become the beast

2 posters

Go down

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Become the beast, we don't have to hide
10 XI 1863, rezydencja w Wielkiej Brytanii
Raisa Litauer, Marigold Dossett

W końcu straciła kontrolę.
Wgryzła się w martwego człowieka, którego jakiś czas temu Stwórczyni zostawiła w jej komnacie, żeby nie zdechła z głodu. Marie przysięgała na Boga, iż nie będzie się pożywiać na ledwo żywej  ofierze, która półszeptem błagała o litość. Dossett przez cały czas płakała razem z mężczyzną, wprawiając Matkę w coraz większe niezrozumienie. Głośne burczenie w brzuchu, trzęsące się dłonie i wysunięte kły jasno pokazywały, iż Marigold jest straszliwie głodna. Niemniej jednak nie zamierzała pozbawiać życia postaci, leżącej przed łóżkiem. Jednocześnie była na granicy, pragnęła rzucić się na nieszczęśnika; zakończyć współistniejącą męczarnie.
Tragiczne przedstawienie zdawało się trwać godzinami, a odrodzona nawet nie zauważyła, kiedy Raisa zniknęła. Cały czas patrzyła na ledwie żywego mężczyznę. Żałowała go, ale nie potrafiła mu pomóc. Wiedziała, że jak się zbliży, to nadejdzie śmierć. Ulga. W jej umyśle tańczyły radosne myśli o zaspokojeniu, przeplatane z sypiącą się moralnością. Smród krwi; ten piękny zapach.
Do tej pory, przez dobre kilka miesięcy, posokę miała podawaną bez ciała. Dostawała substancję w naczyniach i udawała, że jest to coś innego – i piła, dużo piła, nie myśląc o tym, co spożywa. Niestety, gdy zdawała sobie z tego sprawę, miała przedziwne napady złości. Zaczynała się modlić, krzyczeć, wydrapywać olbrzymie rany na szyi oraz nogach. Czuła, że jest przeklęta – jest potworem, który zdaje sobie sprawę ze swojej potworności.
Po jakimś czasie udało jej się zaakceptować picie szkarłatnej substancji. Tłumaczyła sobie, że ten człowiek i tak by zginął, iż robi mu przysługę, nie marnując pozostałości. Oddaje w pewien sposób hołd, modląc się oraz dziękując. Uważała się za inną, nie taką samą jak Ona. Nie widziała ofiar; nie zabijała. Myślała, że tak już pozostanie… jednakże tym razem została zmuszona do używania własnych zębów, by dostać się do krwi. Nie mogła znieść samego konceptu zatapiania się kłami w ciało cierpiętnika.
Niestety godziny mijały, ofiara już dawno umarła, a Marie podkulona, z głową opartą o kolanach, patrzyła na mężczyznę. W międzyczasie nie zjawiła się służba z posiłkiem, choć miała nadzieję na wybawienie. Niestety nie mogła liczyć na żadną pomoc. Musiała sama znaleźć rozwiązanie. Stwierdziła, że najrozsądniej będzie wynieść ciało z pokoju, ale… gdy tylko zbliżyła się do martwego mężczyzny. Ogarnęło ją uczucie, instynkt - poczuła, że traci kontrolę.
A kiedy poddała się prymitywnym potrzebom, nastała ciemność.

Gdy się obudziła, była cała we krwi. Biała szata, służąca jako odzienie nocne, ubrudzona została szkarłatem nieszczęśnika. Czerwień zdominowała biel na delikatnym materiale. Marigold zaczęła krzyczeć, odkopując od siebie ciało. Sama myśl, że uczyniła tak obrzydliwą rzecz wzbudzała w niej wstręt. Natomiast umysł opanowało zadowolenie i spokój. Czemu nie miała odruchu wymiotnego? Przygryzła wargi, rozglądając się po pomieszczeniu. W pewnym momencie spróbowała wstać, ale poślizgnęła się na krwi i ponownie upadła. Teraz, kiedy była najedzona, w końcu mogła myśleć; złościć się.
Dobrze wiedziała, na kogo przekierować gniew.
Jak huragan wyszła z pomieszczenia. Biała szata sprawiała, że wyglądała jak duch, snujący się po korytarzach. Szukała Matki, ignorując wszystkie inne istoty wokół. Pokierowała się w stronę głównego pokoju Raisy, a potem z impetem otworzyła olbrzymie drzwi, powodując więcej hałasu niż było to konieczne. I kiedy już chciała coś powiedzieć, głos zamarł w jej gardle. Znów pojawił się żal. – Nienawidzę cię…

Raisa Litauer

Raisa Litauer
Liczba postów : 49
Kim był mężczyzna? Nie miało znaczenia. Żebrak czy bogacz, bezimienny czy szczycący się mnogością nadanych na przełomie życia mian, młody czy stary. Nic nie miało znaczenia. Nie dla wygłodniałego wampira przynajmniej, tyleż Raisa wiedziała bardzo dobrze, nawet jeśli sama głodu nigdy w swojej ponad stuletniej egzystencji właściwie nie zaznała. Znała nieustające pragnienie, ale nigdy przyparcie do muru, gdy organizm domagał się nieosiągalnego dla niego karmazynowego płynu. Może dlatego tym bardziej z pewną fascynacją przyglądała się temu procesowi. To wszystko było dla niej tak nietypowe, niemalże absurdalne. Gdyby jej własna matka podsunęła jej podobną ofiarę, osłabioną i bezbronną, nie wahałaby się ani przez chwilę. A jednak zamiast postąpić słusznie jej własne Dziecko uparcie trzymało się wpojonych jej za ludzkich dni naiwnej moralności śmiertelnika, każącej patrzeć jej na pożywienie niby na bliźniego, pochylać się nad jego cierpieniem z czymś na kształt współczucia.
- Im dłużej zwlekasz, tym dłużej cierpi - powiedziała tylko w czasie pojedynczej wizyty w komnacie, podsuwając Marigold chociaż taką linię do pokonania własnych słabości.
Bo przecież do tegoż właśnie się to wszystko sprowadzało. Jej córka nie była dość silna, nie potrafiła przyjąć podarowanego jej daru z należytą wdzięcznością, cieszyć się odkrywanymi na przestrzeni kolejnych nocy uroków. Ale nic nie szkodziło. Raisa była miłosierna. Cierpliwa. Dobrotliwa. Jej najstarszy brat z pewnością byłby dumny ze spokoju z jakim podchodziła do sytuacji, czułości z jaką potrafiła gładzić włosy swego Dziecka, gdy to w końcu pokonywało kolejną ze stawianych własnymi rękoma barier. Miały czas. Cały czas tego świata.
Nic dziwnego, że jej własne godziny upływały powoli, w pełnym skupieniu nad rzeczą zupełnie odległą od toczącej się pod tym samym dachem dramatem. Ubrania w czarną, powłóczystą suknię, z krwistoczerwonymi falbanami okalającymi szyję, pochylona była nad arkuszami dotyczącymi ostatnio uzyskanych zysków. Była wszak kobietą biznesu, nawet jeśli świat nie był na to gotowy, zmuszając ją do wysługiwania się do mniej inteligentnymi, ale bardziej akceptowanymi powszechnie mężczyznami. Jeden z nich zresztą przebywał z nią zresztą w pokoju. Nie zajmował jednak fotela u jej boku, nie stał nawet przed nią, ale klęczał u jej stóp, przyjmując pozycję która przynosiła mu znacznie więcej satysfakcji, niż kiedykolwiek gotowym byłby przyznać. Zabawnym było jak bardzo ci mający złudzenie totalnej kontroli w codziennym życiu tak szybko odrzucali je, jeśli tylko dano im ku temu sposobność. Ludzie byli doprawdy żałośni. Ale przynajmniej dobrze zapełniali żołądki i grzali łoże, stanowili też miękki i ciepły podnóżek, z czego korzystała chętnie do momentu, aż drzwi nie otwarły się gwałtownie, ukazując jej Córkę w mało eleganckim wydaniu.
- Philipie zostaw nas proszę - odezwała się w pierwszej kolejności do swego sługi, nie czując by jego pozostanie na miejscu miało przysłużyć się rozmowie. Dopiero kiedy rzeczywiście ruszył się skupiła się na Marigold, oczekując, że ta przepuści lekko zmieszanego mężczyznę i będą mogły kontynuować rozmowę w cztery oczy. - Co się stało, moja droga? Czy zaoferowany bukiet smaków nie odnalazł u ciebie uznania? O naszych gustach niestety uczymy się głównie metodą prób i błędów.
Z zupełną nonszalancją złożyła dokumenty na stoliku obok zajmowanego fotela, by następnie podnieść się z miejsca. Nagie stopy zatopiły się w miękkim dywanie, w którym zdawała się nie pozostawiać nawet jednego włókna zgiętego. Jakby wcale nie była istotą z krwi i kości a zjawą, przenikającą przez ten świat bez najmniejszego poruszenia czynionego wokół. Teraz zaś zbliżała się do Marigold z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Wpierw nawet nie zauważyła człowieka, który klęczał u stóp Raisy. Całą uwagę skupiła na Matce, na dokumentach, na osobliwej sielance, tworzącej niesamowity kontrast do tego, co Marie przeżywała kilka pomieszczeń dalej. Zacisnęła pięści, czując jeszcze większy gniew. Nie rozumiała znormalizowanego okrucieństwa i przemocy, jakie współegzystowały ze Stwórczynią. Nadal dziwiła ją dominacja, którą potrafiła wzbudzić w ludziach. Zdumiona odprowadzała mężczyznę, o imieniu Philipie, wzrokiem. Gdy próbował wyjść, wymijając ją, zagrodziła mu drogę. Wtedy dopiero oderwała wzrok od kobiety, a rozbieganymi ślepiami przyjrzała się nieznajomemu. Absurd. Zastanawiała się czy niecały rok temu była taka sama jak on. Tak prosta do popchnięcia na granicę, zaakceptowania Jej woli. Jednak nim zdążyła otworzyć usta, aby upokorzyć mężczyznę i jego czyny, usłyszała głos Matki. Odwróciła się; Philipie wyszedł.
Zacisnęła szczękę, patrząc jak Stwórczyni powoli się zbliża. Pierwszym odruchem była próba cofnięcia się, lecz wcale tego nie zrobiła. Przejechała rękami po swojej szyi oraz dekolcie, które pokryte były szkarłatem. Posoka lepiła się do niej; przez chwilę miała wrażenie, że to jest jej własna krew. Mimo to, ciągle nie potrafiła wymusić w sobie obrzydzenia. Dossett oswajała się z uczuciem sytości, które zdawało się rozwiązywać wszystkie udręki z kilku ostatnich dni. Życiodajny płyn i cała obsesja wokół niego powoli zaczynały mieć sens – oczywiście na poziomie podświadomości, ponieważ odrodzona nigdy na głos nie przyznałaby, że podobne kanibalistyczne (wciąż miała się za człowieka) ciągoty ją zadowalają.
W przypływie odwagi i gniewu pokierowała się nieco szybciej w stronę Raisy. Spotkały się gdzieś w połowie drogi. Gdy stały już przy sobie, Marigold podniosła dłonie. Wyglądało to jakby w czułym geście chciała ująć twarz Matki. W rzeczywistości, kiedy zakrwawione dłonie znalazły się na policzkach wampirzycy, powoli przesunęła je w górę, rozsmarowując śmierdzącą krew trupa na jej bladej skórze. Okazała brak szacunku w dla siebie naturalny sposób. Gardziła nią, sobą i całym tym życiem. – To jest ten bukiet smaków? – Czekała aż ponownie poniesie ją instynkt, dzikość, jednakże tym razem pragnęła pochylać się nad ciałem rozmówczyni; spożywałaby Litauer bardzo powoli, kawałek po kawałku.
Gdzieś w chaosie, który aktualnie opanował jej umysł, posegregowane leżały wszystkie zasady, które Dossett powtarzano. Prawdy o szanowaniu Rodzica i karach, jakich nie brała na poważnie. Nie był to pierwszy raz, kiedy okazywała brak szacunku Matce. Przyzwyczajona była do wyrozumiałości oraz braku konsekwencji. Nie przypuszczała, że mogłaby zostać ukarana za tego typu czyny. W końcu została zmanipulowana, żeby egzystować w ten sposób. Gdyby nie kaprys Stwórczyni, możliwe, że byłaby w zakonie albo miała rodzinę; albo chociażby kontakt z rodziną. Powoli stawała się problemem, za który trzeba było wziąć odpowiedzialność.

Raisa Litauer

Raisa Litauer
Liczba postów : 49
Szczęśliwie nie musiała interweniować w sprawie mężczyzny, co z pewnością zdołałoby nadszarpnąć jej wręcz anielską cierpliwość względem Córki. Była wszak dla niej tak wyrozumiała, tak spokojna, że nawet Nasir wydawał się być pod wrażeniem tegoż nowego oblicza, jakie prezentowała światu. I nawet teraz nie zniknęło ono, gdy dłonie tamtej sięgnęły ku jej policzkom, kalając je.
- Powinnaś była posilić się zanim jego serce przestało bić - westchnęła, wierzchem dłoni ścierając zastałą posokę z własnego policzka.
Gdyby ktokolwiek inny odważył się tak postąpić, naruszyć jej prywatną przestrzeń, dotknąć jej twarzy i zbrukać ją w ten sposób, już by nie żył. Nie zginąłby rzecz jasna z miejsca, nie padłby trupem z jej dłoni w tym konkretnym pomieszczeniu, ginąc jak stał. Zajęłaby się nim z kunsztem i zamiłowaniem, sprawiając, że śmierć wcale nie byłaby karą a nagrodą, końcem cierpień. Nie Marigold jednak, nie jej Dziecko. Ona potrzebowała jedynie należytej nauki, pokazania jej rzeczywistości w której się znalazła i którą w końcu musiała zacząć akceptować, zamiast wciąż chować się za własnymi złudzeniami oraz spódnicą Stwórczyni. Do tegoż wszak sprowadzało się jej ciągłe unikanie własnych polowań, czekanie na gotowe i odwracanie głowy od faktów.
Wyjętą chusteczką wytarła resztki krwi z własnego oblicza po czym wciąż jeszcze czystym fragmentem sięgnęła ku twarzy Marigold, z rodzicielską czułością przystępując do zdejmowania posoki ze skóry młodej wampirzycy. Jej ruchy były metodyczne, wyraz twarzy zaś prezentował mieszankę zatroskania i zadumy, godnej najstarszego z synów Adonisa.
- Być może masz jednak trochę słuszności w swym gniewie - westchnęła ciężko, zaprzestając swoich działań dopiero w momencie, gdy chustka zupełnie przesiąknęła krwią i odrzucając ją na podłogę. - Za długo traktowałam cię jak kogoś, kto wymagał nadmiernej delikatności.
Jedna z dłoni uniosła się ku twarzy Marigold a palce zacisnęły się na jej podbródku na tyle mocno, by gest zdecydowanie nie dał się określić jako "delikatny". Żadne polecenie nie padło na głos, ale przekazy był jasny - wymagała pozostania w miejscu, spojrzenia we własne oczy i skupienia się na kolejnych ze słów, jakie miały paść w pokoju. Jeśli bowiem jej Córka zdążyła przyzwyczaić się do dobrotliwości oraz braku konsekwencji, to miało się to zmienić tu i teraz.
- Od teraz sama będziesz polować.
Tylko tyle i aż tyle. Jedno krótkie zdanie, które miało wybrzmieć jak wyrok i takowy w rzeczywistości stanowiło. Wiedziała wszak o wewnętrznej walce, jaka toczyła się w młódce. Aż za dobrze mogła się przyjrzeć oporom z którymi podchodziła do podstaw ich egzystencji, do konieczności żywienia się z użyciem cudzego ciała. Do tego w swym oporze nie próbowała nawet podjąć żadnego dialogu ze Stwórczynią, by być może spróbować chociaż wyłączyć z diety ludzką posokę, skupiając się na tej mniej sycącej zwierzęcej alternatywie. Nic takiego jednak nie zaszło, pozostawało więc jedynie postawić nieszczęśniczkę pod ścianą. Jeśli zaś nie poradzi sobie, popadając w zbytni głód albo też działając na tyle nieostrożnie, by złamać zasady dotyczące ich dyskrecji, wówczas zostanie ukarana zgodnie z Kodeksem. I wówczas też nie znajdzie się miejsce na żadną delikatność.

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Nie wiedziała, czego się powinna spodziewać, jednak gdzieś wewnątrz pragnęła wywołać jakąkolwiek reakcję, którą mogłaby zrozumieć. Miała dość okrutnego znęcania się pod przebraniem pomocy i współczucia. Tej delikatności, która w swoim źródle była barbarzyńska oraz nieludzka – jak cała Raisa. Gdyby kiedykolwiek chciała jej naprawdę pomóc, zostawiłaby Marie tamtej nocy, odwróciła wzrok i odeszła. Niestety poprzez szereg źle podjętych decyzji były na siebie w pewien sposób skazane. Nie dało się cofnąć dokonanego; odzyskać człowieczeństwa. Nic dziwnego, że od paru miesięcy Dossett towarzyszyło srogie przygnębienie, które w towarzystwie zamkniętego umysłu i wpojonego za młodu kodeksu moralnego, miało idealne podłoże, aby rozkwitnąć.
Słowa, a raczej spóźniona rada, sprawiły, iż zastygła. Niby posąg stała, wpatrując się w wampirzycę, obserwując jak wyciera twarz. Ogarnęło ją poczucie niesprawiedliwości; złość jeszcze większa niż ta, co się w niej wcześniej kłębiła. W końcu ciało Marigold nie wytrzymało i wyrzuciło z  siebie podłość poprzez śmiech. Zgięła się w pół, czując napływające do oczu łzy. Nie mogła przestać się śmiać. Zasłoniła dłonią buzię, starając się uspokoić.
Z tragicznego stanu wyciągnęło ją następne zdanie, które wpierw brzmiało jak początek do przyznania uczuciom Marie pewnej wartości. Możliwe, że przez chwilę liczyła na zrozumienie. Czar prysł, gdy tylko zimne palce Raisy znalazły się na jej podbródku. Czy to była reakcja, na którą czekała? Nie wiedziała. Zmusiła się do skupienia i patrzyła prosto na nieodgadniony wyraz twarzy Stwórczyni, czekając na werdykt. Nie sądziła, że Matka może ją skrzywdzić lub zabić. W końcu wtedy musiałaby się przyznać przed sobą oraz resztą rodziny do własnej porażki. Do faktu, iż jej pierwsze dziecko pozostanie zapamiętane, żywe czy nieżywe, jako skaza na wizerunku. Raisa nie uchodziła za osobę, która dokonywała złych wyborów, a jednak… Marigold była tego przykładem.
Spodziewała się niemal wszystkiego, ale na pewno nie samodzielnego polowania. Pierwszy wydźwięk decyzji wampirzycy nie wydał się odrodzonej negatywny. Nastała chwila ciszy. – Ja taka nie jestem… Nie umiem polować. – Dopiero gdy wypowiedziała zdanie na głos, zrozumiała intencję Stwórczyni. Odepchnęła ją od siebie, używając całej siły ze spożytego posiłku. Chyba przeliczyła się z wyrozumiałością; w pewnym sensie była skazywana na śmierć – nie miała wykształconych umiejętności łowieckich, nie wspominając o ograniczeniach na poziomie psychicznym.
Odwróciwszy się od Raisy, pokierowała się w stronę wyjścia, przewracając stojącą częściowo na jej drodze rzeźbę. Nie znała się od tej małostkowej strony; od nieposkromionej chęci, żeby coś zniszczyć. Miała zamiar wrócić do pokoju i się w nim zamknąć, jednak gdy już naciskała klamkę… zmieniła zdanie. Zwróciła się znów do Matki twarzą. – Po co ja tu w ogóle jestem, Raiso? Lubisz patrzeć na upodlenie? Ekscytuje cię to?

Raisa Litauer

Raisa Litauer
Liczba postów : 49
Gdy tylko przekazała swój wyrok uścisk palców miał zelżeć, by w końcu zupełnie odpuścić, pozwalając Marigold zmierzyć się z prawdą już bez żadnego kontaktu między nimi. Miała przetrawić to samemu, tak jak samodzielnie miała zapolować, jeśli chciała tak bardzo postawić na swoim, pokazać kim była w tej relacji i co o tym wszystkim myślała. Jeśli chciała być traktowana poważnie, rozmawiać jak dorosła z dorosłą, to musiała zasłużyć na miejsce przy stole.
Zamiast tego znów pozwalała ponosić się emocjom, zachowywać równie buńczucznie co sama Raisa jakieś siedem dekad temu. Może dlatego Stwórczyni nie wyglądała nawet na szczególnie rozczarowaną tym zachowaniem, poczynionymi wśród dekoracji zniszczeniami. To akurat znała znacznie lepiej, niż wszystkie te bzdurne moralne dywagacje. Potrafiła wręcz to uszanować.
- Jedynym źródłem niedogodności w swoim życiu jesteś ty sama. Jakkolwiek wolisz obwiniać za to otoczenie, ze mną na czele, to twoje wybory są tylko i wyłącznie twoją odpowiedzialnością. Tak samo jak ich konsekwencje - to że obie tutaj były, blade, głodne krwi, rozmawiając, nie było tylko i wyłącznie decyzją narzuconą z góry Marigold. Jej Stwórczyni nie należała wszak do wampirów, które pragnęły zaprosić do życia wiecznego pierwszą lepszą nieświadomą osobę. Nie, ona dała tamtej przedsmak prawdziwego życia, wystosowała odpowiednie zaproszenie i dopiero mając poczucie, że kobieta rzeczywiście gotowa jest odrodzić się na nowo uczyniła z niej swoje dziecko. - Co zaś się tyczy twojego celu, otrzymałaś możliwość samodzielnego jego wybrania. I nie, nie traktuję cię w ramach rozrywki. Myślałam, że jesteś nieco bardziej spostrzegawcza i chociaż tyle jesteś w stanie zrozumieć.
We własnej ocenie Raisa była zupełnie pozbawiona win wobec obecnych wydarzeń. Nawet potencjalna konieczność zabicia młodej wampirzycy nie ciążyłaby jej na sumieniu, ani szczególnie nie sprawiłaby, że przejęłaby się popełnionym błędem. To bowiem co czyniło Raisę naprawdę niebezpieczną nie stanowiło części przyrodzonej ich stanu. Nie chodziło tu o ich większą szybkość czy siłe, wyostrzone zmysły czy nawet zgromadzone przez ponad setkę lat doświadczenie. To co sprawiało, że nawet niektórzy z ich pobratyńców ostrożniej przy niej stąpali to jej zupełnie oddanie idei bycia drapieżnikiem. Znajdowania się na samej górze łańcucha pokarmowego, poczucie wyższości ponad prawa ludzkie a co z tego wynikło również i wiele z konwenansów. Gdyby jej Dziecko dało jej powód, zgodny z prawem, do zabicia go żadne społeczne tabu nie powstrzymałoby jej od działania. Żadna stygma nie zatrzymałaby jej ręki - obostrzenia takie miały bowiem tylko tyle władzy nad daną osobą, ile sama jej im przekazywała.
A jednak nie zamierzała szukać pretekstu, naprawdę nie chciała krzywdy swego Dziecka. Nawet, jeśli Marigold nigdy nie miała może w to uwierzyć a Raisa przyznać na głos, Stwórczyni na swój wypaczony sposób kochała to swoje nieszczęsne dziewczę.

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Oczywiście, że nie zamierzała brać pełnej odpowiedzialności za wszystko, co się wydarzyło w ciągu ostatniego roku. Nie była gotowa spojrzeć na tragedię z perspektywy współtwórcy. Mechanizmy obronne już dawno pełną winą obarczyły zepsucie Raisy oraz diabła. Bóg dał jej próbę, której nie przeszła. Teraz za karę musiała egzystować w świecie mroku jako niedopasowany element. Jednocześnie miała nadzieję, że istnieje możliwość odpokutowania za wszystkie grzechy, które popełniła i popełni. Musiała znaleźć sposób jak to zrobić. Na swoje nieszczęście miała na to całą wieczność – jeżeli przeżyje. Niestety jej byt był uzależniony od cierpienia innych ludzi, a ta bariera zdawała się być nie do przeskoczenia.
Pewnie dlatego słowa Matki tak ją dotknęły. Wskazywały na pewien problem, który już od dawna zamknięty był w najdalszych zakamarkach podświadomości. Przełknęła ślinę, zaciskając mocniej dłoń na klamce. Chciała wyjść z pomieszczenia i zignorować każde następne słowo. Niemniej jednak nie mogła tego zrobić. Może coś wewnątrz niej musiało usłyszeć krytykę; potrzebowało jej. Jednakże wyparcie oraz uczucia mu towarzyszące zaślepiały ewentualną możliwość autorefleksji. Wybiórczo przywoływała niedopowiedzenia oraz ułudę ukazane przez Stwórczynię – przedstawienie nowego świata w sposób, który nie był prawdziwy. Uważała, że nie miała jak się obronić przed wpływem wampirzycy, przed mrokiem, pochłaniającym nie tylko silną wolę, ale i zmieniającym ewentualną narrację moralną.
Pokręciwszy głową, zmarszczyła brwi. – Wystarczy! Nie schlebiaj mi i nie przypisuj swoich zasług. Faktycznej władzy nigdy nie miałam. – Naturalnie nawiązywała do stwierdzenia, że był to jej wybór, iż wszystko, co się teraz działo zbudowała sama. Jednak Marigold widziała się jako jednoznaczną ofiarę poczynań Rodzicielki. Oczywiście istniał scenariusz, w którym Raisa chciała ją w pewien sposób uratować, wyciągnąć z zagubienia i cierpienia, w jakim wtedy istniała; pomóc Dossett. Niestety przez wybranie życia nocy nie mogła przepracować traum, uczuć oraz sytuacji; nie, musiała zmierzyć się z nowymi wyzwaniami, o wiele straszniejszymi niż te ludzkie. – Te zdziczałe obyczaje pośmiertne, ta forma, ten głód… Gdybym tylko wiedziała wcześniej… – powiedziała bardziej do siebie niż Stwórczyni, patrząc na stopy. Żałowała wszystkich decyzji i było to widać. Nie potrafiła stanąć na nogi w nowej rzeczywistości. Zsunęła się po drzwiach, nie puszczając klamki. Pusty wzrok utkwiła w kawałkach rzeźby. Czuła ogromny ból ciężący na psychice, który stanowił niesamowity kontrast do zadowolenia, w jakim znajdowało się najedzone ciało. Wyglądała jak tragedia – wychudzona sylwetka otulona w cienki materiał przemoczony krwią ofiary. Ściągnęła rękę z klamki.
Przeżegnała się. Zaczęła pod nosem mamrotać modlitwy.

Raisa Litauer

Raisa Litauer
Liczba postów : 49
   Raisa i diabeł. Dla niektórych te dwa terminy nie były aż tak odległymi, chociaż niewielu odważyłoby się do takiego zrównania na głos, częściowo z obawy przed zbyt mocnym połechtaniem jej dumy. Oto piękna, ale oponująca wobec boskiej woli istota, kusząca na zatracenie błądzących pośród nocy nieszczęśników. Byt bez cienia szans na własne zbawienie, który podstępem lub siłą gotów był wydrzeć je innym, bogobojnym owieczkom. Słodkie słówka kusiły by sięgnąć po zakazany owoc, poznać prawdę o świecie i odwrócić się od praw boskich, jak i ludzkich. Marigold zaś otrzymała najwyższy możliwy podarunek, w zamian za zupełne oddanie swej duszy, stając się w świetle prawa wampirów jeno Dzieckiem na rozkazach upadłej.
Piękna metafora, którą psuć mógł jedynie jasno deklarowany przez samą Raisę ateizm, wyhodowany na gruncie ponad stu lat wątpliwości w istnienie jakichkolwiek wyższych sił. Być może kiedyś były, tworząc to wszystko według własnego kaprysu, ale teraz zdecydowanie nikt nie czuwał nad ich dobrem. Nikt nie miał wyższego planu. Byli sami, zupełnie odpowiedzialni za swoją przyszłość. Marigold również niewątpliwie miała to kiedyś pojąć, nawet jeśli teraz broniła się przed tą świadomością. Może za parę dni, może miesięcy a może dopiero lat, ale przyjmie do siebie tę mądrość. A póki co pozostawało wybaczać jej te dziecięce kaprysy, słowa pozbawione faktycznego rozumienia praw rządzących światem. Taka była wszak rola rodzica.
- To nie pochlebstwa, nie miałabym w takowych żadnego celu… Ale jeśli nie chcesz o tym myśleć, nie musisz. To również część twojej władzy nad sytuacją - zmiana jej przez własny sposób postrzegania świata - możnaby stwierdzić, że nie były w tym aż tak różne, ale nie zamierzała mówić o tym głośno. Obie patrzyły na świat, oceniały go, podług ukształtowanych samodzielnie praw i zasad. Jedyną różnicę stanowiło autorstwo wewnętrznego kodeksu, w przypadku starszej wampirzycy pochodzenie stricte od niej, podczas gdy Marigold wciąż trzymała się przekazań narzuconych jej przez innych. To jedno musiało się zmienić.
Otworzyła usta by odpowiedzieć na żale swego Dziecka, jednak nie opuścił ich żaden dźwięk i po chwili milczenia zamknęła je znów, wzdychając cicho. Nie myślała, że będzie zmuszona myśleć w ten sposób, ale zadała sobie to niewygodne pytanie - co w takiej sytuacji zrobiłaby jej własna matka? Jakże ciężko było jej wyobrazić sobie to, znów wczuć w tok myślenia nieżyjącej rodzicielki. Kroki brunetki poprowadziły ja znów ku fotelowi z którego wstała chwilę wcześniej, dłonie zgarnęły leżący na oparciu koc, z którym podeszła do usadowionej na podłodze Córki, sprawnym ruchem zarzucając go na jej ciało. Materiał był miękki, pachnący jak ona sama kwiatami z lekko korzenną nutą i doskonale zatrzymywał chłodne nocne powietrze.
- Moje Dziecko, nikt prócz mnie cię teraz nie słucha - powiedziała cicho, najdelikatniej jak mogła stwierdzając bezcelowość modlitw tej drugiej. Mogłaby opowiedzieć jej, ilu pobożnych nie zdołała uratować przed jej pazurami i kłami. Jak wielu kapłanów zdechło wzywając swoich patronów, gdy kończyła krwawo ich nędzny żywot. To wszystko jednak pozostawiała dla siebie, nie czując, by było to miejsce na podobne historyjki.

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Marie przestała oczekiwać zrozumienia, gdy pogodziła się z faktem, iż Raisa nie jest osobą, która kiedykolwiek by je okazała; a przynajmniej nie w formie tak dobrotliwej i intymnej, jakiej Dossett potrzebowała. Duchowa ułomność była przeszkodą w porozumieniu się, a bardzo intensywne poglądy dwóch stron nie potrafiły się spotkać w połowie drogi. Naturalnie obie nie próbowały rozmawiać na tematy religijne bez używania słów, krzywdzących drugą stronę. Istniały w osobliwej zależności, prezentując przeciwne wartości. Marigold już dawno temu przypasowała im odpowiednie role; zaszufladkowała każdą odpowiedź oraz reakcję w solidnych ramach dobra i zła. Wpierw po prostu współczuła Matce samotności, bezsensu istnienia, na jaki sama się skazała, jednak potem ogarnęło ją rozjątrzenie – nie mogła znieść buty oraz nienawiści, z którą się wypowiadała na temat Boga. Tym bardziej jawiła się w oczach Marie jako instygator. Bawił ją stworzony przez Stwórczynie własny kodeks moralny, ponieważ ukazywał tylko pychę. Dogmaty wiary miały swoją podstawę i nie bez przyczyny sprawdzały się przez setki lat, kierując ludzkość w stronę odkupienia. Młoda w perspektywie świata Raisa nie mogła przecież sądzić, że wszystkie jej myśli, kaprysy są wartościowe i prawidłowe tylko dlatego, iż istnieją. Też była produktem swojego otoczenia, bytując samotnie w swoich przekonaniach, ale nie jako hegemon, przewodzący nowym nurtem moralnym, lecz wyrzutek.
Słowa na temat pochlebstw zostały zagłuszone przez ciche modlitwy, które skutecznie odizolowały słabą wampirzycę od ewentualnego  przekazu, mogącego po raz kolejny podważyć to, w jaki sposób postrzega samą siebie i wszystkie tragiczne wydarzenia. Prośby w stronę Najwyższego zakończyła dopiero, gdy poczuła ciepły materiał, otulający jej zimne ciało. Na domiar złego odczuła jeszcze bardziej intensywny zapach Raisy, którym przesiąknięty był koc. Od razu krzyknęła, jakby została poparzona. Była osaczona, uwięziona w towarzystwie mroku. Pragnęła opuścić to ciało i znaleźć się w miejscu przepełnionym spokojem. Na pewno nie był to pokój Matki, ani też jej sypialnia. Ta kraina jawiła się jak coś odległego i nieosiągalnego.
Zrzuciła z siebie materiał, patrząc z dołu na wampirzyce. Jej oczy, całe spuchnięte oraz pełne gniewu, do złudzenia przypominały ślepia, które Alexandre Cabanel  podarował upadłemu aniołowi. – Nie, Raiso, to ty nie słuchasz; a już nawet nie starasz się zrozumieć… - przerwała na chwilę, by potem kontynuować. – Powoli dochodzę do wniosku, że jesteś do tego niezdolna. Nigdy nie byłaś człowiekiem, urodziłaś się potępiona i taka właśnie umrzesz. Sama, w zimnie i ciemności. – Głos miała słaby i zachrypiały. Analizowała twarz Stwórczyni, zastanawiając się czy już zdążyła się w myślach usprawiedliwić. – A może… może właśnie Bóg postawił mnie na twojej drodze, żeby dać ci szansę, odratować postać niemożliwą do odratowania; żebyś nie skończyła tak jak matka.

Sponsored content


Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach