go fuck yourself, you fucker

2 posters

Go down

Liliana Dracula

Liliana Dracula
Liczba postów : 4
    Cały ten dzień mógł iść w trzy diabły; dla Liliany już nie było żadnej różnicy.
Szczerze mówiąc, to nie była nawet pewna, co dokładnie ją zirytowało do tego stopnia, że aż wibrowała ze złości. Nie zdarzało się to aż tak często, jak kiedyś; teraz lepiej umiała chować emocje; choć trudno byłoby rzec, że była w stanie się ich całkowicie pozbyć. Nie, Liliana jedynie... Odkładała je na później. Pielęgnowała czule, niczym najukochańszą roślinkę; pilnowała, by nie umarły, niekiedy podniecając je myślami, które również wrzucała do tej samej szuflady. Nic się nie mogło zmarnować; nic się nie mogło zawieruszyć i zniknąć bez powodu. Wampirzyca rzadko kiedy zwyczajnie zapominała o chowanych urazach, czy też przebaczała. Niekiedy, jednak, w ogóle nie zaprzątała sobie głowy tym, by w ogóle taką urazę zapoczątkować.
Były jednak takie osoby, wobec których nienawiść, żal i rozgoryczenie były jedynymi emocjami, które wampirzyca umiała w sobie nosić.
Jedną z takich person był Sylvain. Jej ukochany Stwórca. Osoba, której zawdzięczała stratę wszystkiego, co kiedykolwiek ukochała. Czy nadal rzucała się na niego z chęcią mordu, jak kiedyś? Nie.
Czy nadal chciała samodzielnie zakopać go w najgłębszym grobie, jaki ktokolwiek mógłby wyśnić? Oczywiście.
Rzecz jasna, nie była na tyle głupia, by publicznie się mu sprzeciwiać. Nie była już ledwie opierzonym pisklęciem, tak gwałtownie wrzuconym w tak wrogi świat. Miała już trochę lat na karku; wiedziała, co się z czym je. Wiedziała, że Stwórcy musiała być posłuszna. Nie znaczyło to jednak, że miała zamiar być z tego powodu zadowolona. Nie miała nawet zamiaru udawać, że jest zadowolona.

A ktokolwiek, komu ten pomysł wcale nie pasował, mógł samodzielnie odciąć sobie głowę i cisnąć ją w najdalszą czeluść piekła.
Z pewnością nastroju Liliany nie polepszał fakt, iż tej nocy znowu śniła o swojej rodzinie. A co gorsze, wcale nie był to sen o ich utracie.

Tylko o tych pięknych dniach, które było im dane razem przeżyć.

Śniła o ciepłym uśmiechu męża, kiedy wraz z córką witała go po powrocie z wyjazdu do innego miasta. Śniła o perlistym śmiechu małej dziewczynki, kiedy wreszcie udało się jej opanować kaligrafię. Śniła o spokojnym śnie; o ramionach mężczyzny, w którym się zakochała; o miękkich pocałunkach, składanych na jej czole, kiedy ten musiał znowu wyjechać. Śniła o ciężarze niemowlęcia, które nosiła całe dnie po domu, zafascynowana tym malutkim stworzeniem. Śniła i śniła.

A potem przebudziła się i koszmar zaczął się na nowo.

Czy można było ją więc winić o te głęboko skrywane uczucia; o te, których Sylvain z całą pewnością był świadomy? Czy można było mieć jej za złe to, że nie żywiła jakiegokolwiek cieplejszego odczucia do tego, który ściągnął ją do tego piekła, w którym przyszło im teraz razem żyć? Owszem, to on właśnie ją uratował; choć przecież wtedy i tak by nie umarła. Zaopiekował się nią.

Nienawidziła go z całego serca.

Mimo złego dnia, przez który musiała się przebić, udało się jej zachować stosunkowo spokojne podejście do otoczenia. Widać było, że jednak jest na krawędzi; zachowywała się jednak w porządku. I chciała taki stan rzeczy zachować do końca dnia. Chciała, naprawdę chciała, choć jeden dzień spróbować przeżyć bez wdawania się w niepotrzebne kłótnie. Bez ciągłego rozmyślania o tym, co było.

Jednak jak miała to zrobić, gdy cierpiała, widząc choćby swoje odbicie?

Jak miała to zrobić, skoro w jej pokoju siedział on, jak gdyby nigdy nic się nie stało?

Z początku go zignorowała; zajęła się zdejmowaniem biżuterii z rąk; pierścionki do jednej szufladki; starannie odłożyła kolczyki do drugiej, a naszyjnik ostrożnie schowała do pudełeczka, by i ono zaraz dołączyło do masy podobnych sobie. Oczekiwała, że i on zrozumie aluzję. Że ma się schować. Zniknąć jej z oczu. Uciekać, gdzie pieprz rośnie, zanim czara goryczy się przeleje i wszystko wybuchnie.

A może chciał, żeby nastąpiła eksplozja?

Liliana w końcu się obróciła; oparła o toaletkę, wbijając przenikliwe spojrzenie w tego, który ją przemienił; zacisnęła dłonie na brzegu mebla tak mocno, że niebezpiecznie zatrzeszczał. Chwilę tak trwała; bez słowa; bez ruchu; jedynie obserwując.

Jak drapieżnik, polujący na swoją ofiarę.

Aż w końcu na jej twarzy pojawił się uśmiech; nienaturalnie miły, uprzejmy; nie sięgnął jej oczu, które opanowało niebotyczne zimno. Ten jeden uśmiech był zarezerwowany tylko dla niego.

Fretka, która do tej pory spokojnie siedziała na brzegu stołka, nastroszyła się, choć też została w miejscu.

— Potrzebujesz czegoś, czy uznałeś, że muszę jeszcze dzisiaj trochę pocierpieć? — wampirzyca zapytała po kolejnej chwili, przekrzywiając nieco głowę w bok; jej dłoń sama z siebie znalazła drogę do chowańca, gdy przesunęła palcami po nastroszonym futrze. — W sumie to od zawsze to lubiłeś, prawda? Patrzeć, jak cierpię. W końcu mnie przemieniłeś. Rzecz jasna, nie mogę ci mieć tego za złe. Dura lex, sed lex. Wielka szkoda, jeżeli mnie zapytasz. Ach. No tak. Ty mnie przecież nigdy o nic nie pytasz. Jak mogłam zapomnieć?

Jej uśmiech stał się nieco szerszy; choć nadal nie ruszyła się z miejsca, w którym stała. Nie chciała; choć palce ją świerzbiły. Rwały się do oplecenia szyi Sylvaina; do zaciskania się mocniej i mocniej, aż wampir nie utraciłby przytomności. Do rwania na kawałki; drapania i ciągnięcia. Kawałek po kawałeczku.

— Nie chcę cię widzieć. Czy to tak trudno zrozumieć? Odebrałeś mi wszystko, więc mógłbyś uszanować choć jedno moje życzenie. Chociaż... Też nigdy nie dbałeś o to, czego ja chciałam. Nawet zabić mi się nie pozwoliłeś. Zgaduję, że powinnam ci za to dziękować na kolanach? Bo najchętniej to chyba bym ci łeb odcięła. Przebiła kołkiem. Spaliła. No, rozumiesz? — mebel znowu niebezpiecznie zatrzeszczał pod naporem palców Liliany; a na jej twarzy wciąż tkwił zimny uśmiech. — Więc będziesz tu stał, jak ostatni kretyn, czy powiesz mi wreszcie czego chcesz i wyniesiesz się we wszystkie diabły, zanim zdecyduję, że ta toaletka ładniej wyglądałaby wbita w twoje ciało?

@Sylvain Favreau

Sylvain Favreau

Sylvain Favreau
Liczba postów : 9
Czasami dusił się na samą myśl o przekroczeniu progu rodowego domostwa. Dusił się, przypominając sobie o tym, co go czekało - o potencjalnym napotkaniu jego mieszkańców; o nieprzychylnych spojrzeniach kierowanych w jego stronę. Nienawistnych. Przepełnionych żalem, wyrzutami o czyny, których nie mógł cofnąć, nawet gdyby chciał. Dusił się, bowiem czasami dopadała go świadomość, że tak właśnie spojrzałby na siebie sam: jeszcze te trzysta lat temu, gdy w jego żyłach krążyły ostatki ludzkiej, gorącej krwi. Z odrazą. Ona też patrzyłaby na niego w taki sam sposób. Jak na potwora.

Szybko jednak odrzucał od siebie takie wyobrażenia. Przez całe swoje życie zdążył wypracować w sobie sposoby na duszenie resztek sumienia, jakie jeszcze posiadał. Nie pozwalał im dojść do głosu. Mordował tak, jak mordował dziesiątki istnień na tym świecie. Tak, jak zamordował dawnego siebie. Bez mrugnięcia okiem, bezlitośnie, szybko. Być może właśnie dlatego tak ciężko szło mu zrozumieć tych, którzy rozpamiętywali na okrągło przeszłość. Nie potrafił zdobyć się na minimalne chociaż współczucie. To była słabość, którą jak najszybciej należało wyeliminować. Inaczej obierała sobie ciebie za swoją ofiarę; pożerała tak, jak oni pożerali innych.

Niektórzy jednak tego nie rozumieli.

Tego dnia nawet nie planował pojawiać się wśród murów domostwa, jednak krótkie wezwanie wystarczyło, by porzucił własne plany. Był ignorantem, jeśli chodziło o wydarzenia otaczającego go świata, jednak nawet kogoś takiego, jak on, nie ominęły ostatnie doniesienia odnośnie rzekomego mordercy. Wiedział wtedy, że jedynie kwestią czasu było to, aż paryskie rody zainteresują się tajemniczą osobą; aż zbiorą swoich członków, by zacząć działać. Z tą myślą wchodził do budynku i z nią zamierzał wyjść, znikając równie szybko, jak się pojawił. Niestety, życie w jednym miejscu z innymi osobami miało to do siebie, że wszyscy obserwowali siebie wzajemnie. Analizowali, oceniali, wyciągali swoje własne, niekiedy błędne, wnioski. Nic dziwnego zatem, że nie ominęła go krótka wzmianka o podminowanej, ciemnookiej wampirzycy.

Przewrócił powolnym ruchem stronę dorwanej wcześniej gazety, gdy drzwi pokoju uchyliły się. Jego wzrok na moment nie oderwał się od tekstu, śledząc go linijka po linijce, choć sens słów nie docierał do niego wcale. Stał oparty o parapet, a panująca w sypialni atmosfera zgęstniała wraz z chwilą, gdy Liliana powróciła do swojego zakątka. Bezpiecznego azylu, miejsca, do którego nie powinien mieć wstępu - przynajmniej w teorii. W praktyce nie bardzo go to obchodziło.

Tak samo, jak nie obchodził go trzask toaletki, ni najeżone szczurzysko, którego łeb najchętniej ukręciłby już dawno temu. Trwali tak w ciszy, ona zdejmując biżuterię, on udając, że chłonie cokolwiek z obserwowanego, bowiem nawet nie czytanego, tekstu. Dopiero szelest ubrań, sugerujący, że kobieta zmieniła pozycję, sprawił, iż odłożył na bok tygodnik, z którego ostatecznie nie wyniósł żadnej informacji. Uniósł spojrzenie prosto na kobietę, znudzone jak zawsze, nieprzejęte lodowatym uśmiechem, jakim go obdarzyła. Zdążył już do niego przywyknąć; w pierwszych latach ich wspólnego życia wywoływały u niego ciarki przebiegające po plecach. Teraz jednak nie czuł nic, poza zwyczajnym znużeniem.

A kiedy wreszcie odezwała się, wsadził jedynie dłonie do kieszeni czarnych spodni. Nie potrafił zliczyć ile razy już słyszał te słowa, wyrzuty. To, jak dopowiadała sobie historie do jego dawnych czynów, jak wciskała mu emocje, których nie odczuwał. Wbrew pozorom wcale nie czerpał przyjemności z jej cierpienia, chociaż potrzebował trochę czasu, by sobie to uświadomić. W niektórych kwestiach jednak miała rację - nigdy nie pytał się o jej zdanie.

Nie przerywał jej. Pozwalał wyrzucić z siebie to, co najwyraźniej powracało do niej jak bumerang raz na jakiś czas. Frustrujące, skwitował we własnej głowie po raz tysięczny w czasie ich burzliwej relacji. Nie otrzymała z jego strony żadnej reakcji. Do czasu.

Nawet zabić mi się nie pozwoliłeś.

Jego oczy pociemniały niebezpiecznie na jej słowa, nim zmrużył je, być może w ten sposób dając Lilianie znać, iż wreszcie powiedziała coś, co go ruszyło. Starał się nie wracać do wspomnień z tamtych chwil, tak jak do wielu innych. Nawet po tym zachowywał się tak, jakby nic nigdy się nie wydarzyło; jakby wcale nie próbowała odebrać sobie własnego życia i może tylko jego reakcja na to nie pozwoliła. Jakby nie próbowała tego zrobić wielokrotnie. Jakby nie wiedział, że sam do tego doprowadził.

Wciągnął powietrze do płuc i wypuścił je zaraz, odetchnąwszy ciężko.

Zaskakujące, że możesz dać człowiekowi kolejne dziesiątki lat życia tylko po to, by wciąż wspomniał zaledwie ułamek własnego istnienia — rzucił w końcu, niby od niechcenia, choć jego wzrok nie schodził nawet na moment z jej twarzy. Brzmiał zupełnie tak, jakby sam z tym nie walczył. Brzmiał tak, jak ona go widziała - jak pozbawionego uczuć, refleksji potwora. Czasami zastanawiał się czy w końcu odważy się go zabić. Czy będzie do tego zdolna, nie tylko fizycznie, ale przede wszystkim psychicznie.

Wreszcie zjechał spojrzeniem na toaletkę, którą, zdawałoby się, mogłaby zaraz złamać wpół.

Ładna. Nie szkoda ci jej? — mruknął, wyjmując dłonie z kieszeni. Skrzyżował z nią swoje spojrzenie. Czasami miał ochotę nią potrząsnąć. Wrzasnąć jej prosto w twarz, by się ogarnęła; by przestała żyć tym, czego szczątki już dawno stały się jednością z ziemią. Zamiast tego jednak zapytał po prostu: — Wolisz dalej... dramatyzować, czy powiesz mi co się stało?

@Liliana Dracula

Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach