gwałtownie pulsowała w jałowych próbach, aby dostarczyć tlen do obumarłego serca i rozszarpanego mózgu. Jego płuca świszczały, mogłaby przysiąc. Naturalnie im bardziej skupiała się na nieistniejących stękaniach, tym bardziej narastał w niej niepokój. Musiała się odwrócić, spojrzeć na niego, upewnić się, że już nie cierpi. Wiedziała, iż leży tam martwy, ale nieomylny dotąd słuch sygnalizował coś innego. Nie mogła się skupić na Bastienie, na tym, co mówił. Zamknęła oczy. W pewnym momencie słyszała tylko zawodzenie trupa w powidokach wściekłej czerwieni. Nie potrafiła się dostatecznie oburzyć na fakt, iż wampir ją śledził, że przylazł za nią z ciekawości, jakby była dziwotworem na festiwalu osobliwości. Wpierw musiała dosięgnąć niejasności.
Obróciwszy się w stronę pozostałości po teologu, ujrzała bezruch; spokój, kontrastujący z wcześniejszym wyobrażeniem gorączkowo poruszających się szczątków. Czule przesunęła dłonią po rozpłatanym, półnagim ciele, upewniając się w statyczności trupa. Był martwy, nie było wątpliwości. Marie znów zwróciła się do Bastiena, hamując w sobie wszelką chęć do dalszej analizy sytuacji – znów ogarniało ją uczucie dysocjacji.
Na wspomnienie o Radzie, po prostu się roześmiała. Szczerze i głośno, swoim iście komercyjnym śmiechem. Zasłoniła ubrudzoną dłonią twarz, pochylając się nieznacznie. Miała wrażenie, że występuje w teatrze;  siedzi na scenie umorusana w sztucznej czerwieni, odgrywając jedną ze śmieszniejszych scen w długowiekowej sztuce wampiryzmu. Śmiała się i śmiała, a kiedy już w końcu nastała cisza, na twarzy Marigold pojawiło się zmęczenie. Nic w nocnym świecie nie miało dla niej znaczenia, wszystko było pochodną śmiertelnych obserwacji, tylko bardziej intensywną i grzeszną. Struktura władzy, martwi, którzy pełnili równie puste funkcje zdawali się niczym w porównaniu do Niego. Mimo swojej wieczności byli przejściowi dla historii rodzaju – nie mieli znaczenia, bo Bóg na nich nie patrzył.
Stwierdziła, że nie skomentuje impertynencji, rzuconej w jej stronę. W końcu wampir nie znajdował się w kręgu osób, którym dawała realny wpływ na własne nieżycie. Mimo wspólnej Stwórczyni czuła, iż tak naprawdę go nie znała; czuła też niechęć. Obserwowała jak przenosi się w inne miejsce, aby usiąść. Nie zamierzał wyjść, zignorował jej życzenie.
Wtem znowu usłyszała świszczenie.
Niemniej jednak nim zdążyła zareagować, Bastien postanowił dalej mówić – niepytany. Nie odwróciła się, aby spojrzeć na zmasakrowanego trupa, ponieważ patrzyła na tego przed nią; tego, którego zbyt cieszyła możliwość oceny sytuacji i rozdawania reprymend. Marie skupiła się na twarzy mężczyzny; na rysach lica, brwiach, mięśniach. Próbowała odczytać jego intencje, nastrój. Nie była pewna, czemu się nad nią znęca, ale nie miała ochoty się z niczego tłumaczyć, a już na pewno nie po tym, co od niego usłyszała. Zmarszczyła brwi i przeniosła rękę, którą się podpierała, przed siebie. – Nie dziwię się, że ty łatwo zapomniałeś o swojej śmiertelności, przyjmując wampirzą naturę jak błogosławieństwo – zaczęła, powoli zbliżając się do Bastiena. Zauważyła wcześniej, że mężczyzna stara się trzymać dystans, toteż ona, na złość, zapragnęła go zmniejszyć. Jednak nie wstała, poruszała się na czterech kończynach niczym polujące zwierzę. – Śmierć pewnie była ucieczką… chociaż czy od takiego koszmaru można tak naprawdę kiedyś uciec? Wiesz, tutaj. – Wskazała palcem wskazującym na swoją skroń. – Pewnie nadal słyszysz w snach trzask bicza? Krzyki, błagania? Wciąż czujesz się niedopasowany? Zbyt czarny na kolonizatora, zbyt biały na niewolnika. – Gdy była już przy nim, złapała go za nogę, pozostawiając na materiale ślady krwi. Jej uchwyt był mocny, ale nie powinien wampira wprowadzać w wielki dyskomfort. Nadal słyszała świszczenie. – Prawda jest taka, że liczyło się to, kim byłeś za życia; to, co robisz po śmierci jest tak samo martwe i bezwartościowe jak ty.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Bastien Laviscount

Bastien Laviscount
Liczba postów : 65
Całe to miejsce przesiąknięte było nieprzyjemnym i dziwnym zapachem, którego nie potrafiłem sklasyfikować. Zapach krwi mieszał się z czymś, co wżarte było w podłogi, ściany i meble tego przybytku. Nie wiedziałem, co Marigold widziała w tym mężczyźnie, jak dla mnie nie prezentował się on w żaden sposób zjawiskowo, ale ja nie miałem gustu, jeśli chodzi o mężczyzn. Wszyscy mi to powtarzali. I sam też o tym wiedziałem, dlatego też stroniłem od wszelkiego rodzaju romansów, a jeśli już jakieś się pojawiały, to jedynie na chwilę i nie trwały one zbyt długo. Romanse były też wyjątkowo czasochłonne, a dla mnie, osoby która czasem się nie przejmowała, było to niesamowicie irytujące. Byłem indywidualistą i podobało mi się to życie, więc nie chciałem z niego rezygnować i zaczynać dzielić go z kimś innym. A już na pewno nie z kimś, kto mieszkał w mieszkaniu takie, jak to.
Rozejrzałem się po wnętrzu ponownie. Było tu tak nudno i nijako, że całą ta bezwyrazowa atmosfera przykrywała to, co rozgrywało się przed moimi oczyma. Trup i plamy krwi w każdym możliwym miejscu dodawały tym czterem ścianom nieco charakteru. Nie na tym się jednak chciałem skupiać, a na kobiecie, która była sprawczynią tego wszystkiego. Marigold potrzebowała interwencji. Nie wiedziałem, czy szukała jakiejkolwiek pomocy i czy chciałaby ją uzyskać, ale ktoś musiał coś zrobić. Nie chciałem być tą osobą. Głupotą było, że w ogóle się tutaj pojawiłem, ale nie sądziłem, że tak to wszystko wygląda.
Oczywiście że było to błogosławieństwo dla mnie – prychnąłem na jej stwierdzenie. Dla mnie wampiryzm był czymś, co dosłownie spadło mi z nieba. Gdyby nie Raisa, to skończyłby wypluwając z siebie płuca albo utopiłbym się w swojej własnej krwi. Uratowało mi to moje życie i nie zamierzałem się tego wstydzić. Moja przeszłość owszem, prześladowała mnie cały czas. Nie mogłem od tego uciec, chociaż wiele razy starałem się zapomnieć lub ignorować to wszystko. Nie chciałem wracać do czasów niewolnictwa, chociaż wiedziałem, że to już zawsze pozostanie częścią mnie. Nic nie mogłem z tym zrobić, ale byłem pewny, że wszelkie próby Marigold nie wyprowadzą mnie z równowagi.
A czemu miałbym chcieć dopasować się do kolonizatorów czy niewolników? – prychnąłem. Od jednej grupy uciekłem, a drugą gardziłem całym sobą. Nie miałem zamiaru uznawać się z nikogo. Nie po to całe swoje wampirze życie byłem indywidualistą, żeby teraz ktoś pakował mnie do konkretnego worka. Zaśmiałem się na jej próby. Byłem jednak ciekaw tego, co jej spaczony umysł mógł jeszcze wymyślić.
Obudź się, nic nie ma sensu, bez znaczenia czy żyjesz, czy nie… ale jego życie mogłoby mieć sens, gdybyś nie zakończyła go w taki paskudny sposób – powiedziałem, sunąc wzrokiem z Marigold prosto na leżącego na podłodze nieszczęśnika. Biedak, nawet nie chciałem myśleć o tym, co myślał sobie ten mężczyzna, kiedy tego dnia wpuszczał kobietę do środka. Na pewno nie spodziewał się takiego obrotu spraw.

@Marigold Dossett

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Puściła umorusane czerwienią spodnie, gdy tylko doświadczyła potwierdzenia swoich słów. Przechyliła lekko głowę, powoli rozumiejąc, iż dla Bastiena nie było ratunku. Niby wiedziała to wcześniej, w końcu podchodziła stereotypowo do każdego krwiopijcy, ale do tej pory ich relacja nie zdążyła wpłynąć na takąż głębie rozważań, aby osobiście usłyszała od niego te słowa. Czczenie obecnej formy w oczach Marie jawiło się jako absurd. Na przestrzeni historii chyba tylko wampiry były na tyle nierozsądne, aby wychwalać rzuconą na nich klątwę. Ułuda wiecznego istnienia oraz niezniszczalności była tak krucha jak ich ludzkie życia, wymagając jednocześnie okrutnych poświęceń. Odwróciła się nieznacznie, żeby raz jeszcze spojrzeć na teologa. Cisza. Wampirzyca zmrużyła oczy; była pewna, iż coś zarejestrowała. Gdy tylko się obracała, w tle pojawiał się przedziwny dźwięk. Słyszała jak krwawa masa się porusza, jak oddycha; jak dokonuje niemożliwego. Pokręciła głową, a potem swobodnie rozłożyła się na podłodze. Przybrała pozycję jak do trumny, opierając złożone dłonie pod klatką piersiową.  Obserwowała sufit niczym nocne, gwieździste niebo; nie patrzyła już na Bastiena, nie patrzyła i na trupa. Leżała sobie tak pod jego stopami, słuchając, co ma do powiedzenia. – A do kogo innego? To przecież nie tak, że za życia miałeś duży wybór – odpowiedziała na kwestię dopasowania do ludzkiego środowiska. Nieprzypadkowo podała dwie skrajności, które harmonię znalazły we krwi Laviscounta. Mógł się przed tym bronić, mógł pozostać ślepy. Teraz i tak nie miało to znaczenia. Wszystko pośmiertne się nie liczyło w perspektywie zbawienia, bo gdy ich los został przypieczętowany, mogli się tylko poddać destrukcji – swojej oraz otoczenia. Ona dobrze wiedziała, co oznaczały wszelkie próby śmiertelnego życia w zimnym i martwym ciele. Wstrzemięźliwość, ból, sprzeczność. Podróż, kończąca się za każdym razem klęską; krwią pod paznokciami oraz cuchnącymi mogiłami. – Jesteś męczący – skwitowała jego wypowiedź o bezsensie życia, która jednocześnie deprecjonowała oraz przyznawała sens istnieniu w zależności od tego, kto je posiadał. Marie zmarszczyła brwi. Czemuż to osoba z podobną ilością krwi na rękach napominała ją? Powinno to w Dosset wzbudzić większy gniew, jednak była coraz mniej wrażliwa na własne emocje, rozkoszując się pustką, która wewnątrz nastała. Mogła się skupić tylko na fizyczności. Westchnęła głośno, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku. Nie potrafiła stwierdzić, co to było – poczucie winy, wstyd, głód. Nie poruszyła się, uosabiając rzeźbę na pomniku nagrobnym.
Leżała tak chwilę, w ciszy. Miała naprawdę nadzieję, iż on zaraz zniknie; zapomni o tym wszystkim i nigdy nie będą musieli myślami wracać do makabry w mieszkaniu teologa. Zauważyła, że wampir patrzy się na trupa. Miał tego nie robić. Pociągnęła go mocno za nogawkę, aby przestrzec rozmówcę. – Nie patrz na niego – przypomniała. Był nagi, bezbronny; nikt nie powinien być w tym stanie oglądany przez obcych. Przez potwory, które nie znały go tak jak ona.

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sponsored content


Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach