Liczba postów : 6
Lilith Frezzevite
podstawowe
wiek: 95 lat
rasa: Wilkołaczyca Przemieniona
pochodzenie: Triestr, Włochy
wizerunek: Ana de Armas
rola we frakcji: nie przynależy
znaki szczególne
- długa, szarpana blizna na prawym ramieniu
- długa, szarpana blizna na prawym ramieniu
biografia
Prowadzenie apteki było w Trieście niezwykle nobliwym zajęciem, które rodzina Frezzevitte ceniła sobie już od pięciu pokoleń. Oczywiście, jak w przypadku każdej wielopokoleniowej historii, dla niektórych członków uprzywilejowanej familii motywacja była czysto finansowa, wśród innych zaś stanowiła zapewnienie elementarnej potrzeby stadnej, zapewnienia bezpieczeństwa i opieki słabszym jednostkom społecznym,
Im bliżej było wojny, brama Bałkan na zachód coraz częściej rozpalała się drobnymi konfliktami, gasnącymi tak szybko jak zapłonęły. Mało który kończył się w szpitalu, jeszcze rzadziej na komisariacie. Zasada ta nie miała zastosowania w przypadku punktów aptecznych. Sprzęt miał swoją, wysoką nawiasem mówiąc, cenę, nie tak wysoką jednak jak zaufanie. Kto raz przyszedł po godzinach do apteki, zostawał jej wiernym klientem. Po wybuchu wojny podziały te ustaliły się, formując niepisane dzielnice w mieście i sieć powiązań nałożoną atramentem sympatycznym na mapę portowego domu przemytników.
Po rozwiązaniu, wciąż gorejącego w wycieńczonych ciałach konfliktu nielegalny handel rozwinął swe skrzydła w pełni, zarażając niemal każdą rodzinę i każdą zagubioną duszę, która miała okazję plątać się po zubożałym mieście w roku 1947. Kraj, który na nowo formował swoje ramy stracił skupienie na tych, który kraj ten mieli wznosić w nowym świecie. Coraz więcej młodych ludzi decydowało się “brać los w swoje ręce” nie bardzo wiedząc, co to właściwie znaczy.
W październikowy poranek dwóch takich młodzieniaszków, toczących nierówną walkę z losem popełniło właśnie znaczący błąd na akcji, która zamiast finalizacji i przekazania radzieckich kosztowności zakończyła się desperackim atakiem na aptekę rodziców Lilith Frezzevitte. Traf chciał, że dziewczyna tamtego feralnego dnia stanęła za ladą. Od najmłodszych lat przejawiała niebywałe wręcz zdolności przyswajania wiedzy, dzięki czemu, mimo ciężkich czasów w jakich przyszło jej przetrwać nastoletnie lata, przyswoiła imponującą ilość wiedzy z zakresu medycyny, farmaceutyki i ludowych metod uzdrawiania. Pod koniec wojny weszła w rolę sprzedawcy aby odciążyć rodziców, jednak jej prawdziwą pasją było eksperymentowanie z substancjami leczniczymi i tworzenie nowych specyfików.
Gdyby tamtego dnia przez drzwi nie wdarło się do jej królestwa dwóch krnąbrnych, młodych mężczyzn życie potoczyłoby się utartym torem, a Lilith spełniłaby marzenia o studiach medycznych w pobliskiej Wenecji, wyszła za mąż, urodziła dzieci i cieszyła się sielanką, jaka w nawet najmroczniejszych czasach skrywała się na wybrzeżu Adriatyku. Zamiast tego los przygotował dla niej znacznie trudniejszą ścieżką.
Samego zajścia dziewczyna właściwie nie pamiętała. We wspomnieniach zakorzeniła się jedynie mglista scena, gdy leżąc w kałuży własnej krwi desperacko spróbowała osłonić się przed oszalałymi napastnikami, przewracając słój z tojadem przygotowanym do dalszej obróbki. Obudziła się w obcym miejscu, otoczona twarzami znanymi jej tylko z widzenia. Zagubiona i wycieńczona, czuła buzujące w niej przerażenie przechodzące z zawrotną prędkością we wściekłość. Żądała odpowiedzi, lecz towarzystwo było milczące. Próbowała uciec, kierowana bardziej instynktem aniżeli logiką, jednak i to rozwiązanie zawiodło. Wyczuwając rosnące oczekiwanie delikatnie zabarwione nutą podniecenia poddała się woli opiekunów, spodziewając się, że coś się stanie. Nie wiedziała tylko co.
W nocy poprzedzającej imieniny Huberta, wielkie święto polowań, odkryła powód swojej izolacji. Wraz ze wschodzącą pełnią księżyca poczuła, jak zew rozrywa jej wnętrzności, a świat zdaje się płonąć. Ostatnie, co zauważyła to zegar i godzinę 22:03 kłującą jej nadwrażliwe oczy. Kolejne dni zlały się w jedność. Te pierwsze, niezwykle trudne, bolesne przemiany przechodziła w otoczeniu osób, które ujrzała zaraz po przebudzeniu w dniu ataku. Wraz z kolejnymi miesiącami udało jej się dowiedzieć, że jej rodzina żyje, lecz apteka została splądrowana. Usłyszała również, że ojciec trwoni fortunę by ją odnaleźć, a informacja tę przyniosła jedna z twarzy znanych jej jeszcze z dawnych czasów, handlarka skórami z Piazza della Borsa.
Kobieta mogła mieć około 50 lat i najmocniej zaangażowała się w nauczenie Litlith życia od nowa. O ile początkowo jej motywacje były wywołane poczuciem winy, wszak to jej pobratymcy zaatakowali nastolatkę, o tyle z biegiem lat zaczęła czuć wobec młodej wilczycy instynkt niemal macierzyński. Długo skrywała swoje prawdziwe imię, widocznie bojąc się dzielić nim w otoczeniu innych wilkołaków, regularnie odwiedzających chatę schowaną wysoko w górach, z czasem odsłoniła się jednak jako ciotka Marcelina. Kobiety wielokrotnie wybywały wspólnie na polowania, darząc się coraz większym zaufaniem. Lilith w ciągu pierwszych lat niejednokrotnie próbowała uciec by dać choć najmniejszy znak rodzinie, że żyje i choć bywało blisko, nigdy nie udało jej się osiągnąć celu. Nie było na to zgody. Nie było też wyjaśnienia.
Stado, które przyjęło Lilith zdecydowało się w połowie lat 60’ wyruszyć w powolną podróż na północ, korzystając z zamieszania jakie powodował desperacji ruch mieszkańców bloku wschodniego próbujących przedostać się do zachodniego świata. Większość lat zimnej wojny Litlith spędziła w Niemczech, oddalając się coraz bardziej od wspomnienia rodziny i Triestu, choć w jej snach postać ojca wracała regularnie. Za każdym razem po tych nocnych spotkaniach dochodziła kilka dni do siebie, wyżywając się na szukających zatracenia Berlińczykach. Razem z ilością ofiar rosła jej samodzielność i coraz trudniejszym stawało się dla stada przemawiać do rozsądku przybranej
Miasto miało na nią zły wpływ. Ilość emocji, podniecenia, złości i lęku w przedstawicielach gatunku z którego została wykradziona destabilizował ją. Ciężko pracowała nad spacyfikowaniem naturalnych zapędów i poczyniła w tym zakresie wielkie postępy, jednak utrzymanie emocji na wodzy nie było jej silną stroną jeszcze za czasów człowieczeństwa, nie mówiąc o życiu po przemianie. Nie zdziwiło więc nikogo w stadzie, że dowiedziawszy się od mającej miękkie serce ciotki Marceliny o chorobie ojca rzuciła się jak dzika na południe.
Parła przed siebie jak szalona, wykorzystując cały swój spryt i determinację. Udało jej się dotrzeć do Szwajcarii nim wataha zdołała dogonić i wyśledzić zdesperowaną wilczycę. Milczenie starszych wilkołaków wyrażało jedną, wspólną myśl. Wóz albo przewóz, dalej niemożliwym było odwlekać decyzję o losach Lilith. Jednomyślności brakowało jednak w kwestii samej decyzji - powiadomić dziewczynę o przyczynach tak bolesnej i wieloletniej separacji od rodziny czy zatrzymać bez słowa wyjaśnienia. Oba rozwiązania były złe. To, do którego doszło było najgorsze.
Dziedziczka rodu Frezzevitte majowym świtem pokonywała granicę szwajcarsko-włoską, stając pierwszy lat po półwieczu na rodzinnej ziemi i właśnie wtedy pozwoliła sobie, czy to ze zmęczenia czy dziecięcego wzruszenia na moment rozluźnienia. Stała na środku placu kościelnego malutkiej, górskiej miejscowości gdy wyczuła, że jest obserwowana. Frustracja w sekundę buchnęła w jej żyłach lecz ostatniem uwagi odnotowała, że nie wszystkie wpatrzone w nią oczy są wilcze. Mimo to rzuciła się na najbliższego z pobratymców. Trudno, niech ludzkie oczy widzą. Wnioskując po okolicy, zapachach i zachowaniu małej dziewczynki, nie była pierwszym wilkołakiem, jakiego malutka blondynka widziała. Przeszło jej przez myśl, że nie chce być też ostatnim.
Lilith nie była najsilniejsza, wiedziała więc dobrze, że to co ma, to motywacja i element zaskoczenia. Planowała tylko odepchnąć niewiele starszego od siebie Mateja, chłopaka, którego wojna i rodzina ciotki Marceliny wciągnęły do stada parę lat przed nią. Wtedy, nie wiadomo skąd, stanął przed nią wielki bernardyn a za nim na plac wskoczyła dziewczynka, znajdując się w dokładnie tym samym miejscu, w którym ułamek sekundy wcześniej był Matej. Lilith nie mogła już wyhamować i w trakcie lotu trwającego wieczność próbowała cofnąć bezskutecznie czas. Cios, który zraniłby chłopaka, pozbawił życia dziecko.
Nigdy wcześniej nie skrzywdziła dziecka. Nigdy nawet nie chciała. Wiedziała, że są nawet w jej bliskim otoczeniu miłośnicy młodej ludziny. Buntowała się przeciwko temu, a teraz to przed nią leżało malutkie, bezwładne ciałko. Gdy Alfa wyrzucał ją ze stada za zaatakowanie członka własnej watahy nie umiała powstrzymać prychnięcia pogardy. Sama była gotowa wyrzucić się z każdego społeczeństwa, ale nie z powodu przeciwstawienia się własnemu stadu. Nie czuła lojalności wobec istot, które zawzięcie próbowały wyplenić z niej pamięć o pochodzeniu, rodzinie, a tym samym odbierały prawo do zrozumienia dlaczego stała się tym, co właśnie zabiło dziecko. Chciała zniknąć.
Jedyną, która zdecydowała się pożegnać dziewczynę była jej prawdziwa opiekunka. Ciotka Marcelina, speszona i rozdygotana podbiegła ukradkiem, otoczyła ramieniem szyję swojej podopiecznej gestem nie tylko czułym, ale przede wszystkim gwarantującym największe możliwe wygłuszenie i szepnęła, bezszelestnie poruszając wargami:
Paryż, moje dziecko. Paryż.
Im bliżej było wojny, brama Bałkan na zachód coraz częściej rozpalała się drobnymi konfliktami, gasnącymi tak szybko jak zapłonęły. Mało który kończył się w szpitalu, jeszcze rzadziej na komisariacie. Zasada ta nie miała zastosowania w przypadku punktów aptecznych. Sprzęt miał swoją, wysoką nawiasem mówiąc, cenę, nie tak wysoką jednak jak zaufanie. Kto raz przyszedł po godzinach do apteki, zostawał jej wiernym klientem. Po wybuchu wojny podziały te ustaliły się, formując niepisane dzielnice w mieście i sieć powiązań nałożoną atramentem sympatycznym na mapę portowego domu przemytników.
Po rozwiązaniu, wciąż gorejącego w wycieńczonych ciałach konfliktu nielegalny handel rozwinął swe skrzydła w pełni, zarażając niemal każdą rodzinę i każdą zagubioną duszę, która miała okazję plątać się po zubożałym mieście w roku 1947. Kraj, który na nowo formował swoje ramy stracił skupienie na tych, który kraj ten mieli wznosić w nowym świecie. Coraz więcej młodych ludzi decydowało się “brać los w swoje ręce” nie bardzo wiedząc, co to właściwie znaczy.
W październikowy poranek dwóch takich młodzieniaszków, toczących nierówną walkę z losem popełniło właśnie znaczący błąd na akcji, która zamiast finalizacji i przekazania radzieckich kosztowności zakończyła się desperackim atakiem na aptekę rodziców Lilith Frezzevitte. Traf chciał, że dziewczyna tamtego feralnego dnia stanęła za ladą. Od najmłodszych lat przejawiała niebywałe wręcz zdolności przyswajania wiedzy, dzięki czemu, mimo ciężkich czasów w jakich przyszło jej przetrwać nastoletnie lata, przyswoiła imponującą ilość wiedzy z zakresu medycyny, farmaceutyki i ludowych metod uzdrawiania. Pod koniec wojny weszła w rolę sprzedawcy aby odciążyć rodziców, jednak jej prawdziwą pasją było eksperymentowanie z substancjami leczniczymi i tworzenie nowych specyfików.
Gdyby tamtego dnia przez drzwi nie wdarło się do jej królestwa dwóch krnąbrnych, młodych mężczyzn życie potoczyłoby się utartym torem, a Lilith spełniłaby marzenia o studiach medycznych w pobliskiej Wenecji, wyszła za mąż, urodziła dzieci i cieszyła się sielanką, jaka w nawet najmroczniejszych czasach skrywała się na wybrzeżu Adriatyku. Zamiast tego los przygotował dla niej znacznie trudniejszą ścieżką.
Samego zajścia dziewczyna właściwie nie pamiętała. We wspomnieniach zakorzeniła się jedynie mglista scena, gdy leżąc w kałuży własnej krwi desperacko spróbowała osłonić się przed oszalałymi napastnikami, przewracając słój z tojadem przygotowanym do dalszej obróbki. Obudziła się w obcym miejscu, otoczona twarzami znanymi jej tylko z widzenia. Zagubiona i wycieńczona, czuła buzujące w niej przerażenie przechodzące z zawrotną prędkością we wściekłość. Żądała odpowiedzi, lecz towarzystwo było milczące. Próbowała uciec, kierowana bardziej instynktem aniżeli logiką, jednak i to rozwiązanie zawiodło. Wyczuwając rosnące oczekiwanie delikatnie zabarwione nutą podniecenia poddała się woli opiekunów, spodziewając się, że coś się stanie. Nie wiedziała tylko co.
W nocy poprzedzającej imieniny Huberta, wielkie święto polowań, odkryła powód swojej izolacji. Wraz ze wschodzącą pełnią księżyca poczuła, jak zew rozrywa jej wnętrzności, a świat zdaje się płonąć. Ostatnie, co zauważyła to zegar i godzinę 22:03 kłującą jej nadwrażliwe oczy. Kolejne dni zlały się w jedność. Te pierwsze, niezwykle trudne, bolesne przemiany przechodziła w otoczeniu osób, które ujrzała zaraz po przebudzeniu w dniu ataku. Wraz z kolejnymi miesiącami udało jej się dowiedzieć, że jej rodzina żyje, lecz apteka została splądrowana. Usłyszała również, że ojciec trwoni fortunę by ją odnaleźć, a informacja tę przyniosła jedna z twarzy znanych jej jeszcze z dawnych czasów, handlarka skórami z Piazza della Borsa.
Kobieta mogła mieć około 50 lat i najmocniej zaangażowała się w nauczenie Litlith życia od nowa. O ile początkowo jej motywacje były wywołane poczuciem winy, wszak to jej pobratymcy zaatakowali nastolatkę, o tyle z biegiem lat zaczęła czuć wobec młodej wilczycy instynkt niemal macierzyński. Długo skrywała swoje prawdziwe imię, widocznie bojąc się dzielić nim w otoczeniu innych wilkołaków, regularnie odwiedzających chatę schowaną wysoko w górach, z czasem odsłoniła się jednak jako ciotka Marcelina. Kobiety wielokrotnie wybywały wspólnie na polowania, darząc się coraz większym zaufaniem. Lilith w ciągu pierwszych lat niejednokrotnie próbowała uciec by dać choć najmniejszy znak rodzinie, że żyje i choć bywało blisko, nigdy nie udało jej się osiągnąć celu. Nie było na to zgody. Nie było też wyjaśnienia.
Stado, które przyjęło Lilith zdecydowało się w połowie lat 60’ wyruszyć w powolną podróż na północ, korzystając z zamieszania jakie powodował desperacji ruch mieszkańców bloku wschodniego próbujących przedostać się do zachodniego świata. Większość lat zimnej wojny Litlith spędziła w Niemczech, oddalając się coraz bardziej od wspomnienia rodziny i Triestu, choć w jej snach postać ojca wracała regularnie. Za każdym razem po tych nocnych spotkaniach dochodziła kilka dni do siebie, wyżywając się na szukających zatracenia Berlińczykach. Razem z ilością ofiar rosła jej samodzielność i coraz trudniejszym stawało się dla stada przemawiać do rozsądku przybranej
Miasto miało na nią zły wpływ. Ilość emocji, podniecenia, złości i lęku w przedstawicielach gatunku z którego została wykradziona destabilizował ją. Ciężko pracowała nad spacyfikowaniem naturalnych zapędów i poczyniła w tym zakresie wielkie postępy, jednak utrzymanie emocji na wodzy nie było jej silną stroną jeszcze za czasów człowieczeństwa, nie mówiąc o życiu po przemianie. Nie zdziwiło więc nikogo w stadzie, że dowiedziawszy się od mającej miękkie serce ciotki Marceliny o chorobie ojca rzuciła się jak dzika na południe.
Parła przed siebie jak szalona, wykorzystując cały swój spryt i determinację. Udało jej się dotrzeć do Szwajcarii nim wataha zdołała dogonić i wyśledzić zdesperowaną wilczycę. Milczenie starszych wilkołaków wyrażało jedną, wspólną myśl. Wóz albo przewóz, dalej niemożliwym było odwlekać decyzję o losach Lilith. Jednomyślności brakowało jednak w kwestii samej decyzji - powiadomić dziewczynę o przyczynach tak bolesnej i wieloletniej separacji od rodziny czy zatrzymać bez słowa wyjaśnienia. Oba rozwiązania były złe. To, do którego doszło było najgorsze.
Dziedziczka rodu Frezzevitte majowym świtem pokonywała granicę szwajcarsko-włoską, stając pierwszy lat po półwieczu na rodzinnej ziemi i właśnie wtedy pozwoliła sobie, czy to ze zmęczenia czy dziecięcego wzruszenia na moment rozluźnienia. Stała na środku placu kościelnego malutkiej, górskiej miejscowości gdy wyczuła, że jest obserwowana. Frustracja w sekundę buchnęła w jej żyłach lecz ostatniem uwagi odnotowała, że nie wszystkie wpatrzone w nią oczy są wilcze. Mimo to rzuciła się na najbliższego z pobratymców. Trudno, niech ludzkie oczy widzą. Wnioskując po okolicy, zapachach i zachowaniu małej dziewczynki, nie była pierwszym wilkołakiem, jakiego malutka blondynka widziała. Przeszło jej przez myśl, że nie chce być też ostatnim.
Lilith nie była najsilniejsza, wiedziała więc dobrze, że to co ma, to motywacja i element zaskoczenia. Planowała tylko odepchnąć niewiele starszego od siebie Mateja, chłopaka, którego wojna i rodzina ciotki Marceliny wciągnęły do stada parę lat przed nią. Wtedy, nie wiadomo skąd, stanął przed nią wielki bernardyn a za nim na plac wskoczyła dziewczynka, znajdując się w dokładnie tym samym miejscu, w którym ułamek sekundy wcześniej był Matej. Lilith nie mogła już wyhamować i w trakcie lotu trwającego wieczność próbowała cofnąć bezskutecznie czas. Cios, który zraniłby chłopaka, pozbawił życia dziecko.
Nigdy wcześniej nie skrzywdziła dziecka. Nigdy nawet nie chciała. Wiedziała, że są nawet w jej bliskim otoczeniu miłośnicy młodej ludziny. Buntowała się przeciwko temu, a teraz to przed nią leżało malutkie, bezwładne ciałko. Gdy Alfa wyrzucał ją ze stada za zaatakowanie członka własnej watahy nie umiała powstrzymać prychnięcia pogardy. Sama była gotowa wyrzucić się z każdego społeczeństwa, ale nie z powodu przeciwstawienia się własnemu stadu. Nie czuła lojalności wobec istot, które zawzięcie próbowały wyplenić z niej pamięć o pochodzeniu, rodzinie, a tym samym odbierały prawo do zrozumienia dlaczego stała się tym, co właśnie zabiło dziecko. Chciała zniknąć.
Jedyną, która zdecydowała się pożegnać dziewczynę była jej prawdziwa opiekunka. Ciotka Marcelina, speszona i rozdygotana podbiegła ukradkiem, otoczyła ramieniem szyję swojej podopiecznej gestem nie tylko czułym, ale przede wszystkim gwarantującym największe możliwe wygłuszenie i szepnęła, bezszelestnie poruszając wargami:
Paryż, moje dziecko. Paryż.
ciekawostki
- Nazwisko pochodzenia francuskiego - jej przodkiem był Xavier Frezzevitte, który uciekł z Paryża podczas nocy Hugenotów, 23 sierpnia 1572.
- Jako dziecko spadła z żaglówki w wyniku czego rozcięła ramię o skały. Od tamtego czasu boi się przebywać na pokładzie.
- Jest bardzo dokładna jeśli chodzi o wszystkie pomiary, obliczenia, upływ czasu. Uspokaja ją widok gór, boi się rzek.
- Podczas II wojny światowej jeszcze pod postacią ludzką uczęszczała do podziemnej szkoły prowadzonej przez wykładowców uczelni Triestu - miasto słynęło i słynie z bycia bardzo prężnym ośrodkiem naukowym.
- Introwertyczka, z trudem nawiązuje relacje, możliwość, że rozczaruje bliskich budzi w niej lęk.
- Jako dziecko spadła z żaglówki w wyniku czego rozcięła ramię o skały. Od tamtego czasu boi się przebywać na pokładzie.
- Jest bardzo dokładna jeśli chodzi o wszystkie pomiary, obliczenia, upływ czasu. Uspokaja ją widok gór, boi się rzek.
- Podczas II wojny światowej jeszcze pod postacią ludzką uczęszczała do podziemnej szkoły prowadzonej przez wykładowców uczelni Triestu - miasto słynęło i słynie z bycia bardzo prężnym ośrodkiem naukowym.
- Introwertyczka, z trudem nawiązuje relacje, możliwość, że rozczaruje bliskich budzi w niej lęk.