Mommie Dearest

2 posters

Go down

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
Miała zdarte gardło.
Grzmienia i wrzasków nie było końca, gdy wróciła do Relisha zupełnie przepoczwarzona. On nie mógł jej znieść – tego jak wygląda, jak się zachowuje; ona nie potrafiła przetrwać pod intensywnością jego zarzutów. Im więcej rozmawiali, tym mniej sensu pozostawało. Każdy kolejny argument posiadał coraz mniej logiki, a irracjonalne oskarżenia wyrywały się gwałtownie z obu spierzchniętych ust, chcąc zadać jak największy ból; popchnąć do decyzji, jakich nie mogli w tamtej chwili podjąć. Oboje byli spragnieni zrozumienia, każde z nich pragnęło mieć ostatnie słowo.
Potem nastąpił tymczasowy spokój, lecz ciężką ciszę Marigold traktowała jak torturę. Męczył ją brak wsparcia lub chociażby rozmowy. Chciała z nim pomówić, posmakować jego krwi… roztłuc jego czaszkę, byle tylko mieć kontrolę nad jakimkolwiek elementem tej relacji. Jednak kolejne próby odnalezienia porozumienia przypominały wampirzycy o wadach, jakimi charakteryzowała się ta przeklęta współzależność. Zawsze podążali tą samą drogą, tym jednym schematem, który sprawiał, iż kończyli tam, gdzie zaczęli. Nic się nie zmieniało.
Gardło ją coraz bardziej bolało.
Modliła się o rozwiązanie nierozwiązywalnego aż w końcu objawiła jej się odpowiedź – dziecko. Potrzebowała istoty niewinnej; istoty zdolnej naprawić cały jej świat. Oczywiście nie myślała o wampirzym potomku, to byłoby niemoralne z perspektywy zaburzonego umysłu Marigold. Zamierzała porwać ludzkie dziecko, które samą swoją obecnością winno zmyć grzechy i ukoić wszelkie spory. Nigdy wcześniej nie myślała o macierzyństwie – zbyt skupiona na sobie, na dostąpieniu zbawienia, ażeby oddawać się tak przyziemnym, ludzkim rytuałom. Jednakże teraz była pewna, iż to jedyna słuszna droga dla niej oraz być może… dzięki temu finalnie dostąpi boskiej łaski.
W telewizji od trzech dni mówiono o dziecku, jakie uprowadzono późnym wieczorem spod kościoła. Wampirzyca skorzystała z nieuwagi młodej kobiety i włożyła swoje brudne dłonie do wózeczka, by wyciągnąć malucha. Naturalnie musiała wybrać dziecko ochrzczone, bo inaczej nie miałoby dla niej żadnej realnej wartości. Istota nie płakała ani nie krzyczała; był to wspaniały znak.
Po jakimś czasie Marie zaczęła szukać informacji związanych z przestępstwem, którego się dopuściła; znalazła parę artykułów. Przeczytała je wszystkie, a także obejrzała nagranie horroru kobiety, jaką skrzywdziła. Żałosny szloch matki odbijał się gdzieś w tle podświadomości Dossett, lecz był starannie uciszany. Wampirzyca zniekształciła zły uczynek tak, aby jawił się jako potrzebny krok do wykreowania harmonii, aczkolwiek... posmak wstydu pozostał; nieważne, ile razy wypaczyła perspektywę.
Powoli mijały kolejne dni, a ona zaczęła wreszcie dostrzegać pierwsze oznaki własnej niemocy. Nie potrafiła odgadnąć, co takiego dziecko od niej chciało. Ciągle tylko płakało i krzyczało, a ona przecież była dla niego taka dobra. Dawała mu całą atencję, karmiła, jednak ono nadal okazywało jej brak wdzięczności.
W końcu trafiła do parku, próbując sobie wmówić, że to właśnie brak świeżego powietrza zamienił tę niewinną istotę w kłębek chaosu. Uważała, iż spacer powinien naprawić nastrój… niestety się myliła. Cała drogę do parku Monceau przebyła w akompaniamencie płaczącego dziecka. Przykuwała niechciane spojrzenia, nie mogła tego wytrzymać. W końcu zatrzymała się, klękając obok wózka. – Czego ode mnie chcesz? Czemu nie możesz być cicho?!

@Lucas Keller

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Lucas Keller

Lucas Keller
Liczba postów : 18
Spędzał wieczór swoim zwyczajem - szlajając się po podejrzanych spelunach. Pora była, jak na niego dość wczesna, gdy opuścił jeden z lokalnych przybytków rozpusty, snując się sennie ścieżkami wyznaczonymi przez projektantów parku. Upajał się nocą. Syntetyczne światła tłumiły nocny pokaz nieba. Przystanął. Oparł się o pień jednego z drzew, odpalił papierosa i nieco zaciągając się dymkiem starał się oddać rozmyślaniu. Na tej czynności nie dane mu było się skupić, gdy jego zmysły dosięgł akt desperacji, a na desperację, zwłaszcza o tej porze doby, był wyczulony.  Stał tak jeszcze chwilę nasłuchując, po czym odepchnął się od drzewa, zdusił kiepa podeszwą i udał się w stronę, z której nadciągała. Park był opustoszały. Co prawda można było idąc przez niego napotkać jakieś pojedyncze osoby, ale mimo wszystko w jakiś sposób park wydawał się być martwy.

Podchodził ostrożnie do zdesperowanej kobiety, która zdawała się być już na skraju załamania. Nikt przy zdrowych zmysłach nie spacerował z dzieckiem o takiej nie ludzkiej porze…Wydawała mu się jednak daleka od tego rodzaju zdrowia. Samotna kobieta z dzieckiem w parku. Z objawami syndromu znanego szerszemu gronu jako “depresja poporodowa”. Nawet, gdyby chciał spojrzeć w drugą stronę, ta siła która go napędzała do działania, nie pozwoliłaby mu mu przejść nad tym obojętnie. Doświadczenie podpowiadało, że być może czeka na niego całkiem smaczny kąsek, który póki co potrzebuje pomocy. W całej przebiegłości swego istnienia i przez lata dopracowanym w najdrobniejszym szczególe modus operandi zbliżał się do niej. Odchrząknął, żeby zaznaczyć swoją obecność. Był doskonale świadomy tego jak działa na ludzi, więc zanim cokolwiek zrobił, wolał uprzedzić o swojej bytności.

- Przepraszam, może mogę jakoś pomóc? - zagaił. Nie posiadał jakiejś specjalistycznej wiedzy na temat dzieci, ale trochę już żył na tym świecie, trochę widział, czegoś doświadczył. - Czy to przypadkiem nie czas na ząbkowanie? - bo z jakiego powodu mogło płakać to dziecko? Wyczuwało nastroje matki? Jej zniechęcenie? - A może to tylko kolka? - i tu jego wiedza z tego zakresu się kończyła. Mogło być jeszcze przeziębienie. Innych opcji nie widział na ten moment.
Nie zwykł śledzić doniesień prasowych w tematach, które go nie interesowały. Porwania dzieci były jednymi ze zdarzeń, którymi nie był zainteresowany. Nic więc dziwnego, że nie połączył kropek. Zwykle też nie miał zwyczaju do nadinterpretacji zdarzeń.

- Nie ma ojca, żeby trochę pani w tym pomógł? - to nie była pewnie jego sprawa, ale pod pozorem zwyczajnej rozmowy Lucas zbierał informacje na temat swoich ofiar. Choć nie wzbudzał zaufania, potrafił prowadzić konwersację i okazywać w tym zaangażowanie. To utrudniało określenie co w nim było niezbyt zachęcające.


@Marigold Dossett

Marigold Dossett

Marigold Dossett
Liczba postów : 96
W centrum wydarzeń było ono – dziecko, które wyrażało niepojętą potrzebę. Malutkie ciałko płakało w rozpaczy, a wzrok wampirzycy skupiony był na każdej zmarszczce, na każdej łzie. Naprawdę pragnęła zrozumieć, co robiła źle, ale próby odgadnięcia uczuć istoty były jak próby odszyfrowania niezrozumiałego pisma. Jej zimny dotyk na skórze malucha, chociaż próbował być jak najbardziej delikatny, wciąż stanowił jedynie nieprzyjemne doznanie dla niewiniątka. Martwa dłoń Marie nie potrafiła ukoić ciepła życia; ciche westchnięcie desperacji opuściło jej usta. Irytacja rozkwitała, ponieważ dziecko powoli stawało się nie tylko uciążliwe, ale i prowokujące. Co więcej, sprawiało wrażenie czegoś obcego, jakby było zwykłym konceptem lub brakiem refleksji po tragedii, ale nie istotą żywą. Niemowlę istniało bowiem jako narzędzie, przedmiot; lalka, której nie potrafiła kontrolować ani też zrozumieć.
Marie podniosła kocyk spod głowy istoty. Miała ochotę przycisnąć materiał do czerwonego, wykrzywionego w boleści lica. Chciała tylko chwili ciszy; nie sądziła, że prosi o wiele. Nie było jej żal malucha, naturalnie ubolewała wyłącznie nad swoim losem. Niezaspokojone pragnienia, odległe jeszcze bardziej niż wcześniej, stanowiły niemożliwy do spełnienia luksus. Wizja pielęgnacji niemowlęcia, jego roli w naprawie nieżycia wampirzycy zaczynała maleć, kiedy rzeczywistość dotknęła deluzji. Mimo tęsknoty za ciepłem ludzkim oraz tą charakterystyczną dla niej, psychotyczną potrzebą bliskości, czuła, że porwana istota jest obskurnym zastępstwem dotyku boskiego; to przecież za nim tak intensywnie tęskniła.
Zbliżyłaby się z kocem do ofiary, gdyby nie odchrząknięcie gdzieś w tle; na najdalszym planie – płaszczyźnie zwanej rzeczywistością. Marigold powróciła z zagnieżdżeń swych urojeń, ażeby się odwrócić. Jednakże nie powstała, podniosła nieco głowę, aby przyjrzeć się osobie, która ją zaczepiła. Jej wzrok leniwie przesuwał się wzdłuż łuku brwi mężczyzny, aż dotarł do kości policzkowej i dalej do szczęki. Dopiero później zwróciła uwagę na jego ręce oraz zapach. Najintensywniejszy był aromat dymu papierosowego, ale wyczuła również ślad po nocnych przygodach. W ten oto prosty oraz szybki sposób przypasowała mu wszystkie stereotypowe cechy, by stworzyć jakiekolwiek profil psychologiczny rozmówcy. Skrzywiła się lekko i poskładała kocyk, jaki ułożyła koło dziecka. Nie była zadowolona z rozpoczętej interakcji. Powstała, stając między nieznajomym a wózkiem.
Słuchając mężczyzny, próbowała odgadnąć prawdziwe intencje. Nawet jeżeli starał się rzeczywiście tylko zaoferować pomoc oraz komfort, sama jego obecność zdawała się naruszać granice samotnej matki. Jednak przyzwoliła mu mówić, a gdy w końcu nadszedł moment na jej odpowiedź, Dossett delikatnie przeczesała palcami swoje krótkie włosy, jakby to miało pomóc wampirzycy poukładać chaos splątanych ze sobą myśli. – Nie, wszystko jest w porządku. – Nawet nie siliła się, żeby brzmieć przekonująco, próbowała być uprzejma. Poczuła, że musi wytłumaczyć swoje rozchwianie emocjonalne, w końcu nie wiedziała, ile usłyszał. – To tylko stres. Przepraszam za zamieszanie.
Przy ostatnim pytaniu pozwoliła sobie na większą fantazję. Stwierdziła, iż spróbuje wymusić na nieznajomym jakikolwiek wstyd, ponieważ uważała, że zbyt nonszalancko wtrącał się w sprawy obcych ludzi. – Och, ciężko mi o tym mówić… - Zaczęła, ale oczywiście nie mogła sobie odpuścić kontynuowania. – Ojciec dziecka, niestety, odszedł przedwcześnie…

@Lucas Keller

_________________

Kill everyone now. Condone first degree murder.

Advocate cannibalism.
Eat shit.

Sponsored content


Powrót do góry


 
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach