#2 Who are we?

2 posters

Go down

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Październik, niedługo przed eventem powitalnym, siedziba Najwyższej Rady, Paryż.

Zasypiasz, budzisz się, przed oczami wciąż widzisz sceny walki. Trzy lata mijają Ci jak pstryknięcie palcem: przeżywasz je w spokoju i błogiej stagnacji, nie myśląc o brudzie, krwi i jękach niedobitych ofiar. W końcu zbierasz w sobie siły, ruszasz rzyć i trafiasz do Paryża, gdzie już na Ciebie czekają. Kroczysz rzekomo bosymi stopami po pięknie usłanym czerwonym dywanie: jak po ścieżce krwi, która była i będzie Ci oraz podobnym Tobie Ambrozją: napojem życia i siły bogów.
Samotny z Ciebie "Ronin", któremu odebrano Pana, coś miewał zwać Bratem, jako i on Ciebie nazywał: zrodzonym z innej matki i ojca, połączonych nierozerwalną nicią. Podobną związał Was Los w dawnej przepowiedni o dwóch bytach i przestrodze wobec ich wzajemnej rywalizacji. Wierzyłeś, chciałeś wierzyć, że pomimo różnic zdań, nikt i nic Was nigdy nie rozdzieli. Lecz wtedy na horyzoncie pojawiła się Ona...
Piękny Księżycu, który świecisz nad naszymi głowami, powierz mu przecie: czemuż wampira wymazałaś w tym świecie? Czyż krwi było Ci mało? Modłów, pochwał? A może ludźmi znudzona zapragnęłaś sięgnąć wyżej: ku gwiazdom, do których paradoksalnie miałaś tak daleko. Ciosem łapy zdrapałaś kilka z nich i zrzuciłaś na twardy grunt, a wtedy zapłakały i inne ciała niebieskie, samoczynnie opadając deszczem, wolno spływającym po pasmach kruczoczarnych włosów. Ceramika pięknego, ni trochu poruszonego potęgą mijającego czasu, pokrytego barwą z miękkiego włosia pędzla alabastrem ciała stała niewzruszona: z głową i nosem uniesionym wysoko, po którym również spływał deszcz.
Choć wyglądał i oddychał jak człowiek, bliżej mu było do statuy: idealnie usytuowanej na marmurowym piedestale, okrytej delikatnymi tkaninami starodawnej szaty z szeleszczącymi na wietrze złotymi dodatkami.
- 我的龍. - otworzyłeś usta i wypuściłeś z nich cichy szept, co to ulotnił się wraz z delikatnym powiewem. Gdyby nie racjonalność umysłu, dałbyś głowę, że przypominał dotyk: słodko-gorzki, od dawien zapamiętany pod najlepszymi aspektami. Mój Smoczy Bracie, czy wzbiłeś się już wysoko? Czy znalazłeś perłę pośród Gwiazd?
Stał tak oto mężczyzna ubrany w swoje tradycyjne odzienie. Nie zakładał go często, jedynie na specjalne okazje. Dziś wybiła jedna z nich: gdy przekroczywszy próg drzwi malutkiej świątyni: zapalił i zostawił kadzidło wraz z modłami ku pamięci poległego wojownika. Z przymkniętymi powiekami i upartym niewzruszeniem płaczących gwiazd, odtwarzał w pamięci każde z pięciu ważnych wydarzeń, które na wieki upamiętnił w znamieniu pięcioramiennej gwiazdy.
Czas i miejsce utraciły na znaczeniu: liczyło się to, że po opuszczeniu małego sanktuarium, zawędrował i zatrzymał się na środku jednego z większych balkonów rezydencji.

@Selena

* 我的龍 (Wǒ de lóng) - my dragon

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Yueying

Yueying
Liczba postów : 1182
Zasypiasz, budzisz się, przed oczami wciąż widzisz sceny kaźni. I jak co noc wołasz jedno imię, budząc się z odbiciem gwiazd w wilgotnym spojrzeniu. Usta powtarzają jeszcze raz to samo imię, nie wydając z siebie najmniejszego dźwięku, lecz wołany nie nadchodzi. Zbierasz więc siły, unosząc dumnie głowę. Udajesz, że żyjesz, choć czujesz, jak wszystko wewnątrz się burzy z tęsknoty i żalu. Dni się zlewają, aż możesz wyjść do inny, pokazać, że nadal jesteś, że nadal żyjesz, że jesteś z tych, co przetrwali.
Samotny z Ciebie Księżyc, gdy jak w chwili, gdy chmury zakryją gwiazdy. Lecz nawet jeśli chmury odejdą, Wiatrem przegonione, to gwiazdy nie wrócą, nie zamrugają radośnie. A czymże jest w końcu Księżyc bez gwiazd? Pustą latarnią dla głupców, bo nawet kierunku nie wskaże. Wszak właśnie księżyc własnego światła nie ma, a cudze odbija, w odwiecznym cyklu ścigając słońce, którego doścignąć nie może. I gonić tak będzie, gnany nadzieją, że może jednak któregoś dnia złapie tę gwiazdę, ogrzeje się w jej blasku i cieple.
Więc zapłakały chmury nad losem Księżyca, łzami racząc wyschniętą ziemię. Spłynęły delikatnym strumieniem po kruczych włosach, kaskadą otulających drobne ramiona. Zmoczyły też jasną sukienkę, tak jasną, że aż prawie białą, więc przylgnęła do ciała, zanim drobna sylwetka zdążyła skryć się w altanie. Chłód nocy nadal przeszywał ciało, ale przynajmniej ostre łzy nie raniły zarumienionego od biegu ciała, nieco cieplejszego niż być powinno. Szerokie rękawy niczym w tradycyjnym odzieniu przykleiły się do rąk, mokre od deszczu, uwydatniając zarys bransolet. Długa spódnica trochę plątała się pod nogami, więc i postać przysiadła, kładąc na kolanach instrument strunowy, przez jeno wiekowych możliwy do rozpoznania jako guqin. Biust uwydatniał szeroki pas pod kolor obwiązany niczym gorset wokół klatki piersiowej i brzucha.
Wprawna dłoń o długich palcach delikatnym ruchem odgarnęła rękawy, ujawniając bransolety. Same jadeitowe i ze złotem, poza tą jedną na lewej ręce noszonej, wyglądającą na srebrną. Lecz jeśli tylko rozpoznasz wzór, od razu zrozumiesz, że to nie srebro, a białe złoto, niegdyś mające zupełnie innego właściciela. Zza pasa wyciągnęła szpilę, drewnianą i bardzo prostą, bez zbędnych ozdób, która spięła wilgotne kosmyki. I w noc popłynęły pierwsze dźwięki, przecinając ciszę niczym ostrze ciało w rękach wprawnego szermierza.
- Memories like voices that call on the wind,
Medhel an gwyns, medhel an gwyns,
Whispered and tossed on the tide coming in,
Medhel o' medhel an gwyns.
Voices like songs that are heard in the dawn,
Medhel an gwyns, medhel an gwyns,
Singing the secrets of children unborn,
Medhel o' medhel an gwyns.
Dreams like the memories once borne on the wind,
Medhel an gwyns, medhel an gwyns,
Lovers and children and copper and tin,
- w ślad za dźwiękiem guqinu podąża głos, miękki i ciepły, w języku Walii i znajomej Ci Anglii.
Lecz przecież znasz te słowa. I znasz głos, który je wyśpiewuje. Wszak nie raz i nie dwa słyszałeś tę samą pieśń przy kominku w waszej kamienicy. Nie zawsze w akompaniamencie guqinu, zazwyczaj instrumentu smyczkowego lub pierwowzorów gitary, lecz i chiński guqin ulubiony instrument muzyka, często się pojawiał w leniwych wieczorach. Czyż nie kojarzy Ci się to z czymś? Jak wtedy w Chinach, gdy grała i śpiewała, gdy inny był czas, inna noc i wy byliście inni. Podejdziesz posłuchać pieśni? Może poprosisz o inną, bardziej bliższą Twemu sercu? A może po prostu staniesz z boku, obserwując ruchy palców na strunach, delikatny brzdęk bransoletek, zamknięte oczy i ruch warg, wyśpiewujących słowa? Jak więc postąpisz, skoro pośrednio pieśń ta woła Twe imię?
- Medhel o' medhel an gwyns.

@Louis Moreau

_________________
She looks for her omens in the dancing of fire and curve of old bones.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Wtem samotny Roninie przerwano Ci spokój, gdy do uszu dotarła zmiana nut: przedarta przez szum wody kaskada dźwięków instrumentu wraz z niewieścim śpiewem. Uchyliłeś swe powieki i obróciłeś głowę — ciałem pozostając w niewzruszonej pozycji na środku kamiennego balkonu.
Szelestem tkaniny zdradziła Ci wszystko: swój zapach, aurę, obecność i smutek, ciężko niosący się mosiężną kulą przykutą do metalowego łańcucha krępującego lekkie hasanie stóp. Nie było w nich gracji i ulotności: nie były także piękne i powabne. Umazane krwią, jak Twe ręce po czasach okrutnej wojny oraz prawdy, której długo nie potrafiłeś pojąć. Brzdękiem bransolety – tej, którą rozpoznałeś już pierwszego spotkania, a z którą w ogóle się nie rozstawała, nieświadomie przypieczętowała swój Los.
Ręka wielokrotnie unosiła się ku górze: rwana porywem wiatru pragnęła dokonać sprawiedliwości, a więc i uderzała mocno w drewniany stół w pokoju. Mijały długie dnie i noce, wolno składające się w tygodnie, miesiące a w końcu lata. Nie byłeś Brutusem: nie zdradzałeś przyjaciół — nie wbijałeś także noża w ich plecy. Drogą dedukcji dotarłeś do prawdy, a potem przyszło Ci czekać, aż te same słowa wypłyną z jej ust.
Biedny okazał się Wiatr w swej naiwności, gdyż pomimo wiary i nadziei nie odezwały się Niebo, ni Gwiazdy czy sam scentralizowany Księżyc. Miast słów, raczyła jedynie spoglądać: miękko i niewinnie, zupełnie jakby nie wiedząc o tragedii zamierzchłych lat. A jednak czarnych oczu nie dało się nabrać: wielokrotnie taksowałeś ją przenikliwym spojrzeniem — ona, łamana na wskroś poczuciem winy mogła jedynie uciekać, więc i unikała konfrontacji, wiecznie ignorując nieme sygnały przekazywane z dnia na dzień — z nocy na noc. Tak mijały kolejne godziny, aż przy którejś już nie zapytałeś.
Wprawione ruchem mięśni smukłe ciało w końcu opuściło chłodne centrum. Scalony z wiatrem mężczyzna pojawił się znikąd i przeszedł zupełnie znikąd: jakoby obok niewiasty w spoczynku, której palce nie ustępowały w grze na drewnianym instrumencie. Swoją pamięcią od razu rozpoznał dźwięki, jakże mile wchłaniane przez zmysły jeszcze z czasów cesarskich schadzek. To były dobre chwile: ulotne, lecz i nasycone wieloma kolorami.
Niepotrzebnie ukryty uśmiech — więc i nie chował go, pozwalając lewemu kącikowi na drgnięcie i uniesienie się ku górze. Mina rozczulonego “chłopca” - zanurzona w uroczej, gorzko-słodkiej polewie, którą niechętnie się z kimś dzielił. Bestią jednak mężczyzna nie był — zdjął i owinął wąskie ramiona kobiety jedną z warstw własnej szaty: białej z ręcznie wyszytymi złotą nicią zdobieniami przy krawędzi rękawów i wzdłuż całej tkaniny od wewnętrznej strony, gdzie krzyżowały się drogi obu krańców. Pod spodem miał drugą, cieńszą i skromniejszą, obecnie przylegającą do ciała, ale przecież jemu zimno nie wadziło.
- Po cóż ronić łzy, gdy niebo upuszcza je za Ciebie? Nie pasują Twemu licu. - głosem miękkim i ciepłym: jak zawsze, gdy ze sobą rozmawiali — znów lub tym razem gorzko-słodkim w chińskim akcencie odpowiedział jej słowem na słowo. A wtedy znów powiał wiatr i rozwiał marzenia o snach, wierze i smutku. Otoczyła ich cisza — nawet Deszcz pochylił łba, zaprzestając ronienia kolejnych kropel. Ciemne niebo zamilkło, spoglądając na dwójkę wampirów. Jego sylweta wciąż znajdowała się za jej z twarzą skierowaną przed siebie, zatem i profilem do niej.

@Selena

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Yueying

Yueying
Liczba postów : 1182
Dźwięki instrumentu ładnie komponowały się z ciszą nocy, nie naruszając jej, a jednocześnie wtapiając się w tło delikatną melodią. Tak jak przed laty, zanim miękki uśmiech spowił cień, zanim oczy zakryły się mrokiem, a palce bardziej z przyzwyczajenia niż dawnej pasji wygrywały charakterystyczne nuty. Dla kogóż więc grała, gdy nie spodziewała się niczyjej obecności w tym pięknym miejscu, tego pięknego, choć deszczowego wieczoru? Dla Nieba? Dla Gwiazd? A może dla Zaświatów? Bo chyba nie dla siebie, zwłaszcza, gdy kiedyś ktoś tak bardzo lubił jej słuchać.
Ktoś, kto tak cicho podkradł się, przywabiony melodią… A więc wiedziałeś, Wolny Duchu. Wiedziałeś lub domyślałeś się, co wydarzyło się te dekady temu. Wiedziałeś, kimże sprawca Twego cierpienia. Wiedziałeś, czyje dłonie plami smocza krew. Wiedziałeś, więc pytałeś, w milczeniu, oczekując odpowiedzi, której nie mogła Ci udzielić. Czekałeś i czekałeś, lecz odpowiedź nie padła. Ciemne oczy zasnute smutkiem i wstydem ukrytym na dnie, unikały najpierw odpowiedzi, a potem i Ciebie samego, rozdarte między poczuciem winy, a bolesną świadomością, że kiedyś będzie musiała zdradzić Ci prawdę o tym, co się tam stało.
Jednak przecież… wiedziałeś. Bransoleta była znakiem, wymownie bolesnym, milczącym świadkiem wydarzeń, nie kryła jej, z dumą nosząc symbol pamięci. Lecz przecież… wcześniej go nie było. Zanim znalazłeś ciało… Czyżby więc było właśnie tak? Niech więc zagrzmi karzący powiew. Jeśli więc chcesz ukarać, zrób to. Niechaj dłoń spadnie na pochylony karczek, odsłonięty w świetle nocy. Niech wymierzy karę zgodnie ze starym kodeksem. Albo niech wyrwie serce, tak wolno bijące w kobiecej piersi. A może uśpi i zepchnie w cień, jak onegdaj pewnego szaleńca? Toć żadnej zdrady tu nie będzie, a jedynie twarda dłoń sprawiedliwości. Wszak to nie Ty wbijesz tu ostrze w plecy przyjaciół, nie Ty dokonasz zdrady, a jedynie pomścisz krew na delikatnych dłoniach.
- Dreams like the castles that sleep in the sand
Medhel an gwyns, Medhel an gwyns
Slip through the fingers or held in the hand
Medhel oh Medhel an gwyns
Songs like the dreams that the bal maiden spins
Medhel an gwyns, Medhel an gwyns
Weaving the song of the cry of the tin
Medhel oh Medhel an gwyns.
– pieśń dobiega końca, acz fałszywa nuta rozbrzmiewa w powietrzu, idealnie w chwili, gdy ciepłe odzienie miękko układa się na cudzych ramionach.
Brązowe oczy znów spoglądają na świat, zaskoczone ruchem, a jednocześnie zaskakująco bezbronne. Jak zwykle przecież ją zaskoczyłeś, zaszedłeś niczym wiatr, lecz mimo zaskoczenia wargi rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu. Wspomnienia też powędrowały do Chin za czasów cesarskich, wszak wtedy też ją tak zaskoczyłeś. Wtedy była wystraszona, zdenerwowana nagłym towarzystwem, być może pełna obaw co do przyszłości… Teraz? Dłoń delikatnie złapała krańce szaty, naciągając ją bardziej na siebie. Nie wypadało pogardzić prezentem, a choć zimno nie mogło jej nic uczynić, to ciepły materiał przesiąknięty zapachem mógł zapewnić komfort, za którym w noce pełne koszmarów tęskniła. Mógł, lecz nie musiał… Dłonie ostrożnie odsunęły instrument – poznajesz? Ten sam, który dostała podczas waszych pierwszych spotkań, istny antyk, a jednak zadbany i w ciągłym użyciu. Nawet zadrapania te same. Zgrabny ruch spuszcza wilgotne rękawy, zasłaniając biżuterię, ładnie wkomponowaną w ciemniejszą cerę. Cała sylwetka podnosi się, odwracając tak, by móc patrzeć na niuanse Twej twarzy.
- Gdy niebo płacze, płacze świat razem z nim. A i my razem ze światem. – pada cicha odpowiedź, okraszona delikatnym uniesieniem warg. Czyżby koniec ucieczek? Koniec uników? Powiedz, Wolny Duchu, co byś zrobił, gdyby Ci teraz uciekła? Tej konkretnej nocy, gdy wspomnienia są żywsze niż kiedykolwiek? Pozwoliłbyś zbiec ulotnej chwili, czy zatrzymał, bardziej dobitnie oczekując odpowiedzi? Przywołałbyś tamte wspomnienia, odwołał się do serca, czy wręcz przeciwnie, jasno złapał za dłoń, zrywając przedmiot, którego przecież nie miała prawa nosić. Nie miała prawa na żałobę, którą czuła, skoro przecież była winna. Jednak mimo tego Twa biała szata doskonale komponuje się z jej własną, gdy ociera niebiańskie łzy ze swej twarzy.
- Choć po każdym deszczu niebo robi się najczystsze. – dorzuca po chwili, patrząc na niebo, na którym w końcu wiatr przegonił chmury. I pokazały się gwiazdy, lśniąc jak drogowskazy dla tych, co umieją w nie spoglądać. – Dziękuję. – znajomy zapach jak zawsze odpędza resztki sennych mar, nawet jeśliś zdolny wywołać je od nowa, cięższe i bardziej bolesne w tym śnie na jawie. – Wybrałeś się na nocny spacer? – pytanie niewinne w swej prostocie, w żadnym wypadku nie mające w sobie więcej znaczeń. Lecz mimo tego spojrzenie ostrożnie przesuwa się po Twym odzieniu, by zaraz potem unieść się z powrotem na Twą twarz. Dawno nie widziała Cię w tych szatach. Może nawet zbyt dawno, by nie zrozumieć, że to coś znaczy. Z ust nie padło jednak pytanie, bo odpowiedź nadejdzie, prędzej czy później, kwestią jest jedynie to, co będzie to dla niej oznaczać.

@Louis Moreau

_________________
She looks for her omens in the dancing of fire and curve of old bones.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Wiedziałeś... Wizję nasunęła bransoletka – ta pięknie zdobiona, oznaczona Waszymi znakami jeszcze za czasów wspólnego szczęścia. Marzycielski dureń nigdy się z nią nie rozstawał, więc kiedy ujrzałeś ten sam błysk na kobiecym nadgarstku, to po prostu wiedziałeś. Była tam — przy nim — przed Tobą — przed wypuszczeniem ostatniego tchu — była, jako i Ty byłeś, oglądając obumarłe ciało: wycieńczone, suche, a jednak przyozdobione dziwnym spokojem na twarzy — wciąż piękne jak za czasów dawnej świetności. Pytasz, skąd mógł wiedzieć, skoro przez tych kilkadziesiąt lat nie pisnęłaś ani słowem — odpowiem — drogą dedukcji.  
Ciemnymi oczami sunąłeś wzdłuż sylwetki — uderzyły w ciebie liczne rany na skórze — niektóre cięte, inne powstałe w wyniku uderzeń ciężkich narzędzi. Sina skóra, której nie zdołała zaleczyć regeneracja, miejscami pokryta bliznami po zetknięciu ze śmiercionośnym światłem. Chociaż pięści zaciskały się w złości, to nie te znamiona uderzyły najbardziej. Kartę Przeznaczenia zdradziła nienaturalna suchość — liczne wkłucia na dłoniach, a także ślad na szyi — ten jeden wyraźny, mogący powstać tylko przy charakterystycznym zbliżeniu. Nie musiałaś nic mówić — on wiedział, wszak znaliście się nie od dziś. Łącząc obrazy pamiętnych nocy – tych, z czasów cesarskiej świetności z tymi za życia w interesującej Anglii no i tamtych mniej przyjaznych, gdy kły po raz pierwszy ośmieliły się przebić cienką skórę.  
Samotny Roninie, któremu odebrano brata: pamięć miałeś dobrą — po dziś dzień znałeś jej smak, zapach, dotyk i sposób kąsania. Swego czasu uczyniłeś z tego prawdziwą sztukę — tak jak i on i ona — Wy razem w czasach wspólnego dzielenia łoża. Powiedz mi zatem płaczący niemym śpiewem Księżycu — czemuż płakało za Ciebie Niebo, skoro tak uporczywie chowałaś łeb pod siebie? Odpowiedz na jedno kluczowe pytanie: dlaczego?
- Bądź płacze za kogoś, gdy tego kogoś trawi własna niemoc. - odpowiedzią na jej słowa były jego własne — ponownie wyśpiewane w chińskiej barwie i miękkiego akcentu, jakże charakterystycznego dla piękna starodawnego dialektu. Dziś niewiele osób potrafiło się nim posługiwać, co często i gęsto uznawałeś za nieoceniony atut ułatwiający przemycanie mnóstwa wieloznacznych słów. A ona – Ty, przecież też je znałaś: uczona przez surowego nauczyciela, do którego tak ochoczo lgnęłaś, gdy otulał Cię ramieniem w nagrodę za sumienną naukę.
Płaczesz w strachu przed gniewem, własną niemocą i tęsknotą za podobnym ciepłem. Znów chciałabyś się tam znaleźć — w bezpiecznej klatce: blisko serca, ust i ciała — najlepiej ich obu, z których czerpałaś tak wiele komfortu. Powiedz, czy to, aby nie samolubne, myśleć o takich rzeczach w chwili głębokiej żałoby? Byłaś mu coś winna — coś, czego nie dało się załatać prostym uderzeniem ręki, bądź wyrwaniem serca z piersi. To byłoby zbyt proste.
- Katharsis. - krótkie pokwitowanie nie wymagało dodatkowego wyjaśnienia, jakoby będąc nim w sednie samego siebie. Znużony ciągłym staniem w bezruchu mężczyzna otaksował delikatną sylwetę, która jakże ochoczo odwzajemniała spojrzenie łagodnym wzrokiem ciemnych ocząt. Jej słodki uśmiech odbił własnym — subtelnym i eleganckim wraz z wdzięcznym pokłonem, jak na arystokratę przystało. Potem spoczął nieopodal, dostrzegając antyczny instrument, którym obdarował niewiastę dawno temu.
- Mogę? - i niewiele czekając, sięgnął poń dłonią. Nie zamierzał się o nic upominać tudzież siłować w walce o podarunek. Wystarczyła zwykła zgoda, aby dłonią przejechał wzdłuż strun — pełen podziwu o dbałość detali, których nie musnął nawet opuszek dłoni czasu. Ze wszystkich smutków i żalu, dwa podsycały moc delikatnego uśmiechu: piękno wspólnie spędzonego czasu na grze pieśni i jej nieopisana troska wobec prezentu. Zerkające to na struny, to na bok oczy nie zignorowały też uporczywego nawoływania — błysku tej wyjątkowej bransoletki.
- Zaiste, do pobliskiej świątyni. - rzekł zdawkowo wampir.

@Selena

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Yueying

Yueying
Liczba postów : 1182
Wiedza to mroczna rzecz. A ta poparta dowodami najmroczniejsza ze wszystkich, zwłaszcza gdy przecież każdy wątek tak pięknie łączył się w całość. Widziałeś przecież bransoletkę na dłoni, wszak nigdy nie oddałby jej dobrowolnie. Nawet jej, tej, którą łączyły z Wami dwoma tak ścisłe więzy. Potem były ślady kiełków, tak samo dobrze Ci znane. A skoro ciało było wyschnięte, to czy ślady te nie były wystarczającym dowodem winy? Obciążeniem drobnej istoty, rzekomo delikatnej i czułej, lecz jednak wcale nie aż tak godnej zaufania, jak kiedyś to sądziliście?
Lecz skoro tak, to skąd poczucie winy? Ze zdrady? Czy z jej odkrycia? Jak sądzisz, jak wyrachowane było kobiece jestestwo, stojąc teraz obok Ciebie, z mrokiem szalejącym w duszy, z tą piękną bransoletą Marzyciela na nadgarstku, do której nie miała żadnego prawa? Osądziłeś już ją, czyż nie? A ona tak ochoczo Ci w tym pomogła, dostarczając się jak na tacy. Unikanie spojrzeń. Ucieczka od odpowiedzi. A na końcu zgrabna żonglerka słowami i obecnością swego istnienia przez ostatnie dekady. Więc wiesz już, co się stało. Dlaczego nie weźmiesz więc tego, co Ci się należy? Jej krwi jako pomsty? Wszak powinna zginąć jak jej ofiara. Wszak nawet serce największego miłośnika pokoju rwie się, gdy przychodzi do śmierci najbliższych. On był Ci bratem. Ona obcą istotą, u której najpierw zaciągnąłeś dług, a potem go spłaciłeś. Lecz mimo to wzięliście ją do siebie, a jak się wam odwdzięczyła?
Zdradziła.
Prawdę rzeczesz, że wyrwane serce ni zgruchotany karczek nie spłacą tego, co uczyniła. Nie przywrócą życia, lecz tego nie zrobi nic. Nie ma mocy na świecie, która przywróci prawdziwie zmarłego do życia. Zemsta musi więc być mocniejsza, kara adekwatna do winy, a ta przecież jest wielka. Lecz jednak stoisz tu, obok niej i czekasz… Na co właściwie czekasz? Że pod Twym oceniającym spojrzeniem złamie się i wszystko opowie? A nie lepiej byłoby złapać i przycisnąć do siebie? Wbić kły w delikatną szyję, wypić wszystko i w ten sposób dowiedzieć się, cóż uczyniła? Zakończyć żywot, albo na wpół żywą zostawić, niech radzi sobie sama? Odejść na zawsze, nie dać nigdy więcej komfortu klatki ramion, ciepła ciała i tych słów, szeptanych do ucha?
Nie jest samolubnym mieć wspomnienia. Nie jest samolubnym czuć ciepło materii otulającej ramiona. I nie jest samolubnym w chwili żałoby chcieć zaznać komfortu. Samolubnym jest jedynie wiedzieć, że nie ma się do tego prawa, a jednak pragnąć tego nadal. Słyszeć znajomy język, wzbudzający gęsią skórkę na ciele mimo takiego czasu. Myślała kiedyś, że wyleczyła się z tej przypadłości, jednak jak zwykle się pomyliła, klasycznie, gdy chodziło o Ciebie. Zresztą przecież doskonale o tym wiesz, skoro używasz tego właśnie języka, którego dawno temu uczyłeś ją w zaciszach biblioteki.
Obserwuj mowę ciała, Ty zwący się wiatrem. Jak tężeje na pierwsze słowa, tak trafne teraz w tej sytuacji. Jak oczy lekko się rozszerzają, a dłoń wędruje do szyi, zaciskając się na zawieszce, którą też przecież doskonale znasz.
- Słowa niosą większy dar oczyszczenia. – odpowiada Ci w tym samym języku, świadoma tego, ile można przemycić pomiędzy słowami. Więc Ty wiesz, co się wydarzyło, a ona właśnie zrozumiała, że tak jest. – Łzy oczyszczają duszę, lecz to serce może ją ponownie zaczernić. A serce mogą oczyścić tylko słowa. – w głosie niespotykany spokój. Uśmiech zanika, gdy powoli wycofuje się, opierając plecami o ścianę altanki. Srebrzyste światło pada wprost na jej twarz wyciągając cienie i ukazując podkrążone oczy. Nagle wyschnięte usta, znacząco tracące na kolorze.
- Proszę, bądź mym gościem. – co raz przekazane zawsze można odebrać, wszakże nic nie trwa wiecznie. Nie ujdzie też uważnym oczom, jak patrzysz na bransoletkę i cisną się na usta te słowa. Przygryza więc wargę, stojąc w miejscu, lecz wzrok tym razem wbity w podłogę, nie w Ciebie, nie śmie lustrować wzrokiem, by kaskada wspomnień nie przyćmiła miejsca i chwili, w jakiej się znajdujecie.
- Przerwałam Ci więc swą melodią? – tego jednak powstrzymać nie potrafi, słów, które wyrywają się zbyt szybko, nim myśl zdąży jej dogonić. Ząbki zagryzają dolną wargę, barwiąc ją karminem i rozsiewając delikatny zapach, przytłumiony jednak wonią nocy i ziemi po deszczu. Dłoń zaciska się bardziej na wisiorku, a druga na bransoletkach, kuląc jak gdyby sylwetkę pod miękką materią. Drewniana szpila nie jest jednak w stanie utrzymać śliskich od deszczu włosów i opada na trawę obok altany, kaskadą włosów otulając sylwetkę. Wygląda niczym nocny upiór, który nagle na coś się decyduje. Siada więc na ławeczce, patrząc to na Ciebie to na instrument.
- Zagraj mi coś. – prośba wypowiedziana miękkimi tonami, lecz coś w nie jest takiego, że doskonale wiesz, że nie jest dokończona. Brakuje w niej czegoś, jakiejś końcówki, którą gdyby nie przymknięte oczy, byłbyś w stanie odczytać właściwie. Zagraj mi coś, zanim na zawsze mnie znienawidzisz. Bo jeśli ta noc nie jest odpowiednia, to już żadna nie będzie. Zagrasz więc? Wszak uczyła Cię, jak wydobyć dźwięk z twardych strun. Was obydwu uczyła, lecz… Czemu właśnie teraz? Czemu w tej chwili o to prosi?

@Louis Moreau

_________________
She looks for her omens in the dancing of fire and curve of old bones.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Jun

Jun
Liczba postów : 1122
Kręcisz głową, zamknięty w mentalnej klatce własnego jestestwa – dobrze wiesz, że śmierć byłaby zbyt prosta – szybka i przyjemna dla ofiary. A jej ciało takie piękne, drobne, blade i słabe - podatne na każde uderzenie, pocałunek, ból czy przyjemność - długo toczyłeś walkę z samym sobą - powiedzieć, czy nie – gdy i ona prowadziła batalię podobną do Twojej. Oboje byliście w potrzasku, tyle że Ty się z niego wydostałeś. Trzy lata rekonwalescencji i kilka kolejnych pomogły Ci ułożyć wiele spraw. Z kolei Ty mój piękny Księżycu, coś sprowadził grzechy na ciała potępionych - jak Ty to robisz? Zjawiasz się, otulasz dotykiem, mamisz zapachem – kusisz obietnicą lepszego jutra, a potem porywasz i konsumujesz w czasie wielu upojnych nocy, o których nie można zapomnieć, na sam koniec przeszywając pierś ostrym pazurem. Po wszystkim pochłania nas nicość, przed którą jeszcze przez chwilę patrzymy na Twój uśmiech: dłonie i lico zbrukane słodko-gorzkim posmakiem krwi, od którego nie próbujesz się nawet uwolnić. Płaczesz pogrążona w żałobie i pragnieniu powrotu do tamtych chwil: dni i nocy - szczęśliwych jak nic innego na tym świecie. Niebo do niedawna raczyło Ci przytakiwać, aż nie pojawił się On.
Zdradziłaś.
- Słowa są tylko słowami. Na pewnym etapie życia zaczynają tracić na wartości. - gesty w istocie niosły ze sobą ważniejszy przekaz. Choć na razie używałeś tylko oczu, to taksowałeś nimi niemalże wszystko dookoła – kamienne płyty pod stopami – balkon, altanę - nawet oddalona świątynie nie umknęła uwadze. Pośród kropel deszczu nie przepuściłeś okazji na dokładne przebadanie sylwety: małej, słabej i pięknej w swym istnieniu, któremu zagrażało coś jeszcze ponad głęboko ukrytą winę.
Chwiejne odsunięcie się w dal i oparcie się o ścianę - podobne wycofanie mężczyzna kojarzył z czasów ich pierwszych spotkań i nie tylko. Drobne gesty, ot poprawienie własnej tkaniny czy przykrycie ramion pachnącą narzutą, co by uchronić skórę przed zmoknięciem - och... I nagle na jaw wychodziła nienaturalna bladość, widoczne żyły oraz złowrogie półksiężyce wyraźnie zarysowane pod oczami.
- Nie. - właśnie dlatego tym jednym prostym słowem Chińczyk przerwał nici dalszego porozumienia. Nie tu, nie teraz, nie w takim stanie – wiedział, co jej dolega - wiedział, co trapi - wiedział, że przeciąganiem i zmuszaniem do konwersacji nie osiągnie zbyt wiele. Wbrew pozorom i temu, co raczył o nim myśleć, potworem nie był.
- Znów nie. - i chociaż uporczywie przerywał kolejne nitki, to nie dlatego, że pragnął być jej wrogiem. Tutaj chodziło o zwykłą, niczym niedefiniowaną ludzką troskę, o której nie zapomniał pomimo tylu stuleci i żalu głęboko zakopanego pod powierzchnią wilgotnej gleby.
- Dziś wyjątkowo dobrze pudłujesz... Księżycu. Być może wynika to z Twojej niedyspozycji. Kimże bym, więc był, poddają Cię próbie wsłuchania się w nuty muzyki, czy wspólnych rozważań na temat oczyszczenia. Musisz bardziej o siebie dbać, aby nie tracić sił, wszak niebawem czeka nas tłumne zgromadzenie. - rzekł Wiatr, gładząc i wprawiając w ruch struny majestatycznego instrumentu. Spod palców umknęło kilka dźwięków - jedynych, którymi raczył ułaskawić skołatane uszy. Tak wiele wypowiedzianych słów w tak delikatnym i eleganckim tonie. Skoro nie uznawał ich za istotne narzędzie, to dlaczego wśród nich ukrył tak wiele aluzji? A może to zwykła nadinterpretacja? Och, tak więc to żaden problem - można... Zignorować?
- Chodź. - dodał, powstając z miejsca i odkładając instrument na bok. - Odprowadzę Cię do pokoju. - bez obaw, nic się temu nie stanie, jak chwilkę tu na “Was” poczeka. W najgorszym wypadku drewno spowije chłód - w najlepszym, Wiatr powróci i odbierze co podarowane, odnosząc z powrotem na należyte miejsce.
Dziś i on nie był w najlepszym nastroju do gry, bardziej tajemniczy, dwuznaczny i mniej zaczepny niż dotychczas wobec jej osoby.
Przynajmniej zachował gest, oferując niewieście własne ramię do wsparcia się na nim.

@Selena

_________________
My words taking you for a spin... I'm already all gone, I can walk like this. Go on and deny your heart, okay for tonight.
Who's gonna punish me? Oh believe in me...
Stały bywalec
Loguj się codziennie minimum przez dwa tygodnie.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Yueying

Yueying
Liczba postów : 1182
Złośliwcy by rzekli, żeś doskonale wiedział, kogo pod dach swój przyjmujesz. Eteryczną istotę o pięknym uśmiechu, lecz jednocześnie także zdradliwą, jak ludzka natura. O zręcznych dłoniach, subtelnym zapachu i słowach, tak pięknych, co jednocześnie fałszywych. Nie nazwiesz tego inaczej, nie nazwiesz, gdy dowód stał teraz przed Toba, targany poczuciem winy i tęsknotą za szczęśliwymi nocami. Żal mi tamtych nocy i dni, powiedziałaby, gdyby oczywistością nie były te słowa, wraz z tymi, co płynęły zaraz za nimi. Jak bardzo jednak zdradzić musiała, skoro od zawsze wiedziałeś, że siłą nie dorównywała wam nigdy. Zbyt drobna, zbyt delikatna, by mierzyć się z wojownikiem. Lecz jednak… Bohater ginie, raz kolejny przeżył tchórz, łza znów popłynie w skale pośród dzikich róż…
Widzisz te łzy, zakryte płaczem nieba. Widzisz krew na dłoniach, której nikt inny nie dostrzeże. Widzisz spojrzenie i przygryzione wargi. Więc po prostu wiesz, czego blade usta powiedzieć nie chcą. Dlaczego odkładają konfrontację, chcąc i nie chcąc się złamać, ze strachu przed tym, do czego może to doprowadzić. Ze strachu przed utratą kruchego rozejmu, który i tak coraz bardziej trzeszczał w szwach, coraz bardziej rozpadając się pod naporem niedomówień i zatajonych faktów.
Przeżyła.
Ale jakim kosztem?
- Lecz nadal bez słów nie da się ferować wyroków. Bo czasem to, co widzą oczy, nie zawsze jest tym, czym może się wydawać. – oboje możecie grać w grę niewiadomych. Wszak oboje jesteście drapieżnikami, stojącymi na górze łańcucha pokarmowego tego miasta. Lecz zagrożeń jest więcej, a wina jest największym z nich. Poczucie winy łamało przecież nawet najsilniejszych, a nie tylko wątłe ciała przytłoczonych życiem.
Nie.
Niby proste słowo, tak łatwe i melodyjnie brzmiące w Twych ustach, a jednak niczym ostrze tnące i tak już poszatkowane serce. Nawet gdyby chciała, nie potrafiłaby zobaczyć w Twej osobie wroga. Lecz nawet jeśli, to Ty już w niej wroga wiedziałeś. Wroga. Zdrajczynię. Tę, która odebrała Ci brata i na dodatek nawet nie miała odwagi spojrzeć Ci w oczy. Powiedzieć ni słowa. Teraz stała tu, w spokoju słuchając Twych słów, znów czując, jak ciało tężeje. Pudło powiadasz… Może i tak.
Jun Kai… Szept cichszy niż szum wiatru szeleszczącego liśćmi. A może i te słowa w ogóle nie padły? Może wyobraziłeś sobie, że rzekła cokolwiek, wstając łagodnie ze swego miejsca. Może to tylko westchnięcie, lekko niezadowolone na wytknięcie niedyspozycji, a może na odmowę miękkiej prośbie. Nie dowiesz się, bo szelest liści nie mówi.
- Czasem zmartwienia przytłaczają, a wtedy muzyka jest jedynym, co może pomóc rozwiązać węzeł niepokoju. – zdawkowe odbicie, o jasnym przekazie – nic mi nie jest drogi wampirze, dziękuję (albo i nie) za troskę – jak zawsze, odkąd ją znałeś. Nigdy nie lubiła przyznawać się do słabości, a jeśli spytać o nieprzespane godziny, to wymówka była oczywista. Wszak każdy już wiedział, co działo się w Paryżu. Nie możesz więc dziwić się, że nie przespała jednej czy dwóch nocy… A może i większej ilości dni? A idąc dalej, każdy chciał mieć bezpieczne miejsce do życia, więc niczym dziwnym jest utrapienie płynące z tej sytuacji.
- Mądrość wypływa z ust Wiatru. Czas przygotować się do zgromadzenia. – zgodziła się, bo dyskusja nie miałaby celu. Nie, gdy nawet Ty nie miałeś na to ochoty, by podmuch złapać i osadzić w miejscu.
A choć spojrzenie z nieukrywanym zaskoczeniem zauważyło zaoferowane ramię, przyjęła je, w milczeniu wracając do budynku. Każde z was pogrążone w swych myślach. W końcu przyszło wam stanąć naprzeciwko ciężkich, dębowych drzwi, kryjących za sobą pokój i azyl kobiety. Drobny ruch rąk i już w Twych dłoniach pojawiła się szata, oddana z pełną troską i szacunkiem do cudzej rzeczy. Wahanie w oczach, niezbyt częste, lecz zaraz potem delikatny, uprzejmy uśmiech przywdziewa blade lico. Ślad krwi dawno zniknął z warg, mimo tego nadal widoczny było miejsce, z którego krew wypłynęła.
- Dziękuję. Za okrycie i rozmowę. – taki dodatek, by nie było miejsca na domysły, choć pewnie i te się pojawią. W końcu słowa nie zawsze są myślami, a myśli słowami. – Dobrej nocy. – złożone lekko dłonie, ten charakterystyczny ukłon z dawnych czasów. Lekki ruch dłoni otwierającej drzwi, a potem cofnięcie się i dotyk miękkich ust na policzku.
- Przepraszam.
Ulotny szept wraz z zapachem deszczu, zmieszany z wonią delikatnej skóry. I już, nie ma jej, drzwi zamykają się z cichym klik. Wrócicie do tej rozmowy, to pewne, zbyt wiele rzeczy powinno wyjść, oczyścić atmosferę pomiędzy wami. Jednak… Nie dziś. Nie tej nocy.

/koniec

@Louis Moreau

_________________
She looks for her omens in the dancing of fire and curve of old bones.
milestone 1000
Napisałeś 1000 postów! Brawo!

Sponsored content


Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach